Josef Krysiak. Norymberski kłamczuch.

W czasie procesu Erharda Milcha (twórcy potęgi Luftwaffe) obrona wezwała łącznie 31 świadków. Amerykanie nadawali przez radio apele o składanie zeznań w sprawie Milcha, ale żaden nowy świadek się nie zgłosił. Do chwili rozpoczęcia procesu znaleziono tylko trzech, którzy zgodzili się zeznawać przeciw feldmarszałkowi.
Było to dwóch francuskich robotników i pewien Niemiec, który podawał się za inżyniera lotniczego - Josef Krysiak. Ich zeznania, razem wzięte, stworzyły jaskrawy obraz ciężkich warunków panujących w różnych fabrykach zbrojeniowych. Relacje Krysiaka poruszyły nawet Milcha. W swym dzienniku napisał o nim ze współczuciem: „Ten nieszczęśliwy człowiek był niemieckim inżynierem w zakładach Messerschmitta, a w 1940 roku wysłano go do obozu koncentracyjnego w Mauthausen".

Sędzia Denney usłyszał od Krysiaka całą jego tragiczną historię: jak musiał pracować po dwanaście godzin dziennie w zakładach Messerschmitta, oddalonych od obozu o trzy godziny drogi, otrzymując głodowe racje żywnościowe. W obozie na każdej pryczy spało po czterech ludzi. „Większość więźniów z Mauthausen i Gusen II zmarła. Z zasady nikogo nie zwalniano, a zmarłych zastępowano nowymi". Sędzia Musmanno zapytał o stan jego zdrowia.
Krysiak: Mogę tylko powiedzieć, że teraz choruję na płuca i leczę się (…).
Musmanno: A przed obozem?
Krysiak: Byłem sportowcem, biegałem na długich dystansach. Miałem świetne płuca.
Parę tygodni później, na początku września 1947 roku, okazało się nieoczekiwanie na procesie generała SS Oswalda Pohla, że Josef Krysiak, jedyny niemiecki świadek oskarżenia na procesie Milcha, był zdumiewająco bezczelnym krzywoprzysięzcą z kryminalną przeszłością. Nigdy w życiu nie był w obozie koncentracyjnym i nie miał nic wspólnego z zakładami Messerschmitta ani przemysłem lotniczym w ogóle. A przecież to ten świadek wywarł największe wrażenie na sędzim Musmanno. W swej pisemnej opinii poświęcił on 56 linijek poruszającym - choć zupełnie fikcyjnym - wspomnieniom 36-letniego Niemca.

Amerykanie chcieli wykorzystać Krysiaka jako świadka w procesie Pohla. Był to proces oficerów z Głównego Urzędu Gospodarki i Administracji SS. Dr Georg Fróschmann, kolega Bergolda (adwokata Milcha), ustalił w archiwach policji, że Krysiak ma za sobą bogatą przeszłość kryminalną, rozpoczętą w wieku 19 lat. Był skazywany dwunastokrotnie za kradzieże, żebractwo, przekraczanie zielonej granicy, malwersacje, fałszerstwo, nielegalne wykorzystywanie munduru przy oszustwach matrymonialnych. W październiku 1941 roku sąd karny skazał go na śmierć jako wielokrotnego recydywistę. Potem wyrok ten zmieniono na 10 lat robót przymusowych. Pomimo tej przeszłości został po procesie Milcha „kuratorem" w amerykańskim urzędzie powierniczym.

Tu wrócił do starych nawyków i po osiemnastu miesiącach ponownie trafił do więzienia za defraudację, bezprawne używanie tytułu akademickiego i fałszerstwo. Bergold i Fróschmann zwrócili się do trybunału z wnioskiem o skazanie Krysiaka za krzywoprzysięstwo, ale w sierpniu 1948 roku sędzia Toms orzekł, że krzywoprzysięstwo nie jest przestępstwem objętym prawem międzynarodowym - a zatem trybunał nie może za nie skazać.
https://idsb.tmgrup.com.tr/ly/uploads/images/2020/11/20/thumbs/800x531/73599.jpg
#jfe #norymberga #iiwojnaswiatowa

9

Ciekawostka: David Irving, w wydanej w 1998 roku książce o Josephie Goebbelsie, dziękując za pomoc przy jej napisaniu, wymienił m.in. ojca Andrzeja Dudy, Tadeusza.
#jfe #iiwojnaswiatowa #duda

8

Adolf Hitler wbrew obiegowej opinii posiadał poczucie humoru, oraz dystans do swojej osoby. Często po zakończeniu spotkań partyjnych bądź przemów wyborczych odprężał się w pociągu i w towarzystwie swoich sekretarek parodiował samego siebie i politycznych oponentów. W sierpniu 1933 roku, będąc świeżo upieczonym kanlcerzem Niemiec, zdecydował się na sprytne posunięcie PRowe i przychylił do propozycji swojego przyjaciela, Ernsta Hanfstaengla, aby wydać książkę zatytułowaną "Hitler in der Karikatur der Welt" (Hitler w światowej karykaturze).

Zawierała ośmieszające karykatury Hitlera, które ukazały się w niemieckich i zagranicznych gazetach oraz czasopismach, a jej wydanie miało na celu ukazanie światu przyjaznego oblicza Fuhrera, zwłaszcza w kręgach brytyjskich (chodziło o przygotowanie gruntu pod rewizje graniczne z Francuzami). Hanfstaengl zręcznie wybrał najlepsze karykatury z ostatnich dziesięciu lat, niektóre o satyrycznej, inne o bezlitośnie krytycznej wymowie. W przedmowie zacytował słowa Fryderyka Wielkiego, bohatera Hitlera („Pamflety należy wieszać niżej”). Hanfstaengl tłumaczył, że książka stanowi próbę odróżnienia prawdziwego i zmyślonego Adolfa Hitlera. Fuhrer był książką zachwycony i uspokoił obawy Goebbelsa związane z "potencjalnie niebezpiecznymi reperkusjami wizerunkowymi", gdyż był przekonany o propagandowym sukcesie publikacji.
(swastyka na zdjęciu została cenzurowana przez osobę wystawiającą książkę na aukcji)
#jfe #fuhrer

12

Pewna kulturalna Hiszpanka powiedziała Matthewsowi: „Hiszpan jest katolikiem albo niczym”. Stosunek do religii w Hiszpanii i w Stanach Zjednoczonych ilustrują dwa fakty. Kiedy hiszpański minister spraw zagranicznych, wychowanek jezuitów, Artajo, dowiedział się że jego syn studiujący w Edynburgu zamierza przejść na protestantyzm, zemdlał z wrażenia. Kiedy amerykański sekretarz stanu Dulles, gorący protestant, dowiedział się że syn jego wstąpił do zakonu jezuitów, w pierwszej chwili chciał z nim zerwać stosunki, ale po namyśle sfotografował się wspólnie z młodym księdzem.

Sami Hiszpanie opowiadają historyjkę o córce która uciekła z domu, nie mogąc dłużej znieść nędzy. Po kilku tygodniach córka wraca. Matka pyta, co robiła. „Byłam w Barcelonie – odpowiada córka – i zostałam prostytutką”. Matka dostaje ataku histerii, gorzko płacze, krzyczy, po chwili przychodzi refleksja: „Powiedz mi jeszcze raz, czym zostałaś”. „Prostytutką” – odpowiada córka. „Och, – mówi matka z uczuciem ulgi, – a ja zrozumiałam że protestantką”.
http://retropress.pl/wiadomosci/hiszpania-generala-franco/
#jfe #hiszpania #historia

6

W marzeniu o światowej demokracji międzynarodowy bankier, który stara się kontrolować świat poprzez fikcję swojego standardu złota, chce teraz zniszczyć wszystkie parlamenty i kongresy w celu zachowania swojej nieuczciwie nabytej dominacji. Jest to kwestia historii, że, podczas gdy współcześni kapitaliści otwarcie sprzeciwiają się komunizmowi, prywatnie podtrzymują, w niektórych przypadkach, jego najgorsze elementy.

Pieniądze wychodząc z banku, zaczynają swoją egzystencję wyłącznie jako „pożyczki na procent”, który to procent musi być płacony przez każdego użytkownika pieniędzy. Lichwa jest złamaniem przykazania: „Nie kradnij” i składa się z trzech wymienionych poniżej niemoralnych działań: a) Obciążanie zawyżoną i nienormalną stopą procentową; b) Obciążanie procentem wszystkich pożyczek uznanych jako nieproduktywne lub destrukcyjne; c) Obciążanie procentem pożyczek fikcyjnych pieniędzy, które wytworzył pożyczkodawca, skutkiem czego żąda się od pożyczkobiorcy niesprawiedliwego zwrotu. W ostatnim przypadku – pożyczkodawca zbiera żniwo z tego, czego nie zasiał.
Ksiądz Charles Coughlin
https://img.tfd.com/viSecret/th/father_charles_coughlin.jpg
#jfe #katolicyzm

13

Jeśli "złymi chłopcami" byli tylko Hitler i jego szajka, a druga strona to sami "dobrzy chłopcy", to musimy potępić rozpaczliwie walczących o swoją wolność Łotyszów czy Estończyków, admirała Horthy'ego i marszałka Antonescu, a bohaterskich Finów i ich wspaniałego marszałka Mannerheima uznać winnymi "napaści" na miłujący pokój Związek Sowiecki; musimy usprawiedliwić zaś rzeź tysięcy Chorwatów czy haniebne wydanie przez Anglików Sowietom na zagładę żołnierzy z antybolszewickich formacji różnych narodów. I nie koniec na tym: musimy także uznać za słuszne szalejące po wojnie we Francji czy Włoszech i dokonywane głównie przez tamtejszych komunistów, "antyfaszystowskie epuracje", skazanie na dożywocie mistrza prawicy Charlesa Maurrasa czy zamordowanie filozofa Gentilego, pochwalić zaś wydawanie amerykańskim lotnikom rozkazów zrzucania bomb na "gniazda papizmu", czyli zabytkowe kościoły we Włoszech i Francji, czy takie celowe prowadzenie działań wojennych, żeby obrócenie klasztoru na Monte Cassino w gruzowisko stało się nieuchronne, czy wreszcie potworne zbrodnie zmasakrowania Drezna w nalocie dywanowym i zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki - miasta akurat mające najwięcej katolików w Kraju Wiśni.

Winniśmy też delektować się wręcz tym wybornym żarcikiem jankeskiego wojaka, który w sanctum sanctorum chrześcijańskiej Europy, w Akwizgranie, rozparł się na cesarskim tronie Karola Wielkiego i strzelił sobie fotkę z przekrzywioną błazeńsko na swoim pustym, demokratycznym łbie, cesarską koroną. I jeśli zło absolutne to "faszyzm", a dobro absolutne to "demokracja" i "antyfaszyzm", to nie ma argumentu, który można by przeciwstawić tezie - jak najbardziej mieszczącej się w logice świętowania Dnia Zwycięstwa - o hiszpańskiej wojnie domowej, jako uwerturze do zmagań z faszystowską bestią w II wojnie światowej. Tylko patrzeć, jak "Dąbrowszczaków" i "generała Waltera" będziemy znowu uznawać za "naszych" kombatantów. Zresztą, przypomnijmy, że niewiele brakowało, by frankistowska Hiszpania też została z rozpędu "wyzwolona" - czego tak bardzo domagał się demokrata Józef Stalin - i tylko wyjście na plac przed Pałacem Królewskim w Madrycie miliona z okładem Hiszpanów, aby zademonstrować swoją solidarność z Szefem Państwa i gotowość do walki z ewentualnym najeźdźcą, ostudziło te zapały.
Jacek Bartyzel
#jfe #iiwojnaswiatowa
https://nczas.com/wp-content/uploads/2019/02/profesor_jacek_bartyzel_nczas.jpg

6

Podczas różnych dyskusji o zbrodniach nazistów pojawiają się głosy, że Niemcy w ramach zemsty powinny zostać zrównane z ziemią. Jedną z głównych osób stojących na przeszkodzie zrealizowania tego scenariusza był dyrektor CIA Allen Dulles.

Już podczas pierwszej wojny światowej Allen Dulles był młodym dyplomatą w ambasadzie amerykańskiej w Bernie, gdzie zbierał informacje na temat Austro-Węgier i Niemiec. Na konferencji paryskiej w 1919 roku wchodził w skład delegacji amerykańskiej jako doradca do spraw środkowoeuropejskich. Już wówczas Dulles musiał wierzyć w konieczność włączenia Niemiec do Zachodu jako czynnik stabilizujący w Europie. W 1941 roku zaczął pracować dla OSS, a w 1942 roku objął kierownictwo jego ważnej placówki w Bernie.

Dwa miesiące po przyjeździe Dullesa do Berna Roosevelt i Churchill sformułowali doktrynę „bezwarunkowej kapitulacji” Niemiec jako niepodlegający negocjacjom cel wojenny. Dulles sprzeciwiał się temu i odrzucał każdą formułę, która prowadziła do podziału, wygłodzenia lub upokorzenia Niemiec. Obawiał się, że takie stanowisko Zachodu może przynieść tylko ustanowienie radzieckiej dominacji nad Niemcami. Bardzo wcześnie zaczął postrzegać wojnę jako konflikt pomiędzy Wschodem a Zachodem i ustawicznie domagał się, aby Zachód walczył o serca i umysły Niemców i aby po wojnie Niemcy stały się częścią Zachodu

Dla niemieckich żołnierzy był prawdziwym wybawicielem, gdyż, dla potrzeb werbunku antysowieckiego wywiadu, był gotów przymykać oko na ich wszystkie zbrodnie. Dulles zawsze czuł się zobowiązany wobec swoich niemieckich partnerów w negocjacjach i jeśli tylko było to możliwe, starał się ich ochraniać przed jakimkolwiek oskarżeniem, np w 1947 roku Włosi wpadli na trop SS-Obersturmführer Eugena Dollmanna, zamieszanego w transport do obozów włoskich Żydów, dlatego Dulles szybko przeniósł go z włoskiego obozu jenieckiego do amerykańskiej strefy okupacyjnej, w której przeszedł błyskawiczną procedurę denazyfikacyjną.

Dulles by ł przekonany, że po wojnie Niemcy nadal będą odgrywać ważną rolę w przyszłości Europy. Chciał wiedzieć, czy staną po amerykańskiej stronie w walce z komunizmem. Niemieccy partnerzy Dullesa w negocjacjach byli świadomi takiej jego postawy i dlatego przyjęli taką samą linię. Od początku oficerowie SS zapewniali Brytyjczyków i Amerykanów, że mają wspólny pogląd na komunistyczne zagrożenie. Spiskowcy chcieli ofiarować aliantom zachodnim Rzeszę Niemiecką jako fortecę w walce z komunizmem.

Za sprawą Dullesa, po wojnie w amerykańskim kontrwywiadzie pracowali m.in adiutant Himmlera Karl Wolff, zamieszany w mordowanie węgierskich Żydów Wilhelm Höttl, oficer SS Karl Hass, członek SS i SD Guido Zimmer, wynalazca ruchomych komór gazowych Walter Rauff, SS-Sturmbannführer Helmut Triska czy generał Reinhard Gehlen, który, zwerbowany przez amerykanów do siatki szpiegowskiej w 1945 roku (Organizacja Gehlena) stał na jej czele przez 20 lat.
https://eliasalias.com/wp-content/uploads/2015/01/Allen-Dulles.png
#jfe #iiwojnaswiatowa #trzeciarzesza

11

"Pierwsze miesiące żołnierskiego życia nie były łatwe dla młodych Flamandów. Zgłosili się na ochotnika powodowani młodzieńczym zapałem. Ich wyobrażenia o służbie wojskowej i działaniach na froncie przepełnione były romantyzmem, tymczasem to, co ich spotkało, zupełnie nie pasowało do oczekiwań. Niemiecki personel ośrodka szkoleniowego składał się ze starych rezerwistów albo młodych żołnierzy frontowych bez jakiegokolwiek doświadczenia w prowadzeniu szkolenia rekruckiego i braki w kompetencji próbował nadrobić surowością.

Fałszywie rozumiany pruski dryl był zupełnie obcy Flamandom. Czuli się z tym źle – zaciskali, jednak zęby i starali się przetrwać wszelkie szykany, ratując się poczuciem humoru. Tak wiec, gdy 10 listopada mieli zostać przeniesieni na front północny, byli bardzo zadowoleni z tego rozwiązania, pomimo że oddział nie był jeszcze przygotowany do działań bojowych pod względem wyszkolenia i wyposażenia. W ciągu ostatnich sześciu dni przed wymarszem legion został zreorganizowany i przekształcony w jednostkę zmotoryzowana.

A stało się to dokładnie wtedy, gdy Flamandom udało się właśnie wykarmić i przygotować do służby w zaprzęgu dostarczone im wcześniej na wpół zagłodzone konie, z których cześć musiała zostać zaszlachtowana natychmiast po przywiezieniu. Teraz dostarczono im z kolei taki sprzęt samochodowy,, który uznany został przez inne jednostki za nienadający się do użytku. Takie pojazdy przekazywano dotąd do bazy samochodowej w Arys na Litwie. Wykorzystując personel szkoleniowy w sile ośmiu instruktorów jazdy, legion musiał w ciągu tygodnia wyszkolić 150 kierowców! Ci zaś następnie zasiedli za kierownicami swoich pojazdów, aby pokonać 2300 km w kierunku Leningradu.

Szczęśliwym zrządzeniem losu trafili tam pod komendę doświadczonego oficera, Generał-majora Klingemanna, dowódcy 2. Brygady Piechoty SS,, który umożliwił im wpierw nabranie bojowego doświadczenia w licznych, lokalnych, rozważnie przeprowadzonych operacjach. Boże Narodzenie 1941 roku legion spędził w spokoju na zachód od Rygi. Dopiero 17 stycznia 1942 roku Flamandów w trybie alarmowym przerzucono na front włochowski, gdzie poszczególne kompanie pojedynczo, tak jak docierały na linie frontu, wchodziły do walki z atakującymi Rosjanami."
Felix Steiner
#jfe #ss #iiwojnaswiatowa

5

W chwili przejęcia władzy w 1933 roku, Goebbels miał 35 lat, Heydrich 28, Speer 27, Eichmann 26, Mengele 21 a Himmler z Hansem Frankiem po 32 lata. Goring skończył wtedy lat 40. Przeciętny wiek głównych postaci reprezentujących średnie szczeble partii wynosił 34 lata, a w skali całego państwa 44 lata. Trzecia Rzesza była ruchem tworzonym przez młodych ludzi.
Dla młodych Niemców NSDAP nie kojarzyła się z dyktaturą czy uciskiem obywatelskim, ale z wolnością i przygodą. Widziano w niej kontynuację ruchów młodzieżowych, duchowy i cielesny program wiecznej młodości. To właśnie dlatego przewodnie hasło brzmiało: To do nas należy jutrzejszy dzień. Na konferencji w Wannsee, gdzie przypieczętowano los europejskich Żydów, pięć osób dopiero niedawno skończyła 30 lat. Mieszanka studentów i świeżo upieczonych absolwentów szkół wyższych.

Miliony Niemek i Niemców znalazły w służbie swojej partii wszystko, czego chcieli od życia: liczne, wystawiające na próbę siły duchowe i fizyczne wyzwania, poczucie odpowiedzialności i typową dla pionierskich działań samodzielność połączoną z koniecznością nieustającej improwizacji. Wiele z dekretów Fuhrera również na to wskazywało, dużo z nich było niejednoznacznych, takich, gdzie podwładny sam musiał wykazać się inicjatywą, pokazując, że warto na niego liczyć i awansować go wyżej na szczeblu organizacyjnym.
To właśnie stąd młodzi czerpali swoje sił aż do ostatniego końca, na czele z Werewolfem czy nawet 15 latkami, którzy w Normandii rzucali się pod koła amerykańskich czołgów z pancerfaustami w dłoni. Nazizm był bez dwóch zdań dyktaturą młodych. Żyjąc przyszłością, tworzyli wizję życia, które uznawali za przeciwieństwo stagnacji.
https://i.pinimg.com/originals/5c/ae/1d/5cae1db64203e4203d130c01ec7edc19.jpg
#jfe #trzeciarzesza

15

Ciekawy fragment wspomnień Waltera Schellenberga
Himmler przejawiał z pewnością jakiś rodzaj tchórzostwa: nie dlatego, aby lękał się kogoś skarcić czy pochwalić. Potrafił być brutalny, jeśli zachodziła tego potrzeba, ale w rzeczywistości wyrażanie jakichkolwiek opinii było sprzeczne z jego naturą. Uważał, że jest bezpieczniej, jeżeli kto inny znajdzie się w sytuacji, w której można go za coś obwinić. Jeżeli z czasem okazało się, że nagany udzielono niepotrzebnie, a winę zwalono na osobę niewłaściwą, zawsze można było tym obciążyć podwładnego. Ten system dawał Himmlerowi możliwość wyobcowania się, czynił z niego istotę stojącą ponad zwykłymi konfliktami — jakby ostatecznego arbitra. Uświadomiłem sobie niebezpieczeństwa tego systemu przy podejmowaniu ważnych decyzji politycznych, kiedy Himmler ujawnił znów te cechy osobowości.

Jedno wydarzenie pozostanie mi na zawsze w pamięci. Znajdowaliśmy się wtedy w rejonie Poznania. Pociąg Fiihrera i specjalny pociąg “Heinrich" stały niedaleko od siebie. Himmler miał się stawić na konferencję o sytuacji ogólnej u Hitlera o wpół do dwunastej. Skończyłem właśnie składanie codziennego raportu, a kiedy Himmler wkładał płaszcz, wszedł jego ukochany Wolff. Reichsfuhrer SS będzie się musiał teraz śpieszyć — rzekł, rzucając w mym kierunku spojrzenie pełne wyrzutu. Pociąg stał na otwartej przestrzeni i dolny stopień wagonu znajdował się wysoko nad ziemią. Kierownik pociągu umieścił pod drzwiami wagonu skrzynię, aby zmniejszyć tę lukę. Kiedy Himmler wyszedł z wagonu, gapiąc się krótkowzrocznie przez swoje pincenez, ujrzałem, jak nagle stopa grzęźnie mu w pudle, a on sam pada twarzą na ziemię, rozsypując pincenez, rękawiczki i czapkę na wszystkie strony.

Nie bez trudności wyciągnięto mu nogę, otrzepano płaszcz, wyczyszczono czapkę i odszukano pincenez. Później cała grupa odmaszerowała, spowita ciemną chmurą niezadowolenia wodza SS. Przy obiedzie Wolff powiedział mi, że to ja jestem wszystkiemu winien, gdyż zatrzymałem Reischsfuhrera tak długo, co wprawiło go w stan nerwowego pośpiechu, i że zarówno on sam, jak i Reichsfuhrer SS są ze mnie bardzo niezadowoleni.

(…) Pewnego dnia na przegląd frontu wyruszyliśmy rano, kiedy termosy jeszcze nie były gotowe. Zaledwie wystarczyło mi czasu na zabranie tego, co pozostało z poprzedniego dnia — butelki koniaku, na wpół pełnej, i dwóch paczek z kanapkami, które umieściłem koło okna w nadziei, że pozostaną świeże przez noc. Po prawie dwugodzinnej jeździe w otwartym samochodzie Himmler poprosił o coś do jedzenia. Gruppenfiihrer Wolff wziął paczkę z kanapkami ode mnie i obaj zaczęli jeść. Skończyli pierwszą paczkę, kiedy przypadkiem popatrzyli na drugą. Reszta kanapek była pokryta zieloną pleśnią.

Twarz Himmlera pozieleniała jeszcze bardziej, gdy starał się nie zwymiotować. Szybko podałem mu koniak — zwykle nie pił, najwyżej kieliszek lub dwa wina stołowego, ale tym razem pociągnął spory haust, a potem, poczuwszy się nieco lepiej, utkwił we mnie stalowe spojrzenie. Byłem przygotowany na najgorsze. Widzę, że pan sam nie tknął tych kanapek — rzekł. Pospieszyłem z wyjaśnieniem, ale w jego oczach pojawił się złowieszczy wyraz, gdy dziękował mi za przywrócenie go do życia za pomocą koniaku, po uprzedniej "próbie otrucia mnie".
https://i.imgur.com/9AlAFW3.jpg
#jfe #himmler #trzeciarzesza

5

Proroczy fragment książki Obóz Świętych
– Panie ministrze, nie przesądzając ostatecznego losu tej tragicznej flotylli, czy rząd francuski podejmie jakieś kroki, aby przyjść z pomocą jej pasażerom i zmniejszyć ich cierpienia, które osiągnęły już granice tolerancji?

Człowiek, który zadał to pytanie, Ben Souad, zwany Clémentem Dio, był prawdziwym sługą bestii, kimś w rodzaju kucharza przyrządzającego zatrute napoje, wlewane co poniedziałek – jeszcze dymiące – do mózgów sześciuset tysięcy czytelników jego tygodnika, czekających niecierpliwie, jakby na narkotycznym głodzie, na kolejną porcję trucizny, którą podawał im elegancko, na pięknie nakrytym stole. Był Francuzem pochodzenia północnoafrykańskiego, o krótkich, kędzierzawych włosach i ciemnobrązowej skórze, odziedziczonej po czarnej niewolnicy haremu, której aktu sprzedaży do oficerskiego burdelu w Rabacie doszukał się w rodzinnych papierach.

Żonaty był z Azjatką, przedstawianą jako Chinka, autorką poczytnych powieści. Jego bojowa inteligencja czerpała z żywotnych źródeł podskórnego rasizmu, z którego siły niewielu zdawało sobie sprawę. Jak pająk tkwiący w samym centrum francuskiej myśli oplatał ją swą niewidzialną, subtelną pajęczyną i aż dziwne, że myśl ta mogła jeszcze w ogóle oddychać. Poza tym dusza człowiek, zdolny do uniesień, ale tylko w jednym kierunku; wystarczająco szczery, by wystawić się na krytykę i oberwać od czasu do czasu od swych braci inteligentów, co jednak zdarzało się coraz rzadziej. Z politycznego punktu widzenia Dio mieszał gatunki i przyprawiał swe artykuły utopią.

Ale prawdziwie niepokonany i szczególnie niebezpieczny był w zastawianiu pułapek na współczesną narodową społeczność francuską. Ustawiał je wszędzie, z wyjątkowym geniuszem wyszukiwał zdrowe tkanki społeczności i szpikował śmiercionośnym ładunkiem, seryjnie produkowanym w jego mózgu. Minister Jean Orelle czytywał go regularnie, dając wytchnienie własnej, starzejącej się wyobraźni, i wówczas mawiał: „Ten mały Dio, ho, ho, przypomina mi mnie samego, gdy byłem walczącym pisarzem, ma tę żyłkę, ma tupet, ciągle nowe pomysły! I bezustanna ta troska o uniwersalnego człowieka!”. Jednakże ów uniwersalny człowiek małego Dio – jakież to ciemne, odrażające bydlę!

Pod piórem Dio przybierał rozmaite postaci, mając wszakże jedną cechę stałą: przeciwstawiał się zawsze tradycji zachodniej, francuskiej, stając się kimś w rodzaju anty-Joanny d’Arc, której król Dio powierzył misję zniszczenia walecznego żołnierza Zachodu, pogrążając go we wstydzie i wyrzutach sumienia, zwycięzcę starożytnych bitew, dzisiaj opuszczonego przez swych generałów, ciągle jednak znacząco liczebnego.

Ta anty-Joanna d’Arc stawała się zatem kolejno, we wstępniakach Dio, pogardzanym robotnikiem arabskim, prześladowanym wydawcą pornografii, wyzyskiwanym murzyńskim murarzem, reżyserem gnębionym przez cenzurę, czerwoną świętą dziewicą ze slumsów, ulicznym wandalem, chamem z baru, uniwersyteckim terrorystą, uczennicą, która poddała się aborcji, zwolnionym dyrektorem domu kultury, prorokiem marihuany, oskarżycielem z ludowego trybunału, żonatym księdzem, piętnastoletnim erotomanem, pisarzem kazirodcą, czarownikiem pop muzyki, profesorem-pedofilem, kimś, kto sprofanował grób nieznanego żołnierza, znerwicowanym uczestnikiem strajku głodowego, dezerterem, przywódcą młodzieżowej bandy z przedmieścia, usankcjonowanym medycznie pederastą, licealistą torturowanym moralnie, biednym gwałcicielem uzależnionym od pornografii, złodziejem lub porywaczem ze szlachetnych pobudek, dziedzicznym przestępcą lub z powodu presji społecznej, mordercą dzieci, wołającym o swej ludzkiej godności, Brazylijką z Sertão sprzedaną na targu w São Paulo, Indianinem, który zaraził się odrą od turysty i umarł, zbrodniarzem domagającym się wzorowych więzień, biskupem publikującym marksistowskie listy pasterskie, złodziejem samochodowym kochającym szybką jazdę, oszustem bankowym spragnionym prasowego rozgłosu, uwodzicielem dziewic ogarniętym obsesją seksualnej wolności, Bengalczykiem, który umarł z głodu – i tyloma innymi, starannie wybranymi bohaterami wypraw krzyżowych małego Dio.

Wielu ludziom to się podobało, bohaterowie artykułów Dio wydawali się przekonywający, właściwie czemu by nie…? Używając jako taranów całej tej budzącej fałszywą litość zbieraniny, Dio dobrze wiedział, że wcześniej czy później wyważy drzwi. Wolność sprowadzona do poziomu instynktów i antyspołecznej anarchii jest wolnością martwą. Na jej trupie wszyscy ci Dio, jak pełzające gąsienice, przeobrażają się w czarne motyle, archanioły antyświata. Wreszcie ją mamy! Dopadliśmy! Słuchajcie uderzeń tego tarana u południowej bramy!
https://cf1-taniaksiazka.statiki.pl/images/popups/032/9788364095429.jpg
#jfe #książki #francja

5

"Adolf Hitler nie gardził Polakami" - niemiecki historyk Rolf-Dieter Müller oraz autor książki „Wspólny wróg”

Do 1933 roku niemiecki sztab generalny zawsze wychodził z założenia, że następna wojna zacznie się od wspólnego z ZSRS uderzenia na Polskę, a później przyjdzie nam walczyć z francuskim supermocarstwem. Również w ministerstwie spraw zagranicznych, partii nazistowskiej i ogólnie w niemieckim społeczeństwie było wystarczająco dużo wrogo nastawionych do Polski sił, które nie chciały zaakceptować polskiej niepodległości.
Politycy i generałowie Republiki Weimarskiej prędzej byli gotowi potajemnie paktować z bolszewikami. Zgrzytali zębami, gdy Adolf Hitler po przejęciu władzy zerwał tajne kontakty z Armią Czerwoną. W tym sensie deklaracja o niestosowaniu przemocy z 1934 roku oznaczała dramatyczną zmianę kursu w niemieckiej polityce zagranicznej.
Dała też początek polsko-niemieckim rozmowom na najwyższym szczeblu. W kolejnych latach Hermann Göring, jeden z czołowych dygnitarzy NSDAP, kilkakrotnie gościł w Polsce na polowaniach. Czy było to coś więcej niż kurtuazja?
Rozmawiano o możliwościach niemiecko-polskiego sojuszu wojskowego przeciwko Związkowi Sowieckiemu. W odrzuceniu bolszewizmu widziano pewną wspólnotę ideologiczną. Polska w latach dwudziestych i wczesnych trzydziestych bez wątpienia była w Europie najsilniejszym bastionem przeciw bolszewizmowi. A właściwym celem Hitlera od początku była napaść na Rosję. Z perspektywy 1934 roku wyglądało to jednak tak, że nie istniała granica niemiecko-sowiecka. Spojrzenie Hitlera kierowało się więc ku Polsce i jej pięćdziesięciu dywizjom.
Nawet gdyby pozostały neutralne, dla Niemiec byłoby to korzystne. W wypadku wojny z ZSRS
niemieckie uderzenie mogłoby pójść na północy przez kraje bałtyckie, a na południowym wschodzie przez Rumunię i Ukrainę. W sprzyjających okolicznościach Hitler podjąłby się tego już w 1937 czy 1939 roku, bo w powszechnej ocenie sowiecka armia znajdowała się w tym czasie w opłakanym stanie.
W połowie lat trzydziestych w Niemczech ukazały się w czterech tomach pisma zebrane Józefa Piłsudskiego…
…z przedmową Hermanna Göringa, drugiego człowieka w państwie. Pojawiło się nawet limitowane wydanie marszałkowskie, które było rozprowadzane wśród wysokich rangą funkcjonariuszy nazistowskiego reżimu i trafiło m.in. do szefa SS Heinricha Himmlera.
Czy był to element starań, które miały na celu pozyskanie Polski jako sojusznika?
A czy w tym czasie lub nawet w roku 1940 byłoby do pomyślenia, żeby wydawnictwo należące do NSDAP oficjalnie wprowadziło na rynek księgarski pisma Józefa Stalina? Nie wiadomo mi również nic o podobnej inicjatywie w stosunku do Benito Mussoliniego – sojusznika Trzeciej Rzeszy. Przedsięwzięcie z niemieckim wydaniem wspomnień Piłsudskiego było więc szczególnym gestem. A zarazem jednym z wielu. W mojej książce wspominam o współpracy polskiej i niemieckiej policji czy wymianie młodzieży, w której mogli brać udział polscy harcerze i członkowie Hitlerjugend. Nie zawsze musi to być wyrazem szczerych intencji.
Ale niewątpliwie był taki okres, kiedy Hitler myślał o pięćdziesięciu polskich dywizjach i wierzył, że będzie w stanie włączyć Polskę do paktu antykominternowskiego wymierzonego w ZSRS. Piłsudski niekoniecznie był zwolennikiem niemieckiej polityki. Ale w powietrzu wisiały różne warianty.
Wydanie marszałkowskie pism Piłsudskiego było finansowanym przez państwo tłumaczeniem dzieł człowieka, który jeszcze niedawno uchodził za wroga Niemiec. Gdyby Hitler chciał uśpić uwagę Polski, nie musiałby aż tak przypochlebiać się Piłsudskiemu. Proszę sobie wyobrazić zagorzałego esesmana z Gdańska, który ma przeczytać pisma Piłsudskiego. Musiałby odstąpić od wiary! Gdybym był zdecydowany wyeliminować Polskę, byłbym szaleńcem, gdybym do tego stopnia dezorientował własnych zwolenników, że przedstawiałbym Piłsudskiego jako wybitnego męża stanu, który w 1920 roku uratował Europę przed komunizmem. Myślę, że Hitler był w stanie – mimo wszystkich rozbieżności i napięć politycznych – wyobrazić sobie Polskę jako
partnera, tak jak partnerami Trzeciej Rzeszy stały się Rumunia czy Węgry.
Pod koniec wojny Węgry zostały jednak zajęte przez Wehrmacht, a większość węgierskich Żydów – wymordowana.
Tak, ale wówczas u bram stała już Armia Czerwona. To było w roku 1944. Sytuacja była więc zupełnie inna. Poza tym Hitler był Austriakiem, a w Austrii istnieje wiele uprzedzeń w stosunku do Węgrów – „nie można na nich liczyć, to wieczni buntownicy”. Hitler gardził Węgrami. Nie chciał zresztą, by w 1941 roku wzięli udział w ataku na ZSRS. To był pomysł gen. Franza Haldera, szefa sztabu generalnego wojsk lądowych. W roku 1944 węgierski dyktator Miklós Horthy nie panował już nad sytuacją. Od czasu klęski pod Stalingradem Węgrzy myśleli o tym, jak wycofać się z wojny, i negocjowali z mocarstwami zachodnimi. W tym sensie rok 1944 nie
może być traktowany jako punkt odniesienia.
Powszechnie uważa się, że Hitler nienawidził Polaków.
Szukałem wrogich Polsce wypowiedzi Hitlera sprzed 1939 roku. W „Mein Kampf” trudno znaleźć konkrety. Podobnie zresztą rzecz się ma z okresem rządów NSDAP od roku 1933, jeśli nie liczyć książki „Rozmowy z Hitlerem” Hermanna Rauschninga. Człowiek ten był nazistą, który poróżnił się z Hitlerem, opuścił Gdańsk i po kampanii wrześniowej 1939 roku na zlecenie francuskich tajnych służb spisał wspomnienia. Krytyczna analiza pokazuje, że to źródło nie jest wiarygodne. Gdyby Rauschning miał rację, że Hitler był nastawiony antypolsko, to musiałoby się znaleźć więcej świadków. Dlaczego tylko Rauschningowi Hitler miałby powiedzieć o swojej
antypolskiej fobii? Nie miał przecież powodu, by przed najbliższym otoczeniem maskować swoje zamiary.
Po 1933 roku nie stronił od wypowiedzi antysowieckich. Dlaczego więc w pamiętnikach Josepha Goebbelsa nie znajduję antypolskich tyrad Hitlera? Sądzę, że Adolf Hitler nie gardził Polakami. Czuł pewien respekt przed Józefem Piłsudskim, który dopomógł swojemu narodowi w wywalczeniu niepodległości, w 1920 roku pokonał Armię Czerwoną, a później wziął w cugle słabą polską demokrację. Oczywiście, można wytknąć Hitlerowi awersję do Słowian. Ale Włosi, Węgrzy, Rumuni czy nawet Finowie też nie byli Germanami. Pakt Ribbentrop–Mołotow pokazał, że Hitler potrafił ze względów taktycznych odłożyć na bok ideologię. Tylko w dwóch sprawach naziści na dłuższą metę nie byli gotowi do ustępstw. Były to antysemityzm i antykomunizm. W innych sprawach Hitler był całkiem elastyczny.
Dlaczego więc zdecydował się na brutalną politykę okupacyjną w Polsce?
Z pewnością wiąże się to z dynamiką wewnątrz reżimu nazistowskiego. W pierwszych zbrodniach w Polsce uczestniczyli przeważnie naziści ze wschodnich, przygranicznych prowincji Rzeszy. Przez ponad pięć lat musieli trzymać język za zębami i znosić fakt, że Berlin prowadzi politykę przyjazną Polsce. Teraz jednak nadeszła ich godzina. Chodziło o to, by tereny, które w 1918/1919 roku utracono na rzecz Polski, znów przyłączyć do Rzeszy, i by zapanowały na nich „niemieckie stosunki”. Oznaczało to likwidację polskich elit i polskiego ruchu oporu. Ludzie z SS wkraczali do Polski bez skrupułów – zdecydowani barbarzyńsko mordować.
Zdarzały się oczywiście także zbrodnie, za które odpowiada Wehrmacht. Z drugiej strony silny opór Wojska Polskiego był czymś, co we wrześniu 1939 roku wśród niemieckich żołnierzy często wzbudzało respekt.
Wystarczy spojrzeć na sceny z honorowej kapitulacji Westerplatte czy Warszawy.
Wehrmacht – w pewnym uproszczeniu – chciał więc jednego, a SS drugiego. Hitler zaś zawsze był podatny na najradykalniejsze rozwiązanie. Wynikało to z jego osobowości i doświadczenia politycznego.
Nie chciał polskiego Pétaina albo Quislinga?
Przez krótki czas był brany pod uwagę wariant, by w centralnej Polsce pozostawić coś w rodzaju podporządkowanego Rzeszy Królestwa Kongresowego – z nadzieją, że skłoni to mocarstwa zachodnie do zakończenia wojny. Szybko jednak, już pod koniec września, Stalin wysłał sygnał, że nie jest zainteresowany istnieniem polskiego państwa buforowego. A skoro Zachód i tak nie akceptował klęski Polski i nie był gotowy do drugiego układu monachijskiego, to karta w postaci polskiego rządu marionetkowego straciła na znaczeniu.
Pewną rolę odgrywało też to, że po klęsce wojskowej we wrześniu 1939 roku natychmiast powstał polski ruch oporu. Cały świat liczył się z tym, że – jeśli dojdzie do starcia Niemiec z Francją i znów zamieni się ono w długotrwałą wojnę w okopach – wybuch powstania na ziemiach polskich może zachwiać pozycją Trzeciej Rzeszy. Z niemieckiego punktu widzenia postrzegano Polaków jako notorycznych buntowników. Myśl była taka: żeby zapobiec polskiemu powstaniu, trzeba od początku być bezlitosnym. Dyrektywy dla władz
okupacyjnych zostały więc dodatkowo zaostrzone.
Wróćmy do polsko-niemieckich rozmów w latach trzydziestych.
Jeszcze w styczniu 1939 roku Berlin dość otwarcie negocjował z Warszawą. Polskiemu ministrowi spraw zagranicznych Józefowi Beckowi proponowano na przykład podział wschodniej Ukrainy. Czy to wszystko było tylko manewrem mającym na celu zmylenie przeciwnika? Co by było, gdyby Warszawa była gotowa zrezygnować ze statusu Gdańska jako wolnego miasta i zaakceptować propozycję poprowadzenia przez polski korytarz na Pomorzu eksterytorialnej linii kolejowej i autostrady?
Jesienią 1938 roku – podczas konferencji monachijskiej – Hitler uzyskał od Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch zgodę na przyłączenie do Rzeszy należącego do Czechosłowacji Kraju Sudeckiego. To mu jednak nie wystarczyło i niespełna pół roku później Wehrmacht wkroczył do Pragi. Ten sam los spotkałby Polskę – można usłyszeć.
To dobry argument, ale nie można porównywać tych dwóch przypadków. Od 1935 roku Czechosłowacja była w sojuszu wojskowym z ZSRS. Pakt ten przewidywał, że w wypadku wojny w pierwszej kolejności na czechosłowackich lotniskach wyląduje kilka tysięcy sowieckich samolotów, które szybko będą mogły pojawić się nad Berlinem. Możliwość, że Czechosłowacja – wsparta dodatkowo sojuszem z Francją – stanie się sowieckim lotniskowcem, z punktu widzenia Niemiec była bardzo niebezpiecznym scenariuszem. Hitler chciał rozbić Czechosłowację również dlatego, że w przypadku wojny ze Związkiem Sowieckim potrzebował drogi z Drezna przez Pragę w stronę Ukrainy. W tym kontekście jest jasne, dlaczego na początku 1939 roku tak dużą rolę odgrywała sprawa Rusi Zakarpackiej – najbardziej wysuniętej na wschód części Czechosłowacji. Południowa droga do ZSRS prowadziła przez Słowację i właśnie Ruś Zakarpacką.
Ale Czechosłowacja nie graniczyła z ZSRS. Do wojny ze Związkiem Sowieckim Hitler i tak
potrzebował Polski albo Rumunii.

I dlatego na początku 1939 roku Niemcy negocjowali z Polską na temat Rusi Zakarpackiej. Na zasadzie: damy wam Ruś Zakarpacką, a wy nam dacie wolną rękę w Gdańsku. To był interes, który – moim zdaniem – chciał ubić Hitler. Problem w tym, że Polacy powiedzieli: Ruś Zakarpacka niewiele nam daje, za to Wolne Miasto Gdańsk ze względów symbolicznych jest dla nas ważne i z niego nie zrezygnujemy. Dla Hitlera było to trudne do zrozumienia. Ostatecznie podarował Ruś Zakarpacką Węgrom, które mniej więcej w tym samym czasie przystąpiły do paktu antykominternowskiego.
W ubiegłym roku ukazała się w Polsce książka „Pakt Ribbentrop-Beck" Piotra Zychowicza. Autor przekonuje, że – na czas pierwszej fazy wojny – II RP powinna była zawrzeć sojusz z Hitlerem. Czy podpisuje się Pan pod tą tezą?
Nie chciałbym, żeby moja książka została zrozumiana jako mowa obrończa na rzecz polsko-niemieckiego sojuszu w 1939 roku. Chcę tylko pokazać, że historia jest otwarta i możliwe są różne opcje. Nie chcę argumentować w stylu Hitlera, że Polska powinna była zawrzeć przymierze z Trzecią Rzeszą. Być może w zupełności wystarczyłaby życzliwa neutralność. Czy w ostatecznym rozrachunku uratowałoby to Polskę?
Można to przewidywać tylko w ograniczonym stopniu. Dla przetrwania ludności cywilnej przypuszczalnie taki wariant byłby lepszy. Polska zdecydowała się jednak odrzucić ofertę Hitlera. W czasie sejmowego przemówienia w maju 1939 roku Józef Beck po raz pierwszy oznajmił światowej opinii publicznej: Polska suwerenność jest dla nas nietykalna i nie podlega negocjacjom, nawet jeśli ma nas to kosztować życie. Jest w tych słowach coś imponującego. A że pomylono się co do niezawodności Francji, to już tragizm… Kalkulacja Becka mogła się powieść tylko wówczas, gdyby piętnastego dnia wojny Brytyjczycy i Francuzi rzeczywiście podjęli obiecywaną wielką ofensywę na froncie zachodnim. Wówczas już jesienią 1939 roku Polska byłaby w obozie zwycięzców. Ale wiemy – i można to było wtedy przewidzieć – że Francja, której problemem były chwiejne rządy, czuła się bezpiecznie za Linią Maginota – gigantycznym systemem fortyfikacji. Władze w Paryżu grały na zwłokę i w jakimś sensie poświęciły Polskę. Nikt nie przewidywał jednak – tym bardziej nikt w Warszawie – że również Stalin prowadzi swoją grę. Zakładano, że Hitler i Stalin to śmiertelni wrogowie. W tym sensie pakt Ribbentrop–Mołotow był wielkim zaskoczeniem. Wszystko to było wielką grą, a Polska stała się jej pierwszą ofiarą.
#jfe #trzeciarzesza #fuhrer #iiwojnaswiatowa

9

Srbosjek był specjalnym nóżem z rękawica, przy pomocy, którego chorwaccy ustasze przeprowadzali masowa eksterminacje ludności serbskiej na terenach wsi i miasteczek oraz chorwackich obozów koncentracyjnych. Petar „Pero” Brzica – kat obozu Jasenovac – potrafił tylko jednej nocy poderżnąć gardła 1360 osobom. W latach 1941-1945 wymordowanych zostało około 800 tysięcy Serbów.
https://expertfightingtips.com/wp-content/uploads/2018/02/srbosjek-knife-7.jpg
#jfe #iiwojnaswiatowa

20

Niemcy ze skonfiskowanych żydowskich majątków wypłacali coś w rodzaju odszkodowań wojennych. 14 grudnia 1941 roku niemieckie naczelne dowództwo nałożyło na Żydów paryskich zbiorczą karę w wysokości miliarda franków. Zobowiązana do działania francuska administracją państwowa sięgnęła wówczas po majątek ulokowany w akcjach należących do najbogatszych rodzin żydowskich, które uciekły do Ameryki. 100 milionów franków (czyli jakieś 10% łącznie skradzionych z tamtej akcji pieniędzy) Niemcy przekazali francuskim organizacjom charytatywnym, oraz mieszkańcom, którzy ponieśli straty wskutek brytyjskich nalotów na Paryż.

Podobnie postępowano we francuskiej kolonii w Tunezji. W grudniu 1942 roku specjalny wysłannik niemieckiego MSZ Rudolf Rahn opisywał panujący w Tunisie chaos. Zarówno miasto jak i port wystawione były na ciężkie naloty bombowe dokonywane przez lotnictwo brytyjskie. Rahn informował o utworzeniu lokalnych jednostek policji, o powstaniu komitetu obywatelskiego zajmującego się pomaganiem ludziom w biedzie i organizowaniem pierwszej pomocy. Jednostki specjalne policji bezpieczeństwa i SD ściągnęły z majątków żydowskich sumę w wysokości 20 milionów franków i przekazały arabsko-włosko-francuskiemu komitetowi na natychmiastowe wsparcie osób poszkodowanych w czasie nalotów.
Brytyjskie działania nie ustały, dlatego po czterech miesiącach znowu zabrano się za Żydów, dzięki czemu wspomniany komitet przekazał 50 milionów franków dla poszkodowanych muzułmańskich rodzin. Podobną praktykę Niemcy stosowali we Włoszech i na Węgrzech.
https://static01.nyt.com/images/2015/01/06/blogs/06-iht-retrospective-cafe/06-iht-retrospective-cafe-blog480.jpg
#jfe #trzeciarzesza #iiwojnaswiatowa

15

Profesor Paweł Wieczorkiewicz: Powstanie Warszawskie było błędem

O Powstaniu Warszawskim mówi się na klęczkach i tylko sporadycznie stawiane są trudne
pytania. Na przykład: czy ludzie, którzy podjęli decyzję o walce, kalkulowali, że mogą ją
przegrać?

Kalkulowali. Na kluczowych naradach padało pytanie: co będzie, jeśli Rosjanie nie nadejdą? Rzeź, klęska. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy przeżyli gehennę Warszawy. Prawdziwi powstańcy – nie ci, którzy przypięli sobie krzyże Armii Krajowej w latach 90., bo takich jest sporo, tylko ci, którzy byli na barykadach – bardzo krytycznie mówili o Powstaniu. Mieli poczucie, że są oszukanym pokoleniem. Także ludność cywilna miała poczucie krzywdy. O tym nie piszemy, bo i nie wypada, i politycznie niepoprawne. A przecież jedną z przesłanek kapitulacji Powstania było to, że ludność zaczęła się burzyć. Zaczęła tego żądać. Czemu trudno się dziwić, po dwóch miesiącach bombardowań i ostrzału.
Na Pradze przerwano walkę po sześciu dniach, kiedy wiadomo już było, że Powstanie jest nie do wygrania. I ocalono ludzi. W Warszawie lewobrzeżnej nie można było tak samo?
Nie można, przez fałszywe ambicje i fałszywe rachuby. Przecież premier Stanisław Mikołajczyk
przebywał w Moskwie i nie wiadomo było, czy coś załatwi, czy nie. No i przekonanie niektórych
przynajmniej dowódców, że trzeba się bić do końca, że trzeba zginąć. Jak pod Termopilami.
Na przykład generał Tadeusz Pełczyński był przekonany, że konieczny jest symbol, który wstrząśnie sumieniem świata. Też nieprawda, bo niczym nie wstrząsnął. Wielka iluzja.
Czy ludzie z kręgu Komendy Głównej AK nie zdawali sobie sprawy z tego, co czynią ludności
cywilnej?

Tak się złożyło, że najwyżsi oficerowie w Komendzie Głównej AK byli dość kiepskimi wojskowymi. Ci ludzie mieli opinię miernych fachowców, i to jeszcze sprzed wojny. Komorowski, Okulicki, Chruściel to byli wojskowi ze średnim horyzontem. Nie potrafili myśleć – i politycznie, i o kraju. Znana jest historia jednego z dowódców oddziałów, któremu „Monter”, Antoni Chruściel, zarzucił tchórzostwo. Gdy potem przyniesiono go z rozpłatanym brzuchem, zadał pytanie: „Kto tu jest tchórzem, panie pułkowniku?”. I to jest pytanie, które trzeba by zadać Chruścielowi, Pełczyńskiemu i Okulickiemu. Nie zginął żaden ze sztabowych oficerów, w myśl koncepcji, że walką dowodzi się z tyłów. Jest też taki argument, którego trzeba użyć: skoro niektórzy z nich mówili o Termopilach, to gdzie ten Leonidas, który zginął? To Tadeusz Bór-Komorowski, który poszedł do niewoli? To Pełczyński, który też tam trafił? Czy Leopold Okulicki, który nie poszedł do niewoli, bo zaczął zakładać kolejną konspirację?
Ale co ciekawe, człowiek, który powinien był dowodzić Powstaniem, generał Albin Skroczyński „Łaszcz”, komendant Obszaru Warszawskiego AK i zagorzały przeciwnik tej walki , został odsunięty od dowodzenia. Powraca więc pytanie: Nie chcieli przerwać walki czy nie potrafili?
Mogli przynajmniej próbować. Gdyby próbowali, nie zamordowano by tych kilkunastu tysięcy
cywilów na Woli, poza tym nie zniszczono by naszego miasta. Ale przecież Powstanie można było poddać i później, na początku września, kiedy wiadomo było, że Mikołajczyk nic nie załatwił ze Stalinem. Tym bardziej że Niemcy szukali porozumienia. Niemiecki dowódca, generał von dem BachZelewski, powiedział po Powstaniu, że mógł wybić wszystkich mieszkańców przy pomocy artylerii i lotnictwa. Ale nie chciał tego robić. To zagadkowa postać – pół-Polak po matce. Morderca Żydów na tyłach frontu wschodniego, a zarazem człowiek, który przeciwstawił się rozkazowi Himmlera. Twierdził, że nie może wymordować wszystkich mieszkańców Warszawy, bo mu amunicji zabraknie, co oczywiście nie było prawdą. Tak było. Jest jeszcze ciekawsza rzecz, której większość polskich historyków, jeśli nie wszyscy, nie bierze pod uwagę. Było coś w rodzaju niepisanej umowy między stroną sowiecką a niemiecką. Ci ostatni zdawali sobie sprawę, że póki trwa Powstanie, Sowieci nie będą specjalnie ich nękać na tym odcinku frontu. Dawali im czas do uporania się z „polską zarazą”. Bo dla Stalina było to najlepsze rozwiązanie. I Niemcy nie tylko z wątpliwego humanitaryzmu von dem Bacha , ale i z prostej kalkulacji politycznej nie spieszyli się.
Czy powstańcy nie zostali w jakiś sposób oszukani przez grupę wyższych oficerów Armii
Krajowej?

W pewnym sensie tak. Zapowiadano im szybkie zwycięstwo, nastrój był wspaniały w pierwszych
dniach. To był powiew wolności. Warszawa stała się stolicą wyzwolonej, wolnej Polski. Tylko potem stawało się jasne, że Warszawa staje się grobem, nie tylko miasta oraz jego obrońców, ale i idei wolnej Polski. A później zaczęło się okazywać, że tego zwycięstwa nie ma, a są tylko z Londynu żałobne pieśni, co doprowadzało ludzi do szału. Radio polskie z Anglii na okrągło grało hymn „Z dymem pożarów…”. Następnie na skutek nacisków polskich polityków poleciała nad Warszawę armada amerykańska, która zrzuciła mnóstwo broni, ale większość spadła na niemieckie pozycje. Niestety to był powód odroczenia kapitulacji. No i teraz trzeba było zbadać, kto tak naprawdę dowodził Powstaniem. Bór- -Komorowski modlił się, Okulicki, jak twierdzą świadkowie, głównie pił, a w polu teoretycznie dowodził Chruściel, który nie miał mocy wykonawczej. Ale Chruściel nie chciał się poddać, chciał do końca walczyć.
I przez ten bałagan zginęło ponad sto tysięcy ludzi…
Jest kuriozalne, że do tej pory myśmy się nie doliczyli ofiar. Mówi się o 140 tysiącach, ale ostatnio coraz częściej o 120. Za czasów komuny publicyści ekscytowali się ponad 200 tysiącami zabitych. W tamtych czasach Powstanie było krytykowane, więc to był dobry argument.
Pamiętam autora, który pisał o ćwierć milionie zabitych…
No właśnie. Wróćmy jeszcze do pytania o odpowiedzialność dowództwa AK za cywilów. Nie zdawali sobie sprawy, czy byli bez refleksyjni? Przecież widzieli, że nie ma broni, brakuje amunicji, giną dzieci.
Myślę, że to było jak z bajkowym uczniem czarnoksiężnika. Uruchomiono pewien proces i zabrakło odważnego, który powiedziałby: stop! Ktoś musiał wziąć odpowiedzialność na swe barki. A ja nie widzę tam człowieka z charakterem. Był moment, w którym kilku oficerów Komendy Głównej chciało pozbawić Bora dowodzenia. Ale dali sobie wytłumaczyć, że rezonans propagandowy byłby niedobry. Pokazywałoby to Polaków jako ludzi prowadzących wieczne swary.
Za kolejny bohaterski mit Polaków, nic nie umniejszając poległym żołnierzom Powstania,
największą cenę zapłaciło miasto.

Ma pan rację. Najmniej liczono się z Warszawą i jej mieszkańcami. I z losem samego miasta. Płonęły biblioteki oraz archiwa. Jest jedna rzecz, o której rzadko się mówi. Wcześniej do Warszawy zwożono z terenu mnóstwo prywatnych zbiorów – wspaniałe kolekcje obrazów, stare księgi – bo sądzono, że w mieście są bezpieczniejsze niż w małych miasteczkach i dworach. Szczególnie że nadchodziła armia sowiecka, która niczego nie szanowała. Daleko nie trzeba szukać; z biblioteki mego dziadka, pełnej ksiąg średniowiecznych, została garść popiołu. Mam puzderko z resztkami pięciu tysięcy unikalnych woluminów. Takich bibliotek prywatnych były setki. Poza tym zamordowano miasto.
Jak Pan uważa, kto się najbardziej do tego przyłożył: Niemcy, Sowieci czy może sami Polacy?
Powiedziałbym tak: fizyczne sprawstwo – Niemcy, współwinni przez ślepotę polityczną i wojskową – Polacy, a działo się to przy współsprawstwie Rosjan. Bo bierne uczestniczenie w przestępstwie jest też przestępstwem. Ale ja się Stalinowi nie dziwię, bo to leżało w jego interesie. Największą głupotą było zakładanie przez dowódców AK, że Stalin będzie musiał przyjść Warszawie z pomocą. Generalnie do Powstania parli Pełczyński, Okulicki, a także pułkownik Jan Rzepecki. Tymczasem całe grono fachowych oficerów było przeciw. Bo kalkulowali posiadane siły.
Czy Powstanie w ogóle można było wygrać?
Minister Adam Bień, zastępca delegata rządu na kraj, twierdził, że gdyby wybuchło kilka dni
wcześniej, można było wygrać. To znaczy można było zająć Warszawę. Można było, wedle Bienia, zrobić to też kilkanaście dni później, kiedy czołgi sowieckie stanęły na Pradze.
Czyli 1 sierpnia to był najgorszy moment?
Niestety tak. Ale czy aby na pewno? Niemcy przygotowali na likwidację spodziewanego powstania olbrzymie siły, ale wszystko przerzucili przed pierwszym sierpnia w rejon Magnuszewa, gdzie Sowieci sforsowali Wisłę. Niemcy w razie potrzeby roznieśliby Powstanie w kilka dni. Mogli to zrobić i bez pomocy Sowietów. Na miłość Boską! Dwadzieścia parę tysięcy powstańców i co piąty uzbrojony w pistolet albo w najlepszym wypadku w karabin z kilkudziesięcioma nabojami. Nie było ludzi wyszkolonych do nowych metod walki. Co było z dwoma zdobycznymi czołgami – Panterami? Jedną na samym początku unieruchomił na stałe chłopak, który zaczął gmerać przy skrzyni biegów. A tak mieliśmy zbrodnicze rozkazy dowództwa i niebywałe bohaterstwo warszawiaków…
Na pewno zbrodnicze?
W żadnej armii, poza sowiecką, nie wydawano rozkazów zdobywania broni na wrogu. I atakowania nieprzyjacielskich pozycji z gołymi rękoma. W przedwojennej armii polskiej takie coś było nie do pomyślenia. Jest granica szafowania ludzkim życiem. A poza tym bić się do końca może zawodowe wojsko, ale nie cywile. Zresztą nawet gdybyśmy zajęli całe miasto, to już Niemcy mieli gotową koncepcję ciągłych lotniczych bombardowań, co przy braku obrony przeciwlotniczej skończyłoby się dla ludności cywilnej jeszcze gorzej.
Czyli wygranie Powstania niewiele dawało?
Niestety tak. A jak wygląda w tym kontekście koncepcja polityczna? Ona była obłąkana. Zresztą były dwie. Pierwsza, że Mikołajczykowi uda się coś załatwić w Moskwie i Stalin udzieli pomocy. Wtedy Powstanie byłoby wianem. W zamian za koncesje polityczne dla Polski dajemy Sowietom przyczółek w Warszawie. I druga koncepcja: sytuacja wojskowa oraz nacisk aliantów zachodnich wymusi na Sowietach wkroczenie z pomocą do Warszawy. Jest przerażające, że Okulicki, który poznał mentalność sowiecką, siedząc w więzieniu na Łubiance, nie był w stanie rozpoznać ich elementarnej polityki. Tu pojawia się pytanie: kim on był? Przecież został zrzucony do
kraju na spadochronie z jedynym zadaniem: rozkazem naczelnego wodza – Kazimierza
Sosnkowskiego, że w Warszawie nie wolno robić powstania! Istnieje na przykład domniemanie,
że Okulicki został skaptowany przez Mikołajczyka dla jego koncepcji zagrania Warszawą ze Stalinem. Koncepcji dziecinnej.
A co by było, gdyby Powstania w ogóle w Warszawie nie było?
W odpowiedzi na takie pytanie pada zawsze jeden argument: powstanie zrobiliby samorzutnie
komuniści. Ale Niemcy zlikwidowaliby je w ciągu jednego dnia.
A gdyby sami akowcy bez rozkazu zaczęli strzelać do Niemców?
Niech pan porozmawia z jakimkolwiek zaprzysiężonym, prawdziwym żołnierzem AK. Każdy powie: „Bez rozkazu nigdy. Myśmy byli wojskiem, które wypełnia rozkazy”.
Czyli co by się stało?
Rosjanie weszliby do Warszawy i mieliby kolosalny kłopot. Zaczęto już w tak zwanym Ludowym
Wojsku Polskim formować oddziały pacyfikacyjne, które wkroczyłyby do akcji, gdyby Armia
Krajowa w Warszawie nie ujawniła się. Myślę, że Sowieci potrafiliby zdobyć siłą władzę polityczną w Warszawie, tylko że Polacy nie ponieśliby takich strat. Ocalałoby całe miasto. Wywieziono by potem może dwadzieścia, może pięćdziesiąt tysięcy ludzi na Sybir, lecz te kilkaset tysięcy pozostałoby w mieście. Dużo trudniej byłoby budować Polskę Ludową i mielibyśmy wszystkie przemiany polityczne wcześniej. Duch oporu byłby znacznie większy. Może Solidarność w 1956 roku? Trzeba zwrócić uwagę na fakt, że pokolenie Kolumbów było pokoleniem przegranym po Powstaniu. Oni w większości nie brali się już do konspiracji i czynnej walki. Pogodzili się z tym, co jest. Mieli dość pięciu lat okupacji. A Powstanie wykończyło ich kompletnie. Więc gdyby go nie było…
A jak wyglądałaby Polska bez Powstania?
Daleką jego konsekwencją jest to, że mamy taki kraj i taką politykę jak dzisiaj. Polska straciła wielkie miasta: Lwów oraz Wilno, i mózg – czyli Warszawę. To, co jest dziś Warszawą, to atrapa
przedwojennego miasta. Przede wszystkim nie ma warszawiaków. Gdyby Powstanie nie wybuchło, czekałyby nas sowieckie pacyfikacje, czyli scenariusz wileńsko-lwowski. Wtedy być może mielibyśmy gabinet nie Osóbki-Morawskiego, tylko Stanisława Mikołajczyka; być może, jak w Czechach, tylko na dwa, trzy lata. Ale byłyby to lata względnej demokracji. Stalinizm nie
umocniłby się tak bardzo. I, jak już mówiłem, wszystkie procesy historyczne byłyby przyspieszone. W 1956 roku nie mielibyśmy wypadków poznańskich, tylko rewolucję w Warszawie. Być może skończyłoby się jak w Budapeszcie, ale tego nie możemy być pewni. Historia po prostu potoczyłaby się inaczej. Ocalono by więcej z polskiej tradycji niepodległościowej.
Z szeregu relacji wynika, że po kapitulacji akowcy siedzący w obozach jenieckich mieli
gigantycznego kaca z powodu tego, co się stało. Ale już po zakończeniu wojny, po maju 1945
roku, zaczęło przekształcać się to w legendę. Nie liczyły się trupy i zniszczenie miasta. Liczył się
fenomen Powstania. Co potem wykorzystywali politycy…

Tak jest zawsze. W PRL po 1948 roku Powstanie było, z punktu widzenia propagandy
komunistycznej, zbrodnią. Paradoksalnie to samo mówił generał Anders w 1944 roku, stwierdzając, że trzeba postawić przed sądem odpowiedzialnych ludzi z KG AK – za tę „zbrodnię”. To samo twierdził generał Rayski, który latał z pomocą nad Warszawę. Ale sztuką stało się przekucie klęski w legendę. Bo jeśli jest klęska, to jedyną korzyścią, jaką można z niej mieć, staje się legenda.
Dziś nie mówi się o głupocie, tylko o moralnym zwycięstwie.
Pojęcie moralnego zwycięstwa jest bardzo dziwne, bo wojna jest przedłużeniem polityki, a w polityce nie ma kategorii moralnych. Ważne jest tylko to, czy posunięcie było skuteczne. Powstanie okazało się kompletną klęską. Klęską tego, co pozostało jeszcze z niepodległej Polski. Bo powiedzmy sobie szczerze: Wilna i Lwowa już nie było, a ośrodek krakowski czy poznański był zbyt słaby, żeby unieść rolę centrum życia politycznego po 1945 roku. Kultywować tradycję niepodległej Polski mogła tylko Warszawa. I tę Warszawę sami wykończyliśmy. Trudno się więc dziwić, że polscy komuniści, późniejszy generał Witaszewski i Franciszek Mazur, pili wódkę na drugim brzegu Wisły i zanosili się radosnym śmiechem, widząc płonącą Warszawę. Bo widzieli, że płonie tam niepodległa Polska, której nienawidzili. A oni dostali od swego idola Stalina polityczny prezent.
Nie obawia się Pan, że takie podejście do legendy spotka się z histerycznymi atakami?
W czasie PRL- u nie można było krytycznie analizować Powstania, bo było to na rękę komunistom. A ludzie z obozu niepodległościowego nie mogli się bronić. Natomiast jest rzeczą zdumiewającą, że po 1989 roku nie podjęto na ten temat poważnej debaty. Taka debata nie byłaby rozważaniem, kim byli nasi dziadkowie, ale kim jesteśmy my i kim moglibyśmy być, gdyby nie było tego, co się stało w 1944 roku. Pytanie na czasie w roku 2005, bowiem znowu stajemy przed dylematem: czy mamy wracać po cichu do tradycji Witaszewskiego i Mazura, czy spróbować budować nową Rzeczpospolitą wedle testamentu Polski Podziemnej.
Nie zniszczyłoby to legendy?
Legendzie nic nie zaszkodzi, bo legendy są niezniszczalne.
#jfe #historia #wieczorkiewicz

6