"Oko za oko, zub za zub", Czesi biorą odwet za obozy
Wenzel Hrneček był przeciętnym młodym człowiekiem. Jak wszyscy Czesi z jego pokolenia, przyszedł na świat w Cesarstwie Austro-Węgierskim, czyli w państwie, które rozpadło się, gdy Hrneček miał kilkanaście lat. Wczesne lata dorosłe przeżył jako obywatel Czechosłowacji. Hrneček, mówiący płynnie po czesku i niemiecku, w 1928 roku wstąpił do policji. Po zajęciu Kraju Sudeckiego przez Niemców we wrześniu 1938 roku Hrneček stał się poddanym trzeciego już państwa w trakcie swojego krótkiego życia i służył mu równie pilnie jak dwóm poprzednim rządom. Katastrofa spadła nań w 1940 roku, kiedy został fałszywie oskarżony przez innego Czecha o posiadanie nielegalnego radionadajnika.
I choć zarzut ten został w końcu uznany za pomówienie, to Hrneček, znalazł się w „areszcie ochronnym” w obozie koncentracyjnym Theresienstadt (Terezin) na północ od Pragi. Przez resztę wojny przerzucano go z jednego obozu do drugiego, w Czechosłowacji, Polsce i Niemczech; przebywał między innymi w Sachsenhausen i Gross-Rosen (Rogoźnicy), aż w końcu trafił do Dachau. Tam został mianowany na Stubenältestera, czyli najniższej rangi kapo, wyznaczanych przez Niemców do pilnowania innych więźniów. Jak zeznawali po wojnie jego byli współwięźniowie, Hrneček nie dał się wciągnąć hitlerowcom w popełniane przez nich zbrodnie, czyniąc wszystko, co w jego mocy, by chronić Czechów, za których odpowiadał, przed tym, co było najgorsze w obozowym życiu.
Po wyzwoleniu obozu przez wojska amerykańskie w kwietniu 1945 roku przez trzy tygodnie dochodził do siebie i stopniowo odzyskiwał siły, by następnie wrócić do Czeskich Budziejowic, gdzie zgłosił się na służbę w swoim dawnym policyjnym posterunku. Od razu został wyznaczony na zastępcę komendanta obozu dla internowanych Sudetendeutschów w Linzervostadt, cztery kilometry od Czeskich Budziejowic, gdzie już zapędzono wielu etnicznych Niemców z okolicy. Jego nominalnym szefem był kapitan Alois Vesely, ale codzienny nadzór nad obozem faktycznie znalazł się w gestii Hrnečka.
Obóz Linzervorstadt był jednym z tysięcy zaimprowizowanych ośrodków odosobnienia dla etnicznych Niemców, które pojawiły się w całej środkowej Europie w ciągu pierwszych dni i tygodni po wycofaniu się stamtąd Wehrmachtu. Podczas wojny zamieszkiwali tam robotnicy z Niemieckiego Frontu Pracy (DAF); obóz składał się z pięciu baraków mieszkalnych oraz bloku administracyjnego, z kuchnią i izbą chorych. Nawet gdy umieszczano po dwóch więźniów na jednej pryczy, wkrótce liczba internowanych przekroczyła przewidywane 2 tysiące i obóz zaczął pękać w szwach.
Wśród członków obozowej administracji i straży, zwerbowanych osobiście przez Hrnečka, znaleźli się byli więźniowie niemieckich kacetów, sami niedawno uwolnieni, a poza nimi „młode chłopaki w wieku od 15 do 18 lat, których my nazywaliśmy «partyzantami»”. I właśnie oni od razu zaczęli przekształcać obóz w pomniejszą kopię Dachau, ustanawiając dla uwięzionej lokalnej niemieckiej ludności cywilnej reżim ściśle wzorowany na tym, czego sami zaznali z rąk nazistów. Zamiast esesmańskiego sloganu Arbeit Macht Frei („Praca czyni wolnym”) na bramie obozu wymalowano biblijny werset Oko za oko, zub za zub („Oko za oko, ząb za ząb”).
Kary za tak trywialne wykroczenia jak spóźnienie się ze zdjęciem czapki w obecności obozowego „nadzorcy” czy opieszałość w uformowaniu dwuszeregu były częste i surowe – w tym znane z hitlerowskich obozów koncentracyjnych wieszanie na słupie (polegające na zwieszaniu z belki skazańca za skrępowane za plecami nadgarstki), chłosta metalowym pejczem, „ćwiczenia fizyczne”, czyli dźwiganie ciężkich kamieni albo cegieł oraz całonocne „apele” i parady, podczas których więźniowie musieli stać na baczność od wieczora po następny poranek.
Przemoc wobec internowanych często wiązała się z osobistymi porachunkami. Sam Hrneček zemścił się na swoim byłym niemieckim przełożonym, kapitanie niemieckiej policji z Czeskich Budziejowic, wieszając go na żerdzi na 4–5 godzin, w tym czasie „smagając go pejczem z bydlęcej skóry” aż do utraty przytomności przez torturowanego; wtedy cucił go, oblewając wodą. Pewien uwięziony wspominał, jak „nadzorcy” wieczorami przeprowadzali inspekcje, sprawdzając czystość baraków i ich mieszkańców, i zabierali do łazienki na bicie „tych […] wobec których żywili nienawiść z dawnych czasów. […] Często też – po tym, jak kogoś zabrano – słyszało się dobiegającą z podwórza serię z broni maszynowej”.
Inny przypominał sobie, że „tortury zwykle odbywały się wieczorami, między 21.00 a 22.00. Ale wrzaski torturowanych często trwały aż do północy”. Hrneček przyznawał, że co wieczór „byłych uchodźców politycznych i więźniów [z pobliskiego miasta] wpuszczano do obozu, żeby wyszukiwali tych, którzy działali przeciwko Czechom” oraz że „często znajdowano poważnie zmaltretowanych, pobitych przez te [wizytujące obóz] osoby”. Dodał też, iż samobójstwa, by uniknąć dalszych udręk, a także zabójstwa popełniane przez wartowników i nadzorców, były na porządku dziennym.
Niektórzy więźniowie wieszali się; inni kładli kres swemu życiu, rzucając się na otaczające obóz druty kolczaste i w rezultacie ginęli od kul wartowników. Hrneček nie zaprzeczał przy tym, że wiele z tak zwanych samobójstw było zapewne upozorowanych. „Ciągle meldowano mi, że w nocy jakiś więzień […] popełnił samobójstwo przez powieszenie. Nie potrafię stwierdzić, czy taki człowiek naprawdę popełnił samobójstwo, czy też został powieszony przez nadzorców. Ale nie wykluczam, że do drugie było możliwe”
https://s2.tvp.pl/images2/2/4/5/uid_245b8047f025a64f0ee6620c237137191425276778187_width_1280_play_0_pos_0_gs_0_height_720_niemcy-sudeccy-wyjezdzajacy-z-czechoslowacji-fot-papctk.jpg
#iiwojnaswiatowa #czechy #jfe
Wenzel Hrneček był przeciętnym młodym człowiekiem. Jak wszyscy Czesi z jego pokolenia, przyszedł na świat w Cesarstwie Austro-Węgierskim, czyli w państwie, które rozpadło się, gdy Hrneček miał kilkanaście lat. Wczesne lata dorosłe przeżył jako obywatel Czechosłowacji. Hrneček, mówiący płynnie po czesku i niemiecku, w 1928 roku wstąpił do policji. Po zajęciu Kraju Sudeckiego przez Niemców we wrześniu 1938 roku Hrneček stał się poddanym trzeciego już państwa w trakcie swojego krótkiego życia i służył mu równie pilnie jak dwóm poprzednim rządom. Katastrofa spadła nań w 1940 roku, kiedy został fałszywie oskarżony przez innego Czecha o posiadanie nielegalnego radionadajnika.
I choć zarzut ten został w końcu uznany za pomówienie, to Hrneček, znalazł się w „areszcie ochronnym” w obozie koncentracyjnym Theresienstadt (Terezin) na północ od Pragi. Przez resztę wojny przerzucano go z jednego obozu do drugiego, w Czechosłowacji, Polsce i Niemczech; przebywał między innymi w Sachsenhausen i Gross-Rosen (Rogoźnicy), aż w końcu trafił do Dachau. Tam został mianowany na Stubenältestera, czyli najniższej rangi kapo, wyznaczanych przez Niemców do pilnowania innych więźniów. Jak zeznawali po wojnie jego byli współwięźniowie, Hrneček nie dał się wciągnąć hitlerowcom w popełniane przez nich zbrodnie, czyniąc wszystko, co w jego mocy, by chronić Czechów, za których odpowiadał, przed tym, co było najgorsze w obozowym życiu.
Po wyzwoleniu obozu przez wojska amerykańskie w kwietniu 1945 roku przez trzy tygodnie dochodził do siebie i stopniowo odzyskiwał siły, by następnie wrócić do Czeskich Budziejowic, gdzie zgłosił się na służbę w swoim dawnym policyjnym posterunku. Od razu został wyznaczony na zastępcę komendanta obozu dla internowanych Sudetendeutschów w Linzervostadt, cztery kilometry od Czeskich Budziejowic, gdzie już zapędzono wielu etnicznych Niemców z okolicy. Jego nominalnym szefem był kapitan Alois Vesely, ale codzienny nadzór nad obozem faktycznie znalazł się w gestii Hrnečka.
Obóz Linzervorstadt był jednym z tysięcy zaimprowizowanych ośrodków odosobnienia dla etnicznych Niemców, które pojawiły się w całej środkowej Europie w ciągu pierwszych dni i tygodni po wycofaniu się stamtąd Wehrmachtu. Podczas wojny zamieszkiwali tam robotnicy z Niemieckiego Frontu Pracy (DAF); obóz składał się z pięciu baraków mieszkalnych oraz bloku administracyjnego, z kuchnią i izbą chorych. Nawet gdy umieszczano po dwóch więźniów na jednej pryczy, wkrótce liczba internowanych przekroczyła przewidywane 2 tysiące i obóz zaczął pękać w szwach.
Wśród członków obozowej administracji i straży, zwerbowanych osobiście przez Hrnečka, znaleźli się byli więźniowie niemieckich kacetów, sami niedawno uwolnieni, a poza nimi „młode chłopaki w wieku od 15 do 18 lat, których my nazywaliśmy «partyzantami»”. I właśnie oni od razu zaczęli przekształcać obóz w pomniejszą kopię Dachau, ustanawiając dla uwięzionej lokalnej niemieckiej ludności cywilnej reżim ściśle wzorowany na tym, czego sami zaznali z rąk nazistów. Zamiast esesmańskiego sloganu Arbeit Macht Frei („Praca czyni wolnym”) na bramie obozu wymalowano biblijny werset Oko za oko, zub za zub („Oko za oko, ząb za ząb”).
Kary za tak trywialne wykroczenia jak spóźnienie się ze zdjęciem czapki w obecności obozowego „nadzorcy” czy opieszałość w uformowaniu dwuszeregu były częste i surowe – w tym znane z hitlerowskich obozów koncentracyjnych wieszanie na słupie (polegające na zwieszaniu z belki skazańca za skrępowane za plecami nadgarstki), chłosta metalowym pejczem, „ćwiczenia fizyczne”, czyli dźwiganie ciężkich kamieni albo cegieł oraz całonocne „apele” i parady, podczas których więźniowie musieli stać na baczność od wieczora po następny poranek.
Przemoc wobec internowanych często wiązała się z osobistymi porachunkami. Sam Hrneček zemścił się na swoim byłym niemieckim przełożonym, kapitanie niemieckiej policji z Czeskich Budziejowic, wieszając go na żerdzi na 4–5 godzin, w tym czasie „smagając go pejczem z bydlęcej skóry” aż do utraty przytomności przez torturowanego; wtedy cucił go, oblewając wodą. Pewien uwięziony wspominał, jak „nadzorcy” wieczorami przeprowadzali inspekcje, sprawdzając czystość baraków i ich mieszkańców, i zabierali do łazienki na bicie „tych […] wobec których żywili nienawiść z dawnych czasów. […] Często też – po tym, jak kogoś zabrano – słyszało się dobiegającą z podwórza serię z broni maszynowej”.
Inny przypominał sobie, że „tortury zwykle odbywały się wieczorami, między 21.00 a 22.00. Ale wrzaski torturowanych często trwały aż do północy”. Hrneček przyznawał, że co wieczór „byłych uchodźców politycznych i więźniów [z pobliskiego miasta] wpuszczano do obozu, żeby wyszukiwali tych, którzy działali przeciwko Czechom” oraz że „często znajdowano poważnie zmaltretowanych, pobitych przez te [wizytujące obóz] osoby”. Dodał też, iż samobójstwa, by uniknąć dalszych udręk, a także zabójstwa popełniane przez wartowników i nadzorców, były na porządku dziennym.
Niektórzy więźniowie wieszali się; inni kładli kres swemu życiu, rzucając się na otaczające obóz druty kolczaste i w rezultacie ginęli od kul wartowników. Hrneček nie zaprzeczał przy tym, że wiele z tak zwanych samobójstw było zapewne upozorowanych. „Ciągle meldowano mi, że w nocy jakiś więzień […] popełnił samobójstwo przez powieszenie. Nie potrafię stwierdzić, czy taki człowiek naprawdę popełnił samobójstwo, czy też został powieszony przez nadzorców. Ale nie wykluczam, że do drugie było możliwe”
https://s2.tvp.pl/images2/2/4/5/uid_245b8047f025a64f0ee6620c237137191425276778187_width_1280_play_0_pos_0_gs_0_height_720_niemcy-sudeccy-wyjezdzajacy-z-czechoslowacji-fot-papctk.jpg
#iiwojnaswiatowa #czechy #jfe