#smiecizglowy epizod 43

Byłem programowany na niewolnika.

We wszystkim trzeba zachować zawsze równowagę. Cokolwiek by się nie robiło, zawsze to ma zastosowanie. Możesz umrzeć z głodu, a także z przejedzenia. Za mało tlenu cię udusi, za dużo zabije. Gdy będzie ci za zimno zamarzniesz, a gdy za gorąco to się ugotujesz/usmażysz. Przykładów można mnożyć wiele.

Jest rzecz narzucona mi przez otoczenie i która sprawia, że nigdy równowagi nie mogę osiągnąć i zawsze to powoduje u mnie stany depresyjne. Zbyt mało wolnego czasu. Nie dostałem depresjii, impulsu, ani załamania podczas siedzenia na dupie i nic nie robieniu. Największe problemy przeżywałem, kiedy mój czas był zajęty w 100% tak, że wolny czas uniemożliwiał mi odpoczynek psychiczny i zaczynałem działać jak robot, mając przebłyski, że dzieje się coś niedobrego. Krótkie epizody, kiedy miałem w końcu czas na odpoczynek. W końcu miałem głowę wyczyszczoną i mięśnie odpoczęły i nagle kiedy znów mogłem myśleć klarownie to stawało się dla mnie jasne co się wydarzyło przez te kilka dni, tygodni, miesięcy. Nie potrafiłem odpoczywać w ten wolny czas i doprowadzało mnie to do ciężkiej depresji. Gdy w końcu mogłem zająć się sobą, okazywało się, że mnie już nie ma.

Stałem się bezmyślnym robotem, wykonującym te same powtarzalne czynności, każdego dnia ,nigdy nie zastanawiając się nad sensem wykonywanych działań.

Krótka przerwa na regenerację uświadamiała mi mój stan i wpadałem w panikę przed powrotem do błędnego koła, jakim było moje życie, a brak czasu na zatrzymanie się, powodował, że nie potrafiłem nic zmienić, ani nawet pomyśleć jak to zrobić. Mój czas był zajęty w 100% i nie można tu było wcisnąć niczego. Jedynym ratunkiem wydawała się śmierć.

Pamiętacie moje poprzednie historie? Odkąd skończyłem gimnazjum starałem się uciec z domu i udało mi się ograniczyć kontakty z rodzicami do niezbędnego minimum, chociaż by to zrobić musiałem poświęcić mój wolny czas, ferie i połowę wakacji. Zapisałem się do klasy sportowej, zamieszkałem w internacie i siedziałem tam 6 dni w tygodniu. Spędzając łącznie średnio 12 godzin w ciągu dnia w szkole oraz na treningach. Pobudka o 6.00 rano, 7.00 trening, 10.00 szkoła 16.00 trening 18-19 powrót do internatu. W sobotę jeden trening i powrót do domu, żeby wyprać ciuchy i wziąć kieszonkowe na kolejny tydzień. Różnica kolosalna w porównaniu z tym co przeżywałem wcześniej. Wcale mi nie było przykro, że tak mało czasu spędzam w domu, chociaż klasa sportowa wcale nie była lepsza i tam doznałem więcej krzywd niż to było w latach ubiegłych, ale uwolniłem się od rodziców.

Nie chodziło o to, że byłem chudy, wątły czy jaki tam chcecie. Przegryw z aparycją tyczki, który postanowił iść na siłownię. Nie! Miałem 1.9m wzrostu, dobrą budowę ciała i bardzo szybko nadgoniłem moich rówieśników, niektórych nawet prześcignąłem i nawet znalazłem w sobie predyspozycje do przebiegania maratonów. Bo mimo że na krótki dystans, siłowo to nie byłem zbyt dobry to jednak na dłuższą metę byłem w stanie pokonać większość ludzi.

Jednak budowa ciała, predyspozycje i ciężkie treningi nic wam nie pomogą, jeśli macie bałagan w głowie.

Póki nie myślałem to było wszystko dobrze. Póki ignorowałem docinki w moją stronę, było dobrze. Póki poświęcałem swój cały wolny czas, było dobrze. Jednak gdy przychodził moment, kiedy było trzeba się zatrzymać, było fatalnie, a wtedy wszystko runęło i upadało na mnie, a do tego dochodziły tylko nowe problemy, które spiętrzyły się przez 3 lata takiego życia.

Jak ojciec się wyniósł to wróciłem do domu. Nie rozpaczałem w ogóle za tymi trzema latami, które trenowałem. Nigdy nie lubiłem tego sportu, większości tych ludzi, a to co mnie tam spotkało miało też wydźwięk na resztę życia.

Ostatni rok technikum bez treningu był dla mnie całkiem przyjemny. Osiągnąłem balans w moim życiu pomiędzy czasem wolnym i zajętym.

Miałem wystarczająco dużo czasu na odpoczynek, a także na obowiązki. Mimo ciężkich i długich dojazdów to porównywalnie więcej czasu miałem na swoje hobby i rozrywki, których całe moje życie musiałem sobie odmawiać, a raczej odmawiali mi ich inni. Wcześniej rodzice, potem mój tryb życia. Bardzo dużo zagrywałem się wtedy w cs:go, byłem całkiem dobry. Tak mi się wydawało i dużo czasu poświęcałem na treningi, granie i oglądanie profesjonalistów. Miałem marzenie, żeby też kiedyś osiągnąć taki poziom. Głupi byłem. Nigdy nie oszukiwałem, nigdy nie prosiłem, ani nie płaciłem za carrowanie. Poświęcałem czas na treningi aima i pamięci mięśniowej. Uczyłem się nowych taktyk etc. Nauka w szkole szła mi lepiej niż wcześniej, bo i tak paradoksalnie miałem więcej czasu na naukę i nie spałem na lekcjach, maturę też zdałem bez problemu.

Świadomy moich przeżyć z czasów szkolnych, epizodów depresyjnych oraz tego jak żyłem w tym momencie, wiedziałem, że nie dam rady uczyć się i pracować jednocześnie, a takie ultimatum dostałem od rodziców, którzy stwierdzili, że nie będą mnie utrzymywać. Mimo dostania się na studia nie mogłem na nie iść. Wiedziałbym jak to będzie funkcjonować, wiedziałem też, że nie chcę być zdany na rodziców i mieszkać w kraju, w którym sam się nie utrzymam, więc postanowiłem wyjechać za granicę.

Niestety praca uświadomiła mi brutalnie dlaczego nie mógłbym robić tych dwóch rzeczy naraz, a dodatkowo okazało się, że 8 godzin w pracy jest wystarczające by osiągnąć stary stan z technikum, kiedy nic nie szło po mojej myśli i po prostu działałem jak robot. Tak jak to opisałem w pierwszych akapitach.

Zatraciłem się. Straciłem swoje marzenia o studiach, nauce, e-sporcie etc. Cokolwiek nie robiłem nie byłem w stanie się temu poświęcić. Za cokolwiek się nie brałem, nie mogłem temu sprostać. Praca była udręką i nabyłem po niej traumę. Praca i kupowanie rzeczy, które nie były mi do niczego potrzebne. Musiałem mieć auto, musiałem wynajmować dom, musiałem przeżyć kolejny dzień. Ledwo wiązałem koniec z końcem i nie mogłem brać ani dnia wolnego. Ciągle miałem nad sobą wizję katastrofy. Dla wolności, której tak pragnąłem, dla niezależności, której tak chciałem pozwoliłem stać się niewolnikiem i jestem nim do dzisiaj.

Cokolwiek zrobię to długofalowo nie ma znaczenia.
#zalesie #przegryw #depresja

7

Pandemia lękudorzeczy.pl

Bardzo ciekawa analiza sytuacji psychologicznej
Zapomnieliśmy, że można mądrze walczyć z nadmiarem stanu bojaźni, pozostawiając jedynie naturalny stres potrzebny dla większej mobilizacji człowieka. Zaczął istnieć jako mocna jednostka cywilizacyjna. Wpadliśmy w pułapkę zastraszenia, która doprowadziła nas do paraliżu życia. Przestaliśmy żyć jeszcze za życia. Dla wielu osób przestały mieć znaczenie uspokajające wskaźniki, jakby lęk przed wirusem stał się obsesyjnym celem. Tymczasem natury się nie oszuka. Ona zawsze się zemści, gdy działa się przeciwko niej. Nie trzeba nowych badań, by doszukać się skutków w postaci załamań, depresji, beznadziei. Nawet jeśli typowo teoretycznie, zniknie COVID-19, jak mają dalej żyć ludzie, którzy przez kilkadziesiąt miesięcy swego życia uczeni byli obsesyjnego uciekania „nie wiadomo gdzie”?
https://dorzeczy.pl/religia/252844/depresja-proby-samobojcze-samobojstwa-ks-wachowiak-epidemia-leku.html
#zdrowie #wiara #religia #depresja

Mam prośbę do moderacji, bo ostatnio wielu sygnalistów czepia się, że nie taguje k0widem... Ten artykuł nie dotyczy koronki, więc nie dajcie se wmówić, że brakuje tych tagów... Dziękuję.

10

#smiecizglowy epizod 41

Jak nie wychowywać dziecka.

Miałem kiedyś szczerą rozmowę z matką, podczas której wyrzuciłem wiele moich żali i pretensji do niej, a było tego sporo. Role się odwróciły. Tym razem to ona słuchała, a każde słowo to był dla niej jak nóż. Nie czułem z tego powodu satysfakcji, ani jej nie współczułem. Całokształt mojego życia z rodzicami kazał mi się pozbyć wszelkich pozytywnych uczuć, a wtedy mi było naprawdę wszystko jedno.

Nie chcę się odnosić do całej rozmowy, ale zakotwiczę się w jednym co mi powiedziała, a potem temat sam już poleci i co nieco z tej rozmowy złapiecie.

Powiedziała mi: Byłam taka surowa, bo przeczytałam/usłyszałam, że na CHŁOPCÓW dobrze działa krytyka.

Sens tej wypowiedzi dotarł do mnie znacznie później. Moja matka po latach przyznała się, że nieustanna krytyka, kary i wymaganie ciągle czegoś ponad moje siły było zmotywowane tym co usłyszała, bądź przeczytała w jakimś szmatławcu typu pani domu…

Gdybym wziął i przeanalizował postępowanie moich rodziców to napisałbym o tym książkę i dał jej tytuł: Jak nie wychowywać dziecka.

Patologiczne zachowanie, znęcanie fizyczne i psychiczne oraz zniszczone dzieciństwo nie musiało być spowodowane tym jak mówicie, że nie byłem ich dzieckiem. Tylko po prostu oni naprawdę wierzyli, że robią to dla mojego dobra! Jest to przerażająca wizja.

Dobrymi chęciami piekło jest brukowane.

To znaczy, że wszystko co napisałem na tym tagu odnośnie moich rodziców, moich historii etc było podyktowane miłością, troską i dbaniem o moją przyszłość, tylko rodzice byli na to za głupi i robili to w jedyny sposób jaki znali. Krzykami, biciem i wyzwiskami.

Możecie powiedzieć, że nie, ale zastanówcie się. Rodzic, który ma gdzieś swoje dziecko, w ogóle się nim nie interesuje, nie rozmawia i nie dba o jego potrzeby. Za to u siebie nigdy nie czułem się niezauważony. Rozmowy były, ale bałem się coś powiedzieć, bo prędzej czy później było to wykorzystywane przeciwko mnie. Ojciec z matką, często siedzieli ze mną przy lekcjach. Nieraz styrani po całym dniu pracy przychodzili i odrabiali ze mną lekcje, albo tłumaczyli temat. Tylko nie mogłem powiedzieć, że czegoś nie rozumiem.

Ojciec jak mnie zaczął tłuc, że aż mu ręka spuchła za 4- robił to ze swojej niemocy, bo siedział ze mną tydzień po kilka godzin, a mnie było tylko na tyle stać.

Nie raz słyszałem, że kiedyś im za to podziękuję… Oni naprawdę w to wierzyli… Bo coś gdzieś przeczytali, bo coś gdzieś obejrzeli, bo coś gdzieś usłyszeli i wierzyli, że edukacja, nauka, dyscyplina stworzą ze mnie silnego człowieka. Wierzyli w to, że co cię nie zabije to cię wzmocni, że każdy jest kowalem swojego losu etc.

Mieli tak dobre chęci, ale połączone z ich niewiedzą doprowadziły do katastrofy. Za wszelką cenę chciałem uciec i się od nich odciąć i wszystko co zrobili przyniosło efekt odwrotny do zamierzonego.

Możecie mówić, że gówno prawda, ale to gówno prawda. Nic nigdy nie jest czarno-białe, a historie moich rodziców też nie były jakieś kolorowe i naprawdę próbowali zrobić ze mnie kogoś innego. Chcieli ze mnie zrobić porządnego człowieka, ale stosowali metody by wytresować sobie pieska.

Częsty błąd w rodzicielstwie, bo w którymś momencie rodzic sobie musi sobie uświadomić, że nie ma przed sobą kilkuletniego dziecka, które intelektem dorównuje psu, a ma żywego człowieka ze swoimi planami, marzenia etc.

Jestem w stanie uwierzyć, że mieli dobre intencje, ale wcale ich to nie usprawiedliwia. Możecie mi nie wierzyć, ale ja też nie opisuję wszystkiego. Dostaliście dużo czarnego, a białe jest ukryte. Na przykład dobrze zawsze wspominałem święta i mama się starała. Ojciec zabierał mnie na basen, nad jezioro, na przejażdżki rowerowe. Bez ich wsparcia finansowego nie mógłbym wrócić do Polski itp.

Szkoda się rozpisywać. Jednak za całokształt z ojcem już nie rozmawiam w ogóle.

Czy ich staram się trochę wybielić? Tak. Pewnie niektórzy z was mogą mieć z tym problem, na pewno ci, którzy trochę na tagu już siedzą, ale czy mieliście problem, kiedy jechałem po nich po całości?

Ten jeden wpis nie zmieni całego odbioru obrazu jaki przedstawiłem, ale chciałbym zwrócić uwagę, że jednak każde działanie może mieć drugie dno, którego nie zauważamy.

W takim wypadku największym błędem moich rodziców i rzeczą niewybaczalną, było wierzenie w własną nieomylność i brak refleksji. Pozbawienie się zatrzymania, przemyślenia i wzięcia pod lupę swoich dotychczasowych zachowań. To nie cały świat się myli tylko ja? Dlaczego powtarzanie ciągle tych samych zachować nie daje innych efektów? Może to ja jestem problemem?
#depresja #przemyslenia

8

#smiecizglowy epizod 39

Im dłużej żyję tym bardziej zaczynam rozumieć dlaczego faceci tak dziadzieją i większość ludzi ma wiecznie przygnębione miny, wiecznie narzekają i wiecznie im coś nie pasuje.

Dziadzieje i dostrzegam to. Moje gorsze dni zamieniły się w miesiące, a miesiące zamieniają się w lata i nic nie wskazuje na poprawę. Mam dosyć słuchania ludzi, którzy twierdzą, że wystarczy tylko chcieć i że jesteśmy kowalami własnego losu. Wiele razy to tłumaczyłem w moich wpisach. Nie jesteśmy wolni i jesteśmy jak liść targany na wietrze. Na większość rzeczy nie mamy wpływu i musimy radzić sobie z tym co mamy. Ktoś kto w partii wylosował dwa asy będzie tłumaczył komuś kto wylosował dwójkę i siódemkę, że to wszystko od niego zależy. Wszystko zależy od rozdanych później kart. Z tym że ktoś z dwoma asami ma większe szanse na wygraną, niż ten drugi. Co nie znaczy, że ten drugi nie może wygrać partii. Może. Jednak jest to kwestia farta i umiejętności jakich nabył. Jednak nic mu to nie da jak na stole leżą kolejne dwa asy. Może jedynie ograniczyć straty.

Pełno tutaj ludzi, którzy przegrali na samym starcie i muszą sobie radzić z tym co mają, bo jeśli tego nie zrobią to nic dobrego ich nie czeka.

I pełno takich ludzi i ciężko to zrozumieć zwłaszcza gdy otaczasz się ludźmi sukcesu, albo dziećmi, które nasłuchały się tych pierwszych i powtarzają to co usłyszały, wierzą w to co przeczytały, a potem przeżywają szok, kiedy zostaną rzuceni w świat dorosłych i to takich, których nie widzieli, albo gardzili, bo przecież patrzyło się tylko na tych u góry. Uważało się, że mi się to należy. Gardziło się swoimi rodzicami, którzy tłukli nadgodziny, gardziło się pospólstwem i czuło się lepszym, a potem trzeba było wylądować w tym gronie gdy skończyły się inne możliwości.

Oczywiście ktoś stwierdzi, że wcale tak nie jest. Że on akurat ma dobrą pracę, dobrze zarabia i na wszystko zapracował i się z nim zgodzę. Szkoda tylko, że nikt nie widzi tych, którym się nie udało. Łatwo zwracać uwagę na ludzi, którzy wygrali, a setek przegranych nikt nie chce widzieć.

Ja czuję, że etap w moim życiu, kiedy mogłem coś zmienić minął bezpowrotnie i utknąłem w pułapce, której nie opuszczę. Stałem się niewolnikiem i moje kajdany coraz bardziej ograniczają mi ruchy. Wydostać się stąd mogę tylko dzięki szczęściu. Dostanę zastrzyk kasy, który mnie uwolni od tego i pozwoli spokojnie mnie rozwijać, albo postawić wszystko na jedną kartę i zacząć realizować moje plany. Jednak jeśli mi się nie uda, zniewolę się jeszcze bardziej, a obiektywnie patrząc setki przegranych wcale nie sprawiają, że chcę podejmować takie ryzyko, bo życie w tej formie jakie mam mi nie pasuje, jednak zawsze może być gorzej, a strach przed tym jest wystarczający by tkwić w tym marazmie jakim jestem teraz.

Oglądaliście doktora House?

Cały czas odczuwał ból, związany ze swoją nogą, łykał tabletki i był złośliwy dla ludzi wokół. W jednym odcinku zaczął brać tak silny lek, że już go nie czuł. Jego charakter się zmienił wtedy o 180 stopni. Stał się wesoły, cieszył się życiem i zaczął być milszy dla ludzi wokół.

Czuję się tak samo. Jakbym ciągle czuł ból. Nie ten fizyczny. Psychiczny.

Lata w depresji mnie zniszczyły, cały czas ona jest, mimo że potrafię sobie teraz radzić. Jednak życie nie zmieniło się aż w takim stopniu. Po prostu życie jest mdłe, ale trzeba się oszukiwać, żeby wstać znowu z łóżka i coś robić.

Wiecie czego się wstydzę? Że słuchałem rad randomów z internetu konkretniej z wykopu. Każdy miał dobre pomysły. Wyjedź. Nie idź na studia programistyczne, sam się ucz. Ucz się języka. Zerwij kontakty. 600Zł na jedzenie to za dużo. Do restaraucji codziennie chodzisz? Się nie dziwię jak cię na nic nie stać jak miesięcznie wydajesz 30zł na kebaby. Tak toksyczne i oderwane od rzeczywistości społeczeństwo znalazłem tylko tutaj. Gdzie każdy zarabia minimum 15k, wszyscy wyjechali, rzucają partnera/partnerkę po jednej kłótni, gdzie zrywają kontakty z rodziną, bo ktoś ma inne poglądy. Gdzie każdy jest specem od astronomii, wirusologii, socjologii, a najbardziej to od związków. Każdy drugiego poucza, a jak przychodzą matury, to nagle nikogo z tych znawców nie ma i nie ma kto odpisać, albo wczorajszy ekspert, dzisiaj prosi i loguje się na jakiegoś lewego discorda, żeby dostać nagie fotki jakiejś tiktokerki, jednak z innych śmiać się potrafi.

Wstydzę się tego, że słuchałem tych rad. Jednak mnie zrozumcie. Innych wzorców nie miałem i nikogo, kto by mi pomógł.

Jak byłem odcięty od wszystkich, miałem impuls i nie mogłem nawet na telefon zaufania się dodzwonić to gdy dodałem wpis z prośbą o pomoc to dostałem 2 komentarze i jedną wiadomość, żebym się zabił i dał wszystkim spokój…

Ból. Czuję ciągle ból. Łagodniejszy, mocniejszy, jakoś sobie z nim radzę, jednak wpadam znowu w apatię i wszystko mi jedno. Cokolwiek mam zrobić sprawia mi olbrzymi wysiłek i zaczyna mnie to denerwować. Bo znowu pracuję cały tydzień, a jeden dzień wolny jaki mi wypadnie to albo mam zaplanowany, albo nie potrafię się nim cieszyć bo na nic nie mam siły. Nie mam siły ruszyć cokolwiek. Mam w końcu wolne to tylko uświadamiam sobie jak moje życie jest pozbawione sensu i moje plany na przyszłość to tylko jeść, pracować i spać. Na niczym mi nie zależy, niczego nie pragnę.

Czy miałem pieniądze czy ich nie miałem to czułem to samo. Czy było na koncie 10k czy 1k nie robiło mi to różnicy. I mimo tego nadmiaru i tak nic nie mam. Innym ludziom daje frajdę kupowanie, remonty i wydawanie pieniędzy, a mi nie. Po prostu są. Chociaż odkąd przez moją dobroć i zaufanie do innych ludzi, skończyłem z kredytem, bo nie miałem na jedzenie to coś we mnie się złamało i straciłem całą dobroć jaką miałem do innych ludzi.

Strach przed drugą taką sytuacją sprawia że staram się trzymać wszystkich na dystans i liczę każdy grosz. W Polsce to w ogóle jest dramat pod tym względem. Co miesiąc kupuję coraz mniej, a pieniędzy wydaję tyle samo.

Bo pracuję, żyję i nie stać mnie na jedzenie? Na podstawowe potrzeby, które nawet niewolnikowi trzeba było załatwić? Muszę zapierdalać, że mieć na miskę ryżu? Kiedyś zapierdalałem, bo trzeba i miałem spokojną głowę. Teraz zapierdalam, nie mogę wziąć wolnego i muszę uważać, żebym miał co jeść?

I mam jeszcze zaciskać pasa? Odmówiłem już sobie prawie wszystkich przyjemności, a zaraz będę myślał czy powinienem siedzieć i to pisać, bo mnie na prąd nie będzie stać?

I to jest rzeczywistość wielu ludzi. Wielu których się nie widzi i nikt widzieć nie chce, bo przecież każdy jest kowalem swojego losu, a nikt z nich tego nie napisze, bo nie ma siły, czasu i nie widzi w tym sensu.

Ci którzy mogą pisać, tworzą w internecie inną rzeczywistość. Tak jak robi to telewizja.

I obie są przekłamane, a jedna i druga strona wytyka drugą palcami.
#depresja #gorzkiezale #zalesie #przemyslenia

12

#smiecizglowy epizod 37

Uwaga, wpis zawiera treści domyślnie uważane za szkodliwe dla społeczeństwa i jednostki. Jeśli jesteś podatny na sugestie i nie potrafisz wyciągać własnych wniosków to lepiej tego nie czytaj.

Znowu będzie o uzależnieniach. Tym razem jednak rozważę to czy są one tak naprawdę szkodliwe i jeszcze raz zwrócę uwagę na przyczynę i skutki oraz ich pomyloną kolejność.

Czasami jest tak, że jakieś zdanie, czy jeden komentarz zmobilizuje mnie do napisania czegoś dłuższego. Jedna iskra, która rozpala cały mój wpis. Nie inaczej było tutaj. Rzuciłem palenie i podałem pod wątpliwość to czy rzucenie faktycznie jest mi potrzebne i co ono mi wnosi. Napisałem także, że więcej zalet widzę w paleniu niż wad. I oczywiście usłyszałem o moim wyparciu, ciężkim uzależnieniu i padł komentarz, który był iskrą:

,,Zrozum – gdybyś nigdy nie palił potrafiłbyś skupić swoje myśli bez problemu i nie potrzebowałbyś do tego szluga. Każdy kto nigdy nie był w to wjebany może to zrobić.”

I bym się może z tym zgodził, gdybym się nie zgadzał. Bo jednak objawy, które opisałem i na które pomogły mi papierosy są ze mną od 12 lat, a palę od 2.

I w sumie dla wielu jest to wygodne. Zwalić winę na coś, a nie na osobę, okoliczności itp. Uświadomiłem sobie, że mój ojciec był alkoholikiem i winą za wszystko mogę obwinić alkohol, bo symptomy, objawy i wszystko inne wskazują na to, że miał z tym problem, jest tylko jeden szkopuł. Nie widziałem żeby pił więcej niż dwa razy w roku…

Ja miałem zawsze problem z nawałnicą myśli i pierwszy epizod mojego tagu pojawił się na długo zanim zacząłem palić. Stres i problemy z rozmawianiem z ludźmi miałem od dawna. Leczyłem się, chodziłem na terapię, brałem leki, które wyrządziły mi więcej szkody niż pożytku, a potem zacząłem palić…

Stres się zmniejszył, byłem bardziej rozluźniony w towarzystwie, łatwiej mi się rozmawiało i stałem się bardziej towarzyski. Odstawiłem leki i głupia nikotyna pomogła mi bardziej niż 10 lat ,,zdrowego” podejścia do tematu. Jednak potrafię usłyszeć, że fajki są problemem, ale jak tłumaczą tę prostą zależność:

Objawy odstawienia mam od 12 lat, a palę od 2.

To jest to ignorowane, bo nie pasuje w ogóle do narracji drugiej strony i każdy patrzy na mnie jak na idiotę.

Inny przykład. Od podobnego okresu czasu, mniej więcej w tym samym okresie bolała mnie głowa. Zaczęło się to 12 lat temu, a wtedy ćwiczyłem intensywnie, zdrowo się odżywiałem, nigdy nie miałem papierosa w ustach (podkreślam: NIGDY!) nie piłem alkoholu. Ból głowy był uciążliwy, ale mijał, chociaż z każdym rokiem był gorszy. Dopiero w tym roku przebadałem się na to, bo ból był uciążliwy, ale ktoś z mojego otoczenia stwierdził, że to wina fajek.

No fajnie, tylko że palę dwa lata, a ból mam tak samo 12 lat…

Pogadamy jak rzucisz… -.-

Oczywiście to ja się wypieram, gadam głupoty i mam problem, a każdy ignoruje to co mówię, więc oczywistym jest, że nie mam ochoty na ten temat dyskutować, a jak ktoś chce mnie przekonać to niech odniesie się do moich argumentów, a nie po raz kolejny mi będzie rzucał puste hasła i cytaty z innych artykułów i porównywanie mnie do ciężko uzależnionych osób, bo niby sobie tłumaczę. Odnieście się do tego co napisałem do tej pory, w przeciwnym razie nie będzie mi się chciało dyskutować na ten temat. Zlewasz mnie i traktujesz z góry. Nie mam zamiaru rozmawiać i przyjmować twoich argumentów. Proste.

I naszła mnie taka myśl, odnośnie uzależnień. Tak naprawdę od wszystkiego możesz się zniewolić i uzależnić. Od wszystkiego. Od swojej partnerki/partnera, od porno, masturbacji, seksu, zakupów, jedzenia, siłowni, joggingu, czytania, kradzieży w sklepie, adrenaliny etc. Etc.

We wszystkim tak naprawdę musisz znaleźć balans i wiedzieć ile możesz robić konkretnej rzeczy, żeby nie przesadzić. Jeść musisz, ale jak będziesz jadł za dużo to przytyjesz i będziesz podatny na choroby, a także ciężko będzie ci się opanować, żeby jeść mniej. Alkohol raz na jakiś czas jest dobry, jednak picie na umór prowadzi do poważnych konsekwencji zdrowotnych i psychicznych. Masturbacja jest dobra, ale jak bijesz niemca po kasku 5 razy dziennie to masz problem. To samo ze wszystkim.

I w sumie tak sobie myślę, że żyjemy w ciekawych czasach, gdzie każda potrzeba może zostać zaspokojona szybko i sprawnie i nie zajmuje ci to myśli. Oczywiście z jednej strony jest to złe, ale jednak nie każdy może zaspokoić swoją potrzebę w inny sposób i musi osiągnąć ten substytut, bo inaczej mózg cię zniszczy domagając się tego.

Jeśli na przykład mamy przedstawiciela klasy robotniczej zwanej #przegryw który hipotetycznie poza pracą nie ma nic i podjął działania, które miały na celu mu pomóc wyrwać się z tego dołka. Na przykład poszedł na siłownię, nofapchallenge już 100 dni, próbował rozmawiać z ludźmi, założył tindera, poszedł do psychiatry, na terapię i w ogóle obrócił swoje życie o 180 stopni. Poświęcił dużo czasu, wysiłku i robił to co dokładnie mu tutaj polecali.

BTW. Ja się słuchałem tych rad i nie polecam, bo wszystkie się gówno warte okazywały, a potem tylko słuchałem, że za mało się staram a jak zacząłem robić na odwrót i przestałem słuchać dobrych duszek to znalazłem swoją równowagę.

A teraz wracając do tematu i mimo wszystko (a bardzo prawdopodobne, że tak było) nie przyniosło to rezultatów to co taka osoba ma zrobić? Oczywiście usłyszy że za mało się starała i to może potrwać nawet tyle, że całe życie mu nie starcza, więc życie to będzie nieustanna walka o coś czego nigdy nie będzie miał. To może czas podejść do tematu trochę inaczej?

Uważam, że nie nauczysz głodnego zasad przy stole. Jak ktoś jest głodny, a ty go uczysz zasad. TJ. Ubierasz go, sadzasz, tłumaczysz mu co i jak, a on ledwo cię słucha, bo nie jadł już trzy dni i aż się trzęsie z głodu, a ty mu tłumaczysz jak ma się zachować, który widelec wziąć w którą rękę, a jak przychodzi jedzenie to nie potrafi się opanować i rzuca się z rękoma na to i zaczyna pożerać zawartość talerza.

Patrzysz z dezaprobatą, ale nie potrafisz zrozumieć jego sytuacji. Wystarczyłoby nie jeść kilka dni, żeby zrozumieć jego położenie. Wolisz jednak patrzeć z góry i nabijać się, że on nawet nie chce poprawy swojej sytuacji.

Jak można komuś powiedzieć, że jak nie będzie pałować wiplera to znacznie to wpłynie na poprawę jego sytuacji. Tak jakby ten najedzony, który uczy zasad tego głodnego powiedział mu, że post dobrze mu zrobi. Nie ma nic lepszego jak koleś, któremu sperma uderza do mózgu i niemal ślini się na widok kobiety. Strasznie to pociągające i wróżę wielu sukcesów takim ludziom, którzy nie potrafią trzeźwo myśleć i tylko myślą o tym, żeby zamoczyć kija, bo ich problemy wtedy magicznie znikną.

Nie znikną, ale dobrze jest mieć cel, którego nigdy się nie osiągnie i słuchać najedzonych ludzi, którzy proponują ci pokutę. Świetnie!

Napisałem to w jednym z moich wpisów: https://lurker.land/post/hLhz5ZJEY (Uzależnienia to skutek, a nie przyczyna problemów), więc jak ktoś chce się dowiedzieć więcej, albo chce zrozumieć mój punkt widzenia to niech leci i przeczyta, inaczej cały wydźwięk tego wpisu może nie mieć sensu.

Nie każdy z nas jest w stanie zaspokoić swoje potrzeby. Niektórzy nawet nigdy nie zaznali żadnej bliskości od drugiej osoby, nawet swojej matki i ciężko takiej osobie zbudować zdrowe relacje. Jednak gdy taka osoba nie potrafi sobie poradzić i na przykład gra w jakieś mmo i rozmawia na ts z obcymi osobami, żeby choć trochę zaspokoić swoje potrzeby interakcji z ludźmi. To nie uważam tego za coś złego. Złe jest wmawianie mu, że to jego wina i jak przestanie to nagle wszystko się poprawi. Alkoholik przestanie pić, a rzeczywistość nadal będzie okropna i wróci do tego. To samo z narkotykami, papierosami etc.

To problemy powodują uzależnienia. Jedyny sposób, żeby móc sobie z nimi poradzić i jakoś złagodzić ból. Samo rzucenie nałogu nie pomoże gdy zakrywają one problemy, bo one po prostu wychodzą. Jakoś osoby, które mają dobre życie i nie mają większych problemów raczej nie myślą, żeby popadać w używki, nawet im to do głowy nie przychodzi, a im ktoś ma większy bagaż emocjonalny tym bardziej w uzależnienia popada.

I może te uzależnienia, w odpowiednich ilościach nie są złe? Skoro nie możesz zaspokoić popędu seksualnego to ulżyj sobie? Ciężko ci nawiązywać relacje to wejdź i pogadaj z randomami, żeby mieć tę cząstkę kontaktu z innymi? Zapal sobie na odstresowanie. Zrób wszystko, żeby móc w miarę normalnie funkcjonować, żeby twoje braki i niemożność zaspokojenia pragnień cię nie paraliżowała. Zrób co musisz, żeby żyć i móc chociaż wstać i iść do pracy, a z uzależnieniami sobie poradzisz jak już będziesz wstał i szedł.

Bo nie sztuką jest wstać i się przewrócić. Sztuką jest iść.
#wychodzimyzprzegrywu #depresja #palenie #nofapchallenge #zaburzeniaosobowosci

7

Nie palę już prawie 11 dni. Brakuje mi tego, ale dałem sobie postanowienie, że wytrzymam conajmniej do stycznia podczas gdy inni będą nieudolnie rzucać znowu palenie jako postanowienie na nowy rok.

Ja zapalę.

Albo tak się oszukuję, żeby dać sobie czas, albo naprawdę to zrobię. W każdym razie każdemu mówię, że rzucam do stycznia, a potem zobaczę. W ten sposób mam mobilizację, że wytrzymam chociaż ten miesiąc i byłby wstyd jakbym do tego wrócił, bo miałbym tak słabą wolę…

Poza tym przypomniałem sobie i dziewczyna też, dlaczego ostatnim razem rzucanie mi nie wyszło. Nie dlatego, że nie dawałem rady, albo stało się coś stresującego. To był mój wybór. Pisząc rachunek zysków i strat wyszło mi, że palenie daje mi więcej korzyści niż wad.

Każdy po tym patrzy na mnie jak na idiotę jednak wy trochę w tej społeczności mnie znacie i myślę, że jesteście w stanie mnie zrozumieć.

Dymek to forma resetu dla mojego wiecznie zestresowanego mózgu. Przerwa w pracy. Zajęcie czymś moich myśli, które zawsze lądują w nieciekawych miejscach. Papieros w ręku, wyciszenie i zajęcie myśli. Chyba tylko przy papierosie jestem w stanie docenić co mnie otacza, bo tak mój mózg jest bombardowany pierdołami bez znaczenia, a dym osłabia mój umysł i skupiam się na tym co jest tu i teraz.

Zresztą jak masz depresję. Nic ci nie pomaga, a jak zaczynasz palić paczkę dziennie i nagle zaczynasz funkcjonować to swoje zdrowie i pieniądze uważa się za małą cenę. To co wydałem na leki i lekarza było na tym samym poziomie.

Ostatnio jednak przestały mi pomagać i jedyne co z nich zostało to przerwa w pracy i bardziej paliłem po to, żeby zająć czas.

Czułem się jakbym miał ADHD i jakakolwiek wolna chwila pomiędzy jedną czynnością, a drugą wymagała zajęcia tego czasu.

Subiektywnie, więc uznałem, że przestały mi pomagać, jednak jak miałem to sprawdzić i jak sprawdzić czy to na pewno to?

Ogólnie też dużo w tej kwestii miał wpływ mój lekarz, który stwierdził, że łatwo wpadam w uzależnienia i ciągle chce coś innego.

Bo albo gram, albo szukam innych używek.

Dziewczyna stwierdziła, że gada głupoty i po półtora roku abstynencji, wróciłem do grania w tibię, bo to była jedyna gierka, która dawała mi radość i miałem z nią dobre wspomnienia. Dobrym jest też zamiennikiem dla fajek, bo gdy gram to zajmuje myśli i ręcę, a przy okazji odpalam sobie podcasty w tle, żeby sobie ich posłuchać, więc czas nie jest aż tak zmarnowany jak się wydaje. 5 lat temu w poprzedniej pracy lubiłem słuchać audiobooków w trakcie pracy i nikt nie miał z tym problemu, że ciągle je miałem na uszach. Nie nadążałem wtedy z tytułami. Jednak odkąd w Polsce pracuję, to już nikt słuchawek nie pozwala mieć, a czułbym się dziwnie puszczając audiobooka z głośnika. Muzyki w ogóle nie słucham.

W każdym razie nie wierzę, że miałbym problem z uzależnieniami. Jednak jak mam to udowodnić sobie, albo lekarzowi, który z jakiegoś powodu twierdzi, że to jest mój problem? Może wyciągnę któryś z moich wpisów z smiecizglowy i mu pokażę ten o tym że uzależnienie to skutek, a nie przyczyna problemów?

I że siedząc w patologii, samemu gry to były jedyny sposób na wyrwanie się z chujowej sytuacji? Odkąd jednak mam w miarę normalne życie, dziewczynę itp jakoś sobie radzę i nie zaniedbuję niczego, co jest mi powierzone. Nigdy nie poszedłem do pracy, bo na przykład mi się nie chciało, albo miałem ochotę pograć. Nigdy nie zaniedbałem obowiązków, zawsze wstawałem gdy była taka potrzeba i robiłem to co miałem do zrobienia. Podług wielu ludzi to uważam się za w miarę systematycznego człowieka i staram się taki być.

Jak powiedziałem że do stycznia nie zapalę, to nikt tego nawet nie podał w wątpliwość tylko przyjął to jak prawdę objawioną, bo zawsze dotrzymuję słowa.

Jak ważyłem 120kg, stwierdziłem że przebiegnę maraton i prędzej mnie karetka stamtąd zabierze niż zejdę z toru to ludzie wokół mnie przekonywali mnie, że to żaden wstyd nie skończyć maratonu i w razie czego żebym przerwał.
Padłbym a bym go nie przerwał. Przebiegłem go oczywiście. Byłem 900 z 1000. Dostałem medal za udział i jest on dla mnie ważny i ważniejszy od innych, które miałem. Mimo że trzy lata trenowałem wyczynowo inny sport. Codziennie robiąc po dwa treningi dziennie i mam gdzieś w szafie medale z Mistrzostw Polski to leżą i się kurzą, a większą wartość ma dla mnie medal za udział w maratonie

I w sumie to nie miało być takie długie, a jedynie chciałem poinformować, że jest dzień 11 (prawie) i mam się dobrze, a wyszedł znowu jakiś wywód, który nie nadaje się na epizod, a szkoda mi go zostawić gdzieś w odmętach profilu, więc:
#smiecizglowy
#depresja #chwalesie #wygryw #palenie #papierosy

12

Podjąłem decyzję.
Mimo że palenie pomagało mi bardziej niż leki. Były miłą odskocznią, pomogły mi w relacjach z innymi ludźmi i ogólnie były dla mnie przyjemnością to zdecydowałem, że kończę z tym gównem.
Nie chodzi o pieniądze. Nie było mi szkoda pieniędzy, póki mi pomagały w depresji i zyskałem dodatkowe przerwy w pracy ( ͡º ͜ʖ͡º) bo przecież stać 5 min bez celu jest nienaturalne, a palenie już tak.
Chodzi o zdrowie. Zamiast pomagać to stały się rutyną i dołożyły mi problem. Ciężko mi się oddychało, coraz większe problemy ze skupieniem etc. Nie wiem co jeszcze, bo podejrzewam, że kawa też robi swoje i narazie jej nie piję, ale nie jest to postanowienie jak przy fajkach.

W każdym razie życzcie mi powodzenia.

PS. Znacie jakieś pomysły żeby sobie wynagrodzić, albo zamienić przerwy w pracy, za ten brak palenia?
#palenie #papierosy #uzaleznienie #depresja

15

Nie czaję zupełnie środkowego rzędu oraz gościa w środku na spodzie.

Może ktoś opisać kim byli i w jakim wieku odeszli i jak?
#depresja #choroby #psychologia #gwiazdy

12

Znowu tylko pracuję i śpię mam dwa dni wolnego to dopiero coś zaczynam ogarniać i stawać na nogi, a potem znów do pracy i tylko spanie i praca. Do dziś nie rozumiem dlaczego inni mają tyle siły, a ja ciągle muszę się do wszystkiego zmuszać chociaż, może się domyślam, ale nic z tym nie zrobię, bo nie mam jak.
I tak się dzieje życia cud…
Jeszcze cztery godziny w #pracbaza
#depresja

12

Terminy do psychiatry w moim mieście czy to prywatnie czy na nfz są dopiero na styczeń

Super. Nic dziwnego, że współczynnik samobójstw nam tylko skacze, bo jak nawet gdy szukasz pomocy to musisz czekać i liczyć na to, że jednak wytrzymasz do tego czasu.

Z drugiej jednak strony rezonans magnetyczny będę miał w tym roku i nie muszę czekać roku.
A żeby było śmieszniej w mojej sytuacji to oprócz depresji, bezsenności i chujowej sytuacji to zdiagnozowano u mnie zespół Hortona. Całe szczęście że narazie mam spokój, bo jakby zaczął mi się teraz klaster to już by był gwóźdź do trumny

Wyżaliłem się i za parę godzin idę do pracy. Zjem sobie coś i postaram się przeżyć kolejny dzień.
#zalesie #gorzkiezale #depresja

11

#smiecizglowy epizod 32

O samobójstwie część 1

Do napisania tego wpisu przekonał mnie jeden użytkownik, który zadał mi to pytanie pod jednym z moich wpisów, a także to, że mimo środków nasennych, nadal nie mogę spać, za 4 godziny idę do pracy, więc nie mam co i tak robić. Komentarz pozwolę sobie skopiować:
Jak już mam okazję zapytać kogoś w takim nastroju- zawsze mnie zastanawiało postępowanie ludzi, którzy się gdzieś wieszają albo trują po cichu. W końcu jak ktoś się chce zabić, to najwyraźniej jest mu wszystko jedno, dlaczego w takiej sytuacji nie robią czegoś z większym wykopem, jak:

- wzięcie chwilówek na miliony i balowanie przez ostatni miesiąc/ próba ucieczki za granicę i zaczęcia nowego życia
- zemsty na ludziach, którzy ich doprowadzili do obecnego stanu (w przypadku gnębionych w szkole/wojsku/pracy) i porozbijaniu im łbów.
- zrobienie ze swojego odejścia jakiejś manifestacji, jak facet od Killdozera (https://pl.wikipedia.org/wiki/Marvin_Heemeyer)

Rozumiem jeszcze, że wierzących przed tymi opcjami powstrzymuje kwestia grzechu, ale z tego punktu widzenia samym samobójstwem sobie grabią (do niedawna szło się za nie prosto do piekła, więc i tak nie powinno im robić różnicy).
Pytanie to dało mi tak do myślenia, że zacząłem się nad tym zastanawiać i postanowiłem odpowiedzieć na podstawie moich doświadczeń i dlaczego na przykład ja czegoś takiego nie zrobię.

W sumie to miałoby sens z perspektywy osoby zdrowej, lecz niestety osoby, które są pogrążone w marazmie nie chcą i nie mają ochoty na robienie czegokolwiek. Kiedy wszystko mi jedno to znaczy to że naprawdę mi wszystko jedno. Dotyczy to każdej sfery życia, teraz nie zbliżyłem się jeszcze do tego stanu, ale pamiętam go doskonale. Nie chce ci się robić NIC!

I to NIC jest potężne. Zastanówcie się chwilę nad jego znaczeniem. Osoby, którym się nie chce myć zębów, wstać z łóżka nie widzą sensu w czymkolwiek miałyby iść i zmuszać się do wysiłku jakim jest wzięcie kredytu? Nawet jak pójdziesz to co z tą kasą zrobisz? Ja miałem kupę kasy odłożonej i sobie po prostu leżała, a ja miałem wszystko w dupie. Nie zależało mi na niczym. Kiedy niczego nie pragniesz to na co miałbyś wydać pieniądze?

Jednak to subiektywne odczucia. Różnie to z ludźmi bywa. Niektórzy czują bezsens istnienia, innym życie biedaka nie odpowiada i może by wzięli taki kredyt, ale potem problemy by były jeszcze gorsze, a zabić się wcale nie jest tak łatwo jak wam się wydaje.

Rozmawiając z innymi podobnymi mi i poznając ich w realu, mam wrażenie, że wszystkie artykuły opowiadające o samobójcach i jakie dają ostrzeżenia, w pewnym stopniu się mylą. Każdy z nas planował swoją śmierć, ale nikt nigdy nie wybrał konkretnego dnia i godziny. Osobiście i pisząc tutaj czy to na innych forach, nigdy nie spotkałem kogoś, kto by zaplanował dokładny czas kiedy będzie to robić. Mieliśmy przygotowane linki, pomysły i miejscówki gdzie to zrobić, lecz nigdy nie myśleliśmy kiedy. W artykułach o samobójcach mówi się, że przed dokonaniem tego czynu, ludzie zaczynają normalnie funkcjonować, śmieją się i nagle się wieszają. Miałem to samo, ale nie wiedziałem, że tego dnia to zrobię. To o czym mówię i co przeżyłem nazwałem ,,impulsem”.

Jak źle by nie było. Jak źle byś się nie czuł to twój mózg za wszelką cenę walczy o przetrwanie i nie pozwala ci na to, żebyś zrobił sobie krzywdę. Depresja cię wyżera i niszczy na każdym kroku osłabiając twój mózg i ciało. Gdy nie jesteś w stanie się bronić to umierasz. Impuls czułem kilka razy w życiu i jakimś cudem zawsze z nim wygrywałem. Jednak jest to spowodowane moim myśleniem i przygotowywaniem wszystkiego na ostatni guzik.

Odchodzę od tematu. Czym jest impuls?

Kilka dni przed impulsem następuje osłabienie umysłu i ciała. Zaczynasz myśleć poważnie o swojej śmierci, masz już wszystko przygotowane, mimowolnie mówisz każdemu o tym, że życie jest mdłe. W zależności od zaufania do drugiej osoby, wprost mówisz o metodach samobójstwa, że nie chce ci się żyć itp. Czujesz się coraz gorzej i gorzej, aż dochodzisz do kulminacyjnego momentu, gdzie uważasz, że gorzej być nie może, ale jeszcze do tego momentu funkcjonujesz, idziesz spać i następnego dnia czujesz się kilka razy lepiej! Masz dobry humor, nie jest tak tragicznie, rozmawiasz normalnie. Każdy widzi po tobie, że już ci lepiej. Trwa to chwilę, nie jestem pewien czy u mnie wywoływała to jakaś sytuacja czy nagle po prostu impuls uderzał, ale pamiętasz jak uważałeś że gorzej być nie może?

Może… Depresja wtedy używa w jednym momencie wszystkie swoje siły i uderza w krótkim czasie ze wszystkim co ma. Jak źle się nie czułeś to wyobraź sobie, że może to być kilka razy gorsze. W jednej chwili jesteś bardziej zniszczony niż przez ten cały okres. Ból jest tak silny, że jedyne o czym myślisz to żeby go przerwać. Nie jesteś w stanie myśleć trzeźwo. Wcześniejsze planowania przygotowały cię na to, nie musisz myśleć, wszystko masz przygotowane. Ból, którego nie możesz umiejscowić. Ból z którym wiesz, że ani ty, ani nikt inny ci nie pomoże. Jest tylko jedna rzecz, która skróci te twoje męki. Tam jest linka, upatrzyłeś tamto drzewo. Ból się skończy tylko na jeden sposób. Przegrałeś, ale nie ma nic złego w tym, że nie chcesz czuć już bólu.

Jeśli przeżyjesz impuls to jesteś uratowany (na razie) bo depresja zużyła wszystkie siły, żeby cię zabić i się przeliczyła. Teraz potrzebuje czasu, by znowu cię wykończyć, a ty kilka dni będziesz nie do życia, bo wszystko to wymagało olbrzymich nakładów energii.

Pierwszy impuls mi się skończył, bo nie miałem gdzie linki powiesić (12 lat temu)
Drugi się skończył, bo tabletki, które wziąłem nie mogły mnie zabić choćbym ich łyknął 200 (6 lat temu)
Trzeci się skończył bo miałem do kogo iść i prosić o pomoc, gdy znów się zaczął. (W tym roku)

Przy tej tendencji zapiszę sobie lepiej w kalendarzu, że w 2027 roku, mogę mieć go znowu oczywiście były mniejsze impulsy, ale tak silne, że nie dałbym sobie z nimi sam rady były 3 i 2 mi się nie udały tylko dlatego, że warunki w jakich wtedy były nie pozwalały na to.

Okazuje się, że wpis będzie dłuższy niż myślałem, dlatego podzielę go na części. Jeśli ktoś chce sam sobie odpowiedzieć na pytanie tego użytkownika, zanim ja dodam kolejne wpisy to mogę dać wskazówki, w postaci moich poprzednich wpisów:
O tym jak ściągałem wisielca z drzewa: https://lurker.land/post/OHOcL6z_J
Dlaczego boję się nieśmiertelności: https://lurker.land/post/i07SyrZ8T
Wpis przed impulsem: https://lurker.land/post/T6jV9pgT7
@Eugeniusz to specjalnie dla ciebie
#przegryw #depresja #samobojstwo #przemyslenia

11

#smiecizglowy

Dostałem załamania nerwowego. Nie traktuje już samobójstwa jako wyjścia tchórza, którego życie przerosło, albo zniszczonych psychicznie ludzi, których nic nie czeka. Tylko podliczając rachunek zysków i strat uważam je za dobre rozwiązanie.

Dostałem takiego załamania, że chciałem już się rzucić z okna, ale poszedłem do dziewczyny i się rozpłakałem powtarzając w kółko: pomóż mi, pomóż mi. Bo mam już naprawdę serdecznie dosyć wszystkiego…

Jest godzina piąta rano i w sumie to od pierwszej próbuje zasnąć. Bezskutecznie. Nie dość, że mam trochę rzeczy na głowie to jeszcze cierpię na bezsenność…

Ostatni raz kiedy się wyspałem był chyba pod koniec lipca, albo początek sierpnia. Pracuję, a w wolne dni muszę załatwiać sprawy, których nie byłem w stanie załatwić gdy pracowałem. Trzeba zakupy zrobić, trzeba coś zrobić w domu, trzeba pomóc rodzinie, albo w wyniku mojego zmęczenia nie zgasiłem świateł w aucie i musiałem potem kombinować jak akumulator podładować i wracając z nocki o godzinie 6 rano poszedłem spać o 10, bo o 19 muszę wstać i się szykować na kolejną. Wróciłem z ostatniej nocki to cały dzień zajęty zaległymi sprawami. Chwila przerwy i w drogę, a potem powrót do domu o 21. Idę spać o 23, żeby się obudzić o 1 w nocy, bo nie mogę spać i tak sobie siedzę do 6 rano, żeby zasnąć Dziś, a w zasadzie to wczoraj miałem wolny dzień, ale przespałem jego połowę, a dziś nie śpię w ogóle. Męczę się i spać nie mogę to usiadłem i piszę ten wpis.

Najbliższy termin kiedy będę mógł się wyspać? Niedziela za dwa tygodnie bo pracuję, a dwa dni wolne, które mi przypadają to będę miał zajęte, bo już wiem, że ktoś potrzebuje mojej pomocy.

Nie mam problemów z asertywnością. Odmawiam, kiedy wiem, że ktoś sobie da radę beze mnie i mnie wykorzysta i każdy jest tego nauczony i nikt mnie nie prosi o pomoc jeśli naprawdę nie ma innego wyjścia. Ojca nie mam, teść mojej dziewczyny jest wiekowy, poza tym nie ma u nas w rodzinie żadnego faceta i do pewnych rzeczy jestem konieczny. Nie zostawię babci samej z dziadkiem, żeby dźwigali meble do domu na przykład.

Dziewczyna mnie nie prosi o pomoc w obowiązkach domowych jak to było wcześniej, ale kto wniesie ciężkie zakupy i ją zawiezie, skoro nie ma prawa jazdy i mieć nie może? I kiedy to zrobić, skoro ciągle pracuję? Kto zawiezie chorego dziadka na zabieg 150km od domu?

I ciągle tylko tego typu sytuacje w moim życiu.

Ostatnio byłem chory i z gorączką musiałem z dziadkiem jechać, bo zabieg był konieczny, a on już nie wytrzymywał z bólu. Ledwo trzymałem się na nogach i dzień później szedłem do pracy, gdzie bardzo łatwo stracić palce, ale nie mogę wziąć wolnego, chorobowego, bo każdy grosz się liczy przez to, że zostałem ojebany przez poprzednich pracodawców.

Piję 5-8 kaw dziennie, żeby jakoś się trzymać, ale poza palpitacją serca i dreszczami nie sprawia to, że mój mózg funkcjonuje jakoś lepiej…

Jak zasłabłem w pracy po takim maratonie to poszedłem do pielęgniarki zakładowej kazała mi wypić herbatkę, zjeść coś i zapierdalać z powrotem do roboty!

I tak się żyje powoli. Nie mam już siły. Nie odpoczywam, ciągle coś robię, a jak nie to mój mózg mnie dobija i bombarduje myślami. Już nie gram, już nie czytam, już nie oglądam filmów. Już nie robię nic. Jedynie na co znajduję siły to oglądanie jakiś głupot na youtubie w pozycji leżącej i nim się obejrzę to znowu idę do pracy.

I ZNOWU I ZNOWU I ZNOWU!

W takim wypadku śmierć wydaje mi się ukojeniem i bardzo dobrym wyjściem. I tak mnie nic nie czeka i tak będzie moje życie wyglądać, ale przynajmniej dobrze, że dzieci nie mam bo to dopiero by był dramat.

Dziewczyna mnie trzyma przy życiu. Nie chciałbym jej tego robić. Poświęciła wiele dla mnie i to jest jedyna osoba, której ufam i mam wsparcie. Sama by wzięła cały mój ciężar, gdyby tylko mogła.

Jednak jest już po 5. Nie mogę spać. Idę do pracy i czeka mnie kolejny maraton. Może nie zrobię sobie krzywdy na maszynie jak znów zasłabnę. Może nie dostanę zawału od kolejnej kawy. Może dzisiaj wrócę i będę w stanie zrobić coś więcej niż się położyć i próbować zasnąć?
#zalesie #depresja #gorzkiezale #samobojstwo

7

#smiecizglowy epizod 30

Minęło prawie pół roku od mojego ostatniego wpisu w temacie moich byłych pracodawców, więc postanowiłem, mimo tego, że sprawa nie jest skończona na kolejny wpis w tym temacie. Czyli co u mnie, jak sprawa wygląda i co zrobił PIP.

Po waszych radach i namowach, zacząłem działać. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było złożenie skargi to pip-u oraz pójście do adwokata. Wiem, że mi odradzaliście takie rzeczy i że mnie adwokat skasuje, ale ja jestem dobry w laniu wody i pisaniu oczywistości na moim tagu, a nie do pisania pism urzędniczych i dopieszczania ich na ostatni guzik, żeby się żaden urzędas nie przyczepił. Mniejsza. Skarga do pipu poszła i była napisana w moim stylu. Z kolei sprawy z sądem trzeba było załatwić przez adwokata.

Okazało się, że moi pracodawcy od początku to planowali i byli na wszystko gotowi. Zadzwonili do mnie z mordą, że nic mi nie zapłacą, bo nie mają. To moja wina, bo odszedłem i nie są w stanie skończyć robót etc, etc. U adwokata się dowiedziałem, że zadzwonili 2 tygodnie po otrzymaniu świadectwa pracy jak już poczty były zamknięte i nie mogłem nic w tym świadectwie zmienić, więc zostało wypowiedzenie za porozumieniem stron. Odcięło mnie to od koroniówki oraz zasiłku dla bezrobotnych, bo mimo że miałem kolejną pracę zaklepaną to musiałem z niej zrezygnować, bo od początku zaczęły się kombinacje, zmuszanie mnie do zarejestrowania się przez urząd i obowiązkowe nadgodziny. Podziękowałem i szukałem czegoś innego i trafiłem do najgorszej speluny w jakiej miałem okazję pracować. Nie dziękuję.

Adwokat przedstawił całą sytuację i co mogę zrobić. Jedyne na co mogłem liczyć to na napisanie pisma o przedsądowym wezwaniu do zapłaty, a gdyby nic to nie dało to rozprawa, która będzie trwać długo i będzie kosztować mnie prawie 2000zł. Oczywiście się nie zgodziłem na takie coś. Byłem ostrzegany, ale za pismo zapłaciłem i czekałem na odpowiedź pipu, lub list zwrotny.

Minęły prawie dwa miesiące jak pip zaczął działać. Tłumaczyli to nawałem spraw, które do nich trafiają i mogli rozeznać się w sytuacji dopiero po dwóch miesiącach.

W międzyczasie dostałem list od byłego pracodawcy, adresowany do mojego adwokata, w którym stwierdził:

- Nie mam pieniędzy przez pana Garztama
- Bo on mi odszedł z dnia na dzień
- Wypłacić pieniądze mogę dopiero pod koniec czerwca
- I to jest z mojej strony łaska

Poinformowałem pip o tej sytuacji i to był błąd, bo uznali, że w takim razie oni sobie poczekają aż zapłaci. Oczywistym jest że nie zapłaciła, a w międzyczasie sponsorowała pewien event oraz robiła sobie sesje fotograficzne. Wszystkimi zakupami, sponsorowaniem etc chwaliła się na facebooku. Zablokowała mnie i wszystkich moich znajomych, żeby nie można było widzieć jej tablicy, ale to nie był problem zobaczyć co robi. W międzyczasie zatrudniła i zwolniła kilku ludzi, bo nikt tam robić nie chciał Tylko ja byłem takim idiotą.

Mój znajomy postanowił mi pomóc w tej sprawie i zaczęliśmy pisać pismo do sądu, bo ja wiedziałem, że nie zapłacą. Miałem już kilka pism, gdzie się przyznają do wszystkiego i dowodów było wystarczająco, żeby iść do sądu. Złożyłem sprawę do sądu upominawczego i czekałem.

Wtedy w końcu wszedł pip, bo oczywiście pod koniec czerwca nie wpłynęła mi nawet złotówka. Pominę fakt, że nie mogłem się dodzwonić prawie dwa tygodnie do Pipu i dopiero w połowie lipca poinformowałem o tej sprawie i dopiero wtedy pip wkroczył.

Wszedł, dostał oświadczenie od byłego pracodawcy, gdzie znów się do wszystkiego przyznaje i że deklaruje się, że zapłaci do końca lipca i będzie super. Oczywiście nie zapłaciła, a ja już czekałem na pismo od pipu, bo przecież tak to miało się skończyć. Nie wypłacili w terminie. Sprawa zakończona, dostają mandat, a ja list jak sprawa wyglądała i co pip ma. Jednak jak był koniec sierpnia, a ja nadal nie dostałem listu zadzwoniłem znów do PIP-u z pytaniem o co chodzi. Usłyszałem wtedy: A to panu nie zapłacili? No nie, informowałem o tym. A bo ja znów z nimi się umówiłem i zobowiązali się zapłacić do końca sierpnia

Dodzwonić mi się udało 31 sierpnia i nie było ani złotówki od nich. Jednak znowu sponsorowali event, kupili nowe auto i były szef założył drugą firmę na siebie.

Więc, uwaga!

Firma była na szefową. Szef wszystko robił. Firma szefowej stoi pusta i nikogo nie zatrudnia i Pip nie może nic zrobić w tej sprawie, ponieważ szefowa nikogo nie zatrudnia. Z kolei szef ma swoją firmę i na niej trzepie kasę, a ta firma na szefową leci ku bankructwu.

Pip nic nie może zrobić, bo ona nikogo nie zatrudnia i w domyśle nie jest pracodawcą. Sprawa idzie do sądu i może jej grozić kara w wysokości:

FAMFARY
TUTUTUTUTU
1000zł

I elo, pip kończy sprawę w tym temacie do widzenia.

W międzyczasie sąd upominawczy umorzył sprawę, bo: ,,Nie jesteśmy w stanie określić autentyczności pism”

Został mi tylko sąd pracy. Na dniach będę miał gotowe pismo i idę do sądu… Jednak czarno to widzę. Oczywiście adwokat mi odchodzi, bo znajomy mi we wszystkim pomaga, ale znów to będzie trwało, a ja tonę w długach i po wypłacie myślę cały miesiąc co mogę kupić, żeby nie skończyło się tak, że przed wypłatą nie mam co jeść. Kto ma ochotę może zajrzeć na mój tag i zobaczyć jak się moje życie toczy i jak blisko jestem załamania nerwowego.

Kolejny wpis w tym temacie nie wiem kiedy się pojawi.
#praca #pracbaza #anonimowelurkowyznania #zalesie #przegryw #depresja

13

#smiecizglowy epizod 29

Jest niedziela wieczór, jestem zły, wykończony i mam po prostu wszystkiego dosyć. Jeszcze nie pisałem tekstu w takim stanie, a często się czuję tak jak dzisiaj. Doprowadziłem się na stan wytrzymałości. Najchętniej bym poszedł spać, ale wiem że jutro będę na wszystko patrzył inaczej, bo jutro w końcu mam wolne, chociaż nie odpocznę i nie będę miał czasu, a we wtorek znowu cztery dni będę w pracy na mojej znienawidzonej zmianie, czyli jedynki. Piszę ten wpis teraz, dzisiaj, bo nigdy tego nie robiłem.

Mam dosyć życia. Mam dosyć tego systemu, Mam po prostu dosyć wszystkiego. Jestem zmęczony i nic nie wskazuje na to, żeby miało być lepiej. Mogę tylko odliczać godziny do wolnego, bo tylko to mam, a jak mam wolne to i tak muszę załatwiać jakieś osobiste sprawy, których nie załatwiłem w dni pracujące, bo nie miałem siły. Dni kiedy mogę się wyspać mam zapisane w kalendarzu, a i tak zawsze coś wychodzi. Na ten moment jest to sobota, ale nie ma opcji, że to mi się uda. Ostatnim takim dniem była środa, ale też mi się nie udało, bo potrzebny był kierowca, który wstanie o 5 rano, poprzedniego dnia też mi się nie udało, bo złapało mnie przeziębienie. Im bardziej jestem zmęczony, tym większa szansa, że będę chory. I tak jak mogłem kiedyś w temperaturze minusowej chodzić na krótki rękaw i jeść lody, tak dzisiaj padam bo trochę mnie zawieje. Chociaż może to oznaka starości i tego, że bliżej mi do 30-tki niż do 20-tki.

Denerwuje mnie to wszystko. Praca, dom, praca, dom i tylko tyle. Praca to największy złodziej czasu i energii jaki jest. Nie potrafię funkcjonować po pracy. Wysysa ze mnie życie. Wysysa energię. Wysysa czas.

W ostatnim wpisie wspomniałem, że jest lepiej, ale pisałem to gdy w końcu miałem wolne i w końcu miałem reset. Nie jestem w stanie pracować cały etat, jestem po prostu za cienki na to i mnie to wkurwia. Napisałem, że wróciłem do grania w tibię. Ta… Może w ciągu tygodnia pogram te 3 godziny łącznie, bo po pracy nie mam siły na żadne przyjemności. Ostatnio wyciągnąłem kostkę rubika i znowu chcę zejść poniżej 20 sekund, ale muszę się nauczyć 90 algorytmów. Jeden dziennie będzie ok. Taki ch**. W dni wolne może się nauczę. W pracujące nie jestem w stanie. Bezmyślnie przekręcam te ścianki i po godzinie nadal nie potrafię zapamiętać kilku ruchów na jeden algorytm. Jedynie na co mi starczy siły to na bezmyślne przyjemności jak na przykład telewizja, albo oglądanie głupot na youtubie. Ja się nie dziwię, że większość starych jest takich zdziadziałych, albo sięga po alkohol. Po prostu na nic innego im nie starczy siły i tylko tyle mogą mieć z życia.

Oczywiście ktoś się odezwie, że trzeba było się uczyć, ogarnąć etc… Może zabrzmię jak boomer, ale życia nie znasz. Większość społeczeństwa to idioci, którzy mają problem przyswoić tabliczkę mnożenia i dla nich tworzy się miejsca pracy, gdzie bezmyślnie powtarzają jedną czynność. Studia? Edukacja? Nie masz takiej siły przebicia, żeby się przedostać przez konkurencję i znajomości. Jesteś jednym z wielu. Mamy za dużo wykształconych ludzi i ile jest historii, gdzie takie osoby muszą i tak pracować w gównorobotach? U mnie w fabryce brakuje pracowników fizycznych, a kierownictwo to chyba połowa załogi. I widzę ten trend u mnie w mieście. Kupę umysłowców, mało fizycznych. Fach w ręku już jest bardziej ceniony, ale zarobki nadal mniejsze. Za jakiś czas to będzie pięć osób nadzorujących jedną robotę i jeden pracownik.

Będzie kierownik do utrzymywania porządku przy miejscu pracy przez pracownika, kierownik do spraw noszenia poprawnie maseczki przez pracownika, kierownik do sprawdzania norm pracownika, kierownik do organizowania roboty dla pracownika i kierownik do kontrolowania czasu wejścia i wyjścia pracownika. Z czego najśmieszniejsze jest to, że pracownik sam wszystko załatwi i kierownictwo będzie siedzieć i pić kawę, a poruszenie będzie jak pracownik zda o minutę mniejszą normę, wyjdzie pięć minut wcześniej etc. Wtedy wyjdą i zaczną robić cyrk, żeby pokazać, że tutaj są i coś robią, a kawa będzie stygnąć.

I jak myślicie? Kto siedzi w tym kierownictwie? Pani Aneta, jej syn, synowa, wujek i szwagier.

Znowu uogólniam jak to mam w zwyczaju, bo nie chce mi się tłumaczyć, że są pojedyncze jednostki, które robią robotę za kilku, albo nie w każdej firmie tak to wygląda. Jednak niech nikt mi nie zarzuci, że jestem głupim robolem i mi się wydaje że tak robota wygląda, a jest strasznie ciężka. Tak ciężka, że mają jeszcze siłę na cokolwiek innego po pracy.

Żebym ja był zły na nich, ale nie jestem. Może jakbym był większym cwaniakiem, wchodził komu trzeba w dupę i był mniej uczciwszy to bym tak robił i śmiał bym się z frajerów na dole. Jednak nie jestem, w myśl zasady pokorne ciele, dwie matki ssie. Gońcie się z taką filozofią, gońcie się z byciem dobrym, uczynnym i miłym dla ludzi. Ludzie, których nazywałem przyjaciółmi i znałem się dwa lata załatwili mnie tak, że odczuwam to do teraz i jeszcze długo będę. Pier****e się!

Zamiast mnie zamykać w pokoju, wyzywać i bić, żebym nie dostawał ocen poniżej 4- trzeba było mnie nauczyć cwaniakowania i bycia mendą. Z moich dobrych ocen dzisiaj mam depresję, chujowe i ciężkie do przepracowania dzieciństwo, problemy w kontaktach międzyludzkich i kupę bezużytecznej wiedzy. Jest tego więcej, ale jestem zmęczony, by coś wymyślić.

Mam dosyć takiego życia. Znowu iść do pracy i być 8 godzin skupionym, czujnym i wyrabiać jeszcze normy. Uważać na każdego jednego kierownika, który przychodzi i zwraca mi uwagę, kiedy jestem 5 metrów od najbliższe osoby, że muszę mieć maseczkę na nosie przez bite osiem godzin. Największym zagrożeniem dla mnie i dla niego jest to, że podchodzi do mnie i nie zachowuje dystansu.

Nie żeby w jakiejkolwiek pracy w jakiej byłem, było lepiej. Ja zawsze staram się dawać 100% z siebie, ale zawsze to za mało, zawsze mnie to za dużo kosztuje. Mniej się przejmować, mniej robić? Męczy mnie to jeszcze bardziej niż faktyczna praca. 8 Godzin! 8 Jeb***ch godzin. Dzień w dzień i czekanie na wolne, z którego nic nie mam.

Zazdroszczę osobom z #neet tak się powinno żyć. Pasożytować na innych i żyć minimalistycznie. Zazdroszczę i podziwiam. Sam kiedyś neetowałem i nawet nie wiedziałem że to robię. Siedziałem na dupie prawie dwa lata, zniszczony przez depresję i bardzo dobrze to wspominam. Robiłem sobie naleśniki i tylko to żarłem. Grałem w tibię i zarabiałem na pacca, siedząc po kilka godzin dziennie bijąc moby, uprawiając handel etc. Miałem ekipę i zawsze z kimś sobie rozmawiałem. Mimo wszystko to było dobre, a największym problemem byli ludzie, którzy siedzieli po 8 godzin dziennie w robocie, mieli dzieci i byli tak zj***ni jak ja teraz i tylko ich gadanie mnie bardziej niszczyło niż taki tryb życia. Byłem pasożytem na czyimś utrzymaniu? Byłem! Teraz nie jestem i życie mnie mdli bardziej niż wtedy. Teraz bym poszedł do roboty i przepracował kilka miesięcy, żeby resztę roku neetować. Długo tak bym nie dał rady, bo koszty życia są okropnie wysokie i tak naprawdę żyję tak jak wtedy, z tym że nie mam czasu, ani siły na przyjemności i zapierdalam po to tylko, żeby przeżyć kolejny dzień!

Tylko jest tutaj kolejna sprzeczność, bo mam dziewczynę, którą bardzo kocham i chcę z nią być… Coś za coś. Raczej długo byśmy nie wytrzymali, gdybym neetował, a jakbym znów był sam to też by mnie depresja pochłonęła…

Potrzebny mi jakiś złoty środek w tym wszystkim, ale przecież nie ma czegoś takiego. Chcę pracować na pół etatu i zarabiać godziwe pieniądze. Jednak nie dla prostego robola to.

Ja mam zapie*****ć aż zdechnę jak pies, bo tylko tyle jestem warty. Nie daj boże żebym się położył, albo nic nie robił, bo mnie wszyscy zjedzą. Zawiść ich strzeli.

Mam wrażenie, że ludzie po prostu lubią jak ktoś ma tak samo źle jak oni, albo gorzej. Dlatego wszyscy napierają na dzieci, kredyty etc. Bo ja mam przej****e to ty też miej.

W jednej książce przeczytałem skrajny przykład kogoś takiego. Stracił jaja i strasznie go dupa piekła z tego powodu, więc założył klan eunuchów. Atakował innych ludzi, wycinał im jaja i kazał sobie służyć, a potem ci sami ludzie atakowali inne klany i wycinali jaja rywalom, żeby mieli tak samo źle jak oni i przynosiło im to ulgę.

Z każdym akapitem coraz bardziej zasypiam, a nerwy mi opadają. Już nawet nie pamiętam do czego dążyłem tym wpisem i nawet nie wiem ile luk i sprzeczności tutaj zostawiłem.

Jutro na to wszystko spojrzę inaczej.

Tak wiem, jestem idiotą, hipokrytą i mam za wysokie mniemanie o sobie.

Dobranoc.
#depresja #przegryw #zalesie #gorzkiezale #praca #pracbaza

5

#smiecizglowy epizod 27

Kiedyś trafiłem na wpis użytkownika, który widać było, że od jakiegoś czasu zaczął chodzić na terapię. Jedną z rzeczy, o których mu tam powiedzieli, było wybaczenie. Użytkownik był oburzony. Jak to? Moi rodzice mnie zniszczyli, gnębili, doprowadzili do tego stanu jaki mam teraz, a ja mam im wybaczyć to co mi zrobili?

Była w tym wpisie agresja, niemoc i żal do osób, które powinny być największym oparciem, a były największym ciężarem. Odpowiedziałem mu krótko w tym wpisie o co w tym naprawdę chodzi, ale postanowiłem, że rozpiszę się na ten temat trochę szerzej.

Na początku zastanówcie się czym jest dla was wybaczenie. Skąd je znacie i jak ono powinno wyglądać? Jezus wybaczał swoim wrogom i im współczuł. Jak kojarzycie wybaczenie z filmów? Jeśli ja mam coś powiedzieć to zawsze to wyglądało tak, że ktoś chciał się zmienić i starał się odpokutować swoje stare winy i zmiana charakteru była o 180 stopni. Pokazywana była magiczna siła wybaczenia, niemal jak w bajkach dla dzieci, gdzie przyjaźń to magia.

Jednak w prawdziwym życiu to tak nie wygląda. Zmiana charakteru i swoich zachowań jest ciężka i potrzeba olbrzymiej dozy samozaparcia i dyscypliny. Ciężko jest się zmienić, a jeszcze ciężej jest zmienić kogoś.

NIGDY NIE PRÓBUJCIE ZMIENIAĆ KOGOŚ INNEGO!

Użytkownik o którym pisze, odciął się od rodziców i zaczął żyć sam mając jak najmniej z nimi wspólnego. I zrobił już bardzo dużo, jednak wściekłość i żal do nich została, a on sam musi się pozbierać po traumatycznych przeżyciach z jego życia. Myślę, że powinien im wybaczyć.

Jak to? To nic się nie stało? 20 lat takiego zachowania i teraz udawać, że wszystko jest ok?

Nie wybaczamy tak jak w tych filmach. Domyślam się, że nawet rodzice nie zmienili swojego zachowania i siedzenie z nimi to tylko katorga dla naszego bohatera. Wybaczyć komuś to mówiąc kolokwialnie mieć go w dupie.

Rozwinę.

Jeśli żyłeś w takiej toksycznej rodzince i się od nich odciąłeś to po prostu się odcinasz i żyjesz swoim życiem. Najprawdopodobniej się nie zmienią, a rozmowa z nimi nie ma sensu. Trzeba ich olać, żyć własnym życiem i nie patrzeć wstecz. Nie denerwować się jak ktoś tylko o nich wspomni lub coś co jest z nimi związane. To jest za tobą i idziesz do przodu. Trzeba im wybaczyć. Byli jacy byli, zrobili ci to co zrobili. Pochylić się nad tym i idziemy dalej. Wybaczam wam rodzice, że byliście jacy byliście, a teraz zejdźcie mi z drogi, bo mam swoje problemy, a wy nie jesteście częścią mojego życia.

Prostszy przykład. Jesteście w szkole i zaczepia was jakiś gość. Kradnie wam plecak, dokucza na przerwach i jest strasznie agresywny. Pochylcie się nad nim i mu wybaczcie jego zachowanie. W domu może jest traktowany jak śmieć, rodzice go wyzywają i musi tak odreagować w szkole. Może ma za mało połączeń nerwowych w mózgu i nie rozumie co robi. Może ma inne braki, nie wiem. Pochylcie się chwilę nad nim, pomyślcie jakim jest on nieszczęśnikiem, niech wam nawet łza poleci z żalu, a potem weźcie dobry zamach i powalcie typa na glebę, aż się złoży jak scyzoryk. Wybaczcie mu i olejcie temat. Dostał za swoje, przez resztę szkoły do was nie podchodzi, po co to rozpamiętywać po roku, że jakiś typ przez jakiś czas wam utrudniał życie na każdym kroku? On już was nie zaczepia, poradziliście sobie i żyjecie sobie dalej. Po co to rozpamiętywać?

Nawet jak się nigdy nie odważycie takiej osobie oddać to potem też nie ma sensu tego rozpamiętywać. Siedzieć sam w domu po prawie dekadzie od tych wydarzeń, więc po co o tym myśleć?

Wściekłość i żal w tobie siedzi, a nie ma z niej nic dobrego. Zakotwiczenie w przeszłości, której się nie zmieni. Nawet zemsta nic wam nie da, bo to nie zmieni waszej przeszłości. Wyciągnij wnioski i idź do przodu. Przeszłości nie zmienisz w żaden sposób nieważne co będziesz robił ona zostaje taka sama, masz wpływ tylko na to co teraz.
#depresja #nerwica #przegryw #pscyhologia

13

#smiecizglowy epizod 25

Boję się nieśmiertelności.

Większość ludzi boi się śmierci. Woli o niej nie myśleć i zapominają o niej, trwając w swoim życiu nie dopuszczając myśli, że oni kiedyś zginą lub po prostu ignorują ją traktując jako coś czym trzeba będzie martwić się później. Wizja śmierci za 60 lat jest taka odległa, że niemal nierealna.

Ja nie boję się śmierci. Boję się czegoś innego, mianowicie tego, że mógłbym nigdy nie umrzeć.

Nasza podróż zaczyna się od narodzin i trwa do ostatniego oddechu. To nieuniknione, że pewnego dnia umrzemy. Może nawet dziś, jutro, za tydzień, za rok. Nigdy nie wiesz co i kiedy zabierze twój ostatni oddech i zabierze cię z tego świata. Możecie uznać mnie za szalonego, ale wizja tego, że kiedyś umrę jest dla mnie niesamowicie kojąca i uspakajająca.

Byłbym przerażony, gdybym nie mógł zakończyć mojej wędrówki i trwałaby ona wiecznie.

Miałem kiedyś sen. Głupi i bezsensowny, jednak nie liczył się ten sen, a to co następowało po nim. Zazwyczaj we śnie gdy spadasz z wysokiej wysokości, albo giniesz, automatycznie się przebudzasz. Koszmar się kończy. Jednak gdy ja spadłem, stało się coś innego. Tak bardzo wierzyłem w to, iż zginąłem, że zamiast się przebudzić, sen trwał dalej i był on najbardziej kojący w całym moim życiu. Utknąłem w jakiejś próżni. Nie czułem, nie widziałem, nie słyszałem. Miałem wrażenie, że unosiłem się w próżni i żadne bodźce do mnie nie docierały. Myśli były całkowicie czyste. Nie myślałem i nie byłem w stanie. Po prostu tkwiłem w tym stanie, a potem się obudziłem i dalej żyłem.

Tak sobie wyobrażam śmierć i wcale mnie nie przeraża, a wręcz przeciwnie, oczekuję jej. Jednak nie mam zamiaru jej pomagać. Czas prędzej czy później mnie wykończy, od śmierci nie ma odwrotu, a po co w takim razie się bezsensownie tam pchać? Wystarczy poczekać, a może życie czymś jeszcze dobrym mnie zaskoczy?

I tak sobie trwam, żyję. Zajmuje się swoimi sprawami, które zawsze wydają mi się mdłe i nijakie. Robię to co muszę, żeby przeżyć kolejny dzień i po prostu czekam. W razie czego, gdyby życie było dla mnie zbyt dużym ciężarem i zbyt wiele wysiłku musiałbym poświęcić to zawsze mam jakieś wyjście. Jest tyle sposobów na opuszczenie tego świata. Ludzkie ciała są takie kruche i delikatne. Jak znudzi mi się czekanie to po prostu trzeba wykorzystać jeden z wielu sposobów na zakończenie cierpienia.

I ta myśl jest dla mnie kojąca i pozwala mimo wszystko przeć do przodu. Zawsze mam wybór, zawsze mam wyjście. Wrócę z powrotem do tej nicości i cały ten balast zniknie. Będę tam uwięziony wieczność? Nie będę miał umysłu, który byłby w stanie to przeanalizować i stwierdzić, że mam przesrane. Jestem więźniem i zakładnikiem mojego ciała i mózgu. Uwalniając się od jego jarzma, będę wolny.

Co złego mi się przydarzy, jak bardzo będę miał przekichane to i tak prędzej czy później. Zginę. Nawet jeśli skończę jako warzywo to może nie będę w stanie sam się zabić, ale wystarczy, że będę cierpliwy. Każde cierpienie się kiedyś skończy.

Poddam się? Co w tym złego? Mam walczyć dla samej walki? Grać dla samej gry? Żyć dla samego życia? Nawet jeśli mówię, że czas mamy ograniczony to może warto walczyć?

Ja tam walczę, ale zawsze mam inne rozwiązanie w razie gdybym już się tym znudził i byłbym zbyt zmęczony. Po prostu.

I boję się dlatego nieśmiertelności i boję się tego, że pewnego dnia, będzie dla nas ona osiągalna. Nie życzę nikomu być uwięzionym w wiecznym paśmie męki i cierpienia, z którego nie ma ucieczki. Wszelkie nasze cierpienie kiedyś się skończy. Zawsze! Nieśmiertelność uwięzi cię w nim na wieczność.

Już dziś słyszy się o przenoszeniu świadomości do komputerów. Kombinowaniu z genetyką, etc. Boję się, iż dożyję czasów, kiedy to będzie realne. Kiedy będzie można uwięzić nasze umysły w maszynach, komputerach, dyskach, internecie. Będziemy skazani na życie i odbierze nam się śmierć. Naszą drogę ucieczki, nasz koniec drogi. Będziemy żyć w wiecznym cierpieniu i bólu.
#przemyslenia #samobojstwo #smierc #depresja

8

#smiecizglowy epizod 23

Tak w temacie samobójstw. To nadal pamiętam faceta, który wybrał sobie bardzo ładny dzień na dokonanie tego czynu. Pamiętam to jak dziś. Nie za ciepło, nie za zimno. Dla mnie to był idealny dzień na spacer po lesie. Zżarty umysł depresją, codzienne myśli samobójcze, zarośnięty jak małpa, poszedłem sobie zrobić małą przechadzkę. Podobno miało to jakieś działanie terapeutyczne, ale po takim czasie to stwierdzam, że jednak nie i wcale mnie przyroda nie uspokajała. Całe życie nią otoczony bardziej miałem jej dosyć.

Idąc sobie dalej, nagle usłyszałem krzyki i wołanie o pomoc. Jakoś nie myślałem wtedy tylko po prostu poleciałem w stronę źródła dźwięku. W moją stronę wybiegła kobieta i zaczęła krzyczeć: Mąż mi się powiesił! I wtedy zauważyłem go jak wisi 2 metry nad ziemią, zawieszony na drzewie, a obok stała drabina. Pamiętam, że wtedy podjąłem szybkie decyzje. Wisi 2 metry nad ziemią, nie wiadomo ile i każda sekunda go dzieli od śmierci. Zawołałem tylko czy ma nóż i niech mi da. Poleciała wtedy do auta, a ja szukałem czegoś w pobliżu. Kobiecina wsiadła w auto i pojechała… (Potem od policji się dowiedziałem, że była w takim szoku, że pojechała do domu po nóż) Znalazłem pustą butelkę po piwie, zbiłem ją i odciąłem faceta. Wtedy uznałem, że lepiej będzie jak połamie nogi, albo stanie mu się coś gorszego niż żebym go zostawiał na drzewie i miał zginąć. Wydaje mi się, że na jego miejscu wolałbym żeby nikt mnie nie ściągał, bo można by było zrobić ze mnie kalekę i to w imię czego?

Spadł na ziemię i rozeznałem całą sytuację. Od zobaczenia ciała do ściągnięcia go, minęła minuta. Przybiegłem w ciągu minuty, a kobieta, mogła go znaleźć jeszcze wcześniej i nie wiadomo ile czasu wołała o pomoc, będąc w szoku. Facet był zimny. Wszystkie te rozeznania zrobiłem zanim dodzwoniłem się na pogotowie. Jakoś tak działała wtedy adrenalina. Opisując całą sytuację i tak zostałem poinstruowany, aby przeprowadzać reanimację co zrobiłem i było trochę bez sensu, jednak wykonywałem polecenia mądrzejszych od siebie. Dopiero później dowiedziałem się, że wisiał tam dwie godziny, więc reanimowałem go 30 minut na próżno. Kobiecie gdy wróciła z nożem, kazałem jechać na początek drogi, żeby wskazała drodze karetce. Sądziłem, że lepiej będzie jak nie będzie oglądać swojego męża i sobie pojedzie, a zresztą droga była tak ukryta iż naprawdę było lepiej żeby stała na drodze i wskazała drogę karetce.

Pół godziny później zjawiła się straż, karetka i policja. Oddałem go w ich ręce, opisałem sytuację policji w międzyczasie usłyszałem że zgon już dawno nastąpił i poszedłem do domu.

Wtedy zauważyłem że to był naprawdę ładny dzień, końcówki jesieni. Nie za ciepło, nie za zimno. Słońce tak nie grzało jak to robi teraz, że jak tylko wyjdzie to jest skwar nie do wytrzymania, a jak zajdzie to trzeba kurtkę założyć. Pogoda była naprawdę ładna i chyba pierwszy raz od dawna zwróciłem uwagę na przyrodę.

Potem wróciłem do domu i dalej grałem w tibie.

Szybko się wieści rozchodziły i zaraz były do mnie pytania, ale jakoś nie chciało mi się o tym myśleć. Zacząłem mieć wyrzuty sumienia. Co by było gdybym jednak go odratował? Stałby się kaleką. 10 lat był na lekach, życie go przytłoczyło, chciał umrzeć, wybrał taką ładną pogodę i w sumie miejsce, a ja bym to wszystko zniszczył. Chyba się dość nawalczył… Spoczywaj w pokoju.

Reszty informacji dowiedziałem się po jakimś czasie.

Typ miał firmę budowlaną i całkiem ładnie prosperował. Jego żona miała dwóch braci i poprosiła go, żeby wkręcił ich do firmy. Na co się zgodził. Bracia jego żony, wygryźli go jakimś cudem z interesu i zgarnęli wszystko dla siebie, a jego z żoną wysłali na bruk. Cała jego ciężka praca poszła na marne i tamci wszystko zagarnęli dla siebie. Sądzenie, walka itp. Nic nie dały i stracił firmę bezpowrotnie. Więcej szczegółów nie znam.

Przynajmniej pierwszy raz od dawna doceniłem tę przyrodę, ale tylko tamtego dnia.
#depresja #samobojstwo #wyznanie

11

#smiecizglowy epizod 22

Czuję się mniej warty dla społeczeństwa jako facet.

Uwaga! Wpis nie jest jakimś wylaniem żali, mizoginistyczny czy incelowski. Po prostu wylanie swoich myśli jak to zawsze robię na moim tagu. Subiektywne odczucia i przemyślenia.

Ostatnio usłyszałem od osoby starszej, która była zmuszona słuchać od młodszej odnośnie zaimków bezosobowych, ubrania nie mają płci itp. Usłyszałem taki oto komentarz: Facet i kobieta to są dwie połówki sobie potrzebne, każdy ma swoją rolę i jesteśmy sobie nawzajem potrzebni.

I jest to popularna sentencja wśród osób starszych, która zaczyna wymierać. Nasi dziadkowie, rodzice itp. Mieli określone role i byli szanowani za to kim są i co robią. Jako kobieta, żona i matka. Jako mężczyzna, mąż i ojciec. Każdy miał swoją rolę i wypełniał określone obowiązki, które były mu narzucone społecznie. I co jest dobre czy nie to już inny temat. Jednak ja bym chciał się skupić na czymś innym. Na tym że rola mężczyzn została spłycona i są oni coraz bardziej umniejszani w życiu społecznym. Odnoszę się tylko do Polski. Nie mam porównania.

Od faceta wymagało się zaradności i zapewnienia stabilności swojej rodzinie, kobiecie zajmowania się domem i dziećmi. Jakoś to współgrało, chociaż bywało różnie i z jedną i z drugą stroną. Zakładamy teoretycznie, że obie strony spełniały te warunki i jeden bez drugiego nie mógł żyć. Co dzisiaj nie jest tak znowu oczywiste.

W dzisiejszych czasach coraz częściej jest jednak tak, że rola facetów jest umniejszana i w zasadzie mogliby oni przestać istnieć. Jeśli mi nie wierzycie to poczytajcie co piszą Julki na twitterze, facebooku itp. Nienawiść czasami to aż się wylewa z monitora i czuć to dosadnie. Zepsuty rynek matrymonialny (popularna zasada 80% dla 20%) odnosi się do wielu aspektów społecznych, ekonomicznych itp.

I nie ma w tym nic dziwnego. Kobiety z biologicznego punktu widzenia są bardziej wartościowe dla społeczeństwa jako iż zapewniają przetrwanie gatunku i gdyby w wiosce żyło 10 kobiet i 10 samców to gdyby 5 facetów zginęło to nadal może urodzić się dziesięcioro dzieci, zaś gdy zginie 5 kobiet to wtedy urodzi się tylko 5 w ciągu roku, dlatego to mężczyźni chodzili na wojny, podejmowali niebezpieczne prace, bo w razie czego była to mała strata, a jego żona nadal może rodzić dzieci, więc on jest niepotrzebny. Jednak kiedyś to było bardziej szanowane przez społeczeństwo. Dzisiaj mam odczucie, że umniejsza się ich role i moglibyśmy umierać na potęgę.

Zapewnienie bytowi rodzinie? Cóż. Do tego jesteśmy potrzebni, ale niekoniecznie musimy korzystać z przywilejów, które opisałem wyżej. Bardzo łatwo w tych czasach dostać rozwód i przyznać alimenty na dziecko. Możesz nawet tych dzieci nie mieć i płacić alimenty na byłą żonę, bo przecież przez tyle lat ona zajmowała się domem, a mogła robić karierę. Im bardziej facet wypruwa sobie żyły, pracując, biorąc nadgodziny by zapewnić byt rodzinie tym bardziej oddala się od niej i potem kończy się to rozwodem. Błędne koło, bo często jest tak, że nie możesz pogodzić pracy z życiem osobistym i stajesz się tylko lokatorem, który ma przynosić pieniądze do domu. Przykre, ale prawdziwe. Widziałem to zbyt wiele razy. Nie wiem jak to możliwe, ale ludzie starszej daty mają więcej wigoru, chęci i zaparcia niż młodsze pokolenia. Sześćdziesięciolatek potrafi zapieprzać po 12 godzin dziennie w pracy, wrócić, porobić coś przy domu, zająć się obowiązkami domowymi i iść spać bo trzeba iść do pracy następnego dnia. Dla mnie takie życie to nie życie, a wegetacja. Ja chcę odpocząć, zająć się swoimi pasjami, mieć czas dla mojej dziewczyny. Jednak z jakiegoś powodu czuję presję, że ja jako facet mam mieć siłę i chęci by oddać się CAŁKOWICIE rodzinie i zatracić siebie. Co wielu starszym osobom wychodzi, ale to kwestia czasów, w których żyli.

Kobiety mogą brać dodatki na dzieci, alimenty etc. (faceci też, ale nie zaprzeczycie, że to jest rzadkość, matka musi być ostrą patuską i jeszcze ojciec może nie dostać praw rodzicielskich). Łatwo można faceta oskarżyć o gwałt, założyć mu niebieską kartę. Kobieta jest zawsze stroną poszkodowaną i to mężczyzna musi udowadniać, że tak nie jest. Nawet nie wiecie jak łatwo by facet dostał niebieską kartę. Wystarczy że żona pójdzie do psychiatry i stwierdzi, że ojciec bije swoje dziecko. Z automatu jest to zgłoszone i karta jest założona, a sytuacje gdzie kobieta niesłusznie oskarża kogoś o gwałt? Pełno takich historii.

Gdy facet nie spełnia oczekiwań kobiety to bardzo łatwo jest go wywalić z domu, zwalić całą winę na niego i się go pozbyć. Różnie to bywa, nie powiem i sam doświadczyłem przemocy domowej ze strony ojca, jednak za moich czasów nie tak łatwo było patusów wywalić, a teraz jest niesamowicie prosto i obrywają też normalni ojcowie. Poszliśmy w drugą skrajność.

Kolejną rzeczą jest stosunek liczby samobójstw w Polsce 1 kobieta na 8 mężczyzn. I wcale się temu nie dziwię, a teraz opowiadam ze swojego doświadczenia jak to wyglądało i nie podważycie tego (do tego co napisałem wyżej pewnie bez problemu większość się odniesie, bo dane tam zawarte są dziurawe i zbyt ogólne, a patologia jest w obu przypadkach, tylko sensem mojej wypowiedzi jest co innego, ale o tym później).

Nie wiem od kiedy mam depresję, ale celuję w wiek 9 lat, kiedy to myśli samobójcze stały się u mnie normą. Okres podstawówki i gimnazjum warto pominąć, bo nikt tam nie wiedział co to jest depresja, bo ludzie byli wyrwani z komuny i dalej w niej żyli, a jako porady wychowawcze proponowali rodzicom pasek, a ja byłem uważany za upośledzonego dzieciaka. W technikum ludzie wiedzieli co to jest depresja i jak ona wygląda. BA, nawet mieli gości którzy się powiesili? Komentarz? Dobrze że zdechł, i tak był nic nie wart, ciota. Wprost słyszałem: Tylko się nie powieś.

Szukałem porad w internecie jak się zabić, nie wiedziałem wtedy o bing i innych tego typu wyszukiwarkach i co chwilę trafiałem na artykuły poświęcone temu byś się nie zabijała

Byś się nie zabijała… Na całą jedną stronę w wyszukiwarce tylko jeden artykuł był napisany w formie bezosobowej, żaden w formie męskiej. Kochana masz dla kogo żyć, to jego wina nie rób sobie tego, przytłacza cię życie? Ja też miałam problemy.

Od kobiet, albo dla kobiet. Czułem się jak odpad i mogę ginąć. Lata później, gdy czytałem te artykuły to były one też skierowane w większości do kobiet, ale rzadko do mężczyzn, a nawet jeśli już to pisane przez ludzi na wysokich stanowiskach i dla takich ludzi kierowane, lub po prostu do ludzi, którzy pracowali w biurze.

Jak ktoś znajdzie link to proszę bardzo. Czekam. Napisane przez faceta dla osób pracujących przy pracach fizycznych. Czekam. Jedyne co możesz znaleźć to żebyś wziął się garść, jesteś śmieciem i masa ludzi, którzy zamiast cię wspierać każą ci się ogarnąć, albo zdechnąć. Przed próbą samobójczą szukałem ratunku. Napisałem jakiś wpis i dostałem tylko komentarze: Idź się zajeb i daj już wszystkim spokój. Chciałem się dodzwonić na linię zaufania to nie byłem w stanie. Wszystkie znaki na ziemi mi mówiły, że jestem odpadem, nikogo nie obchodzę i żebym w końcu zdechł.

Ojciec kiedyś usłyszał o tym, że mam takie myśli to się wydarł na mnie i spuścił wpierdol. Matka stwierdziła że mam dobrze w domu, mam co jeść i w co się ubrać, więc nie ma problemu. Dalsza rodzina, że mi potrzebne są prawdziwe problemy, a jedyną atencję w ciągu życia to dostałem jak opisałem całe moje życie i ktoś mi w końcu po 20 latach zaczął współczuć. 20 lat czekania, żeby ktoś mi w końcu powiedział, że mi potrzebna pomoc.

Ilu facetów z chorobami psychicznymi ma kogoś? Dziwicie się że mamy zdesperowanych ludzi, którzy nie mając nikogo szukają sobie byle kogo do związku, kto tylko zwróci na nich uwagę i robi za betabankomaty i całkowitych służących? Że faceci dają sobie tak pomiatać, bo są samotni i muszą się ukrywać ze swoimi problemami, bo ludzie ich zjedzą i traktują jak gorszy sort?

Sprawdźcie sobie i wpiszcie w google: jak się zabić. Sprawdźcie to o czym mówię i zobaczcie jakie wsparcie ma zwykły facet na najniższym szczeblu. No po prostu czuję się jak nieistotny śmieć i odpad społeczeństwa. Nikomu niepotrzebny.

Uogólniam? Tak! Bo na nas facetów nikt nie zwraca uwagi i często sami musimy się borykać ze swoimi problemami! Mogłem coś napisać o kobietach i że one też mają ciężko? ZNOWU?! 1 na 10 artykułów jest poświęcony kobietom i pisząc w końcu o facetach znowu mam wspominać o kobietach? Tak, mają ciężko, tak, też przeżywają piekło, tak, też mają depresję, tak one też są ofiarami. Teraz znajdź taką samą sentencję w artykułach dla kobiet. Szukaj wsparcia jako facet, albo jako kobieta.

Znalazłem zajebistą kobietę, która teraz jest moją partnerką, za nic jej nie puszczę, bo takie kobiety to skarb i nigdy bym się nie podniósł gdyby nie ona. I ona coś mi daje od siebie i ja daję jej. Partnerstwo i dawanie sobie nawzajem. Mój towarzysz, który pójdzie razem ze mną i mnie wspiera w moich działaniach, gdy upadam to cierpliwie czeka i pomaga mi wstać i ja jej.

Faceci, wcale nie jesteśmy gorsi, też zasługujemy na wsparcie i pomoc.
#depresja #przegryw #mezczyzna #gorzkiezale #zalesie

9

#szybkiesmieci 002

Na podstawie książki pt. ,,Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym” w naszym mózgu są dwa systemy odpowiedzialne za codzienne funkcjonowanie i na podstawie ich działania podejmujemy codziennie decyzje.

System 1 to system podświadomy i oszczędny dla organizmu. Używamy go codziennie nawet nie zdając sobie sprawy, że on coś nam narzuca. Działa on cały czas i na jego wnioskach podejmujemy codziennie decyzje. Problem z nim polega na tym, że działa szybko i oszczędnie.
- System 1 ile to jest 36+74?
- 100
- Niestety, ale jest to 110
- Ale chociaż szybko policzyłem

System 2 to system analityczny i odpowiedzialny za bardziej złożone procesy jest też bardziej żarłoczny i męczący. By to opisać mam dla was pewne ćwiczenie:

1. W myślach pomyśl jakąś dowolną liczbę czterocyfrową.
2. Teraz odwróć tę liczbę, czytając ją od końca. Przykład: 9684 – 4869
3. Wymyślaj nowe liczby i powtórz ćwiczenie.
4. Ile czasu było ci potrzeba, żeby odczuć zmęczenie i zacząłeś się mylić?

Różne działania mają te dwa systemy. W chorobach psychicznych takich jak depresja, atakuje on system 1 i odpowiada za codziennie zachowanie, żeby ,,wyleczyć” się z depresji, potrzeba wysilić system 2, aby zmienił on zachowania systemu 1 co jest niesamowicie ciężkim i wymagającym ćwiczeniem.

Więcej na ten temat można przeczytać tutaj: https://lurker.land/post/HVTacFPnT
#przegryw #depresja #nerwica #ciekawostki #tworczoscwlasna

5