Proroczy fragment książki Obóz Świętych
#jfe #książki #francja
– Panie ministrze, nie przesądzając ostatecznego losu tej tragicznej flotylli, czy rząd francuski podejmie jakieś kroki, aby przyjść z pomocą jej pasażerom i zmniejszyć ich cierpienia, które osiągnęły już granice tolerancji?https://cf1-taniaksiazka.statiki.pl/images/popups/032/9788364095429.jpg
Człowiek, który zadał to pytanie, Ben Souad, zwany Clémentem Dio, był prawdziwym sługą bestii, kimś w rodzaju kucharza przyrządzającego zatrute napoje, wlewane co poniedziałek – jeszcze dymiące – do mózgów sześciuset tysięcy czytelników jego tygodnika, czekających niecierpliwie, jakby na narkotycznym głodzie, na kolejną porcję trucizny, którą podawał im elegancko, na pięknie nakrytym stole. Był Francuzem pochodzenia północnoafrykańskiego, o krótkich, kędzierzawych włosach i ciemnobrązowej skórze, odziedziczonej po czarnej niewolnicy haremu, której aktu sprzedaży do oficerskiego burdelu w Rabacie doszukał się w rodzinnych papierach.
Żonaty był z Azjatką, przedstawianą jako Chinka, autorką poczytnych powieści. Jego bojowa inteligencja czerpała z żywotnych źródeł podskórnego rasizmu, z którego siły niewielu zdawało sobie sprawę. Jak pająk tkwiący w samym centrum francuskiej myśli oplatał ją swą niewidzialną, subtelną pajęczyną i aż dziwne, że myśl ta mogła jeszcze w ogóle oddychać. Poza tym dusza człowiek, zdolny do uniesień, ale tylko w jednym kierunku; wystarczająco szczery, by wystawić się na krytykę i oberwać od czasu do czasu od swych braci inteligentów, co jednak zdarzało się coraz rzadziej. Z politycznego punktu widzenia Dio mieszał gatunki i przyprawiał swe artykuły utopią.
Ale prawdziwie niepokonany i szczególnie niebezpieczny był w zastawianiu pułapek na współczesną narodową społeczność francuską. Ustawiał je wszędzie, z wyjątkowym geniuszem wyszukiwał zdrowe tkanki społeczności i szpikował śmiercionośnym ładunkiem, seryjnie produkowanym w jego mózgu. Minister Jean Orelle czytywał go regularnie, dając wytchnienie własnej, starzejącej się wyobraźni, i wówczas mawiał: „Ten mały Dio, ho, ho, przypomina mi mnie samego, gdy byłem walczącym pisarzem, ma tę żyłkę, ma tupet, ciągle nowe pomysły! I bezustanna ta troska o uniwersalnego człowieka!”. Jednakże ów uniwersalny człowiek małego Dio – jakież to ciemne, odrażające bydlę!
Pod piórem Dio przybierał rozmaite postaci, mając wszakże jedną cechę stałą: przeciwstawiał się zawsze tradycji zachodniej, francuskiej, stając się kimś w rodzaju anty-Joanny d’Arc, której król Dio powierzył misję zniszczenia walecznego żołnierza Zachodu, pogrążając go we wstydzie i wyrzutach sumienia, zwycięzcę starożytnych bitew, dzisiaj opuszczonego przez swych generałów, ciągle jednak znacząco liczebnego.
Ta anty-Joanna d’Arc stawała się zatem kolejno, we wstępniakach Dio, pogardzanym robotnikiem arabskim, prześladowanym wydawcą pornografii, wyzyskiwanym murzyńskim murarzem, reżyserem gnębionym przez cenzurę, czerwoną świętą dziewicą ze slumsów, ulicznym wandalem, chamem z baru, uniwersyteckim terrorystą, uczennicą, która poddała się aborcji, zwolnionym dyrektorem domu kultury, prorokiem marihuany, oskarżycielem z ludowego trybunału, żonatym księdzem, piętnastoletnim erotomanem, pisarzem kazirodcą, czarownikiem pop muzyki, profesorem-pedofilem, kimś, kto sprofanował grób nieznanego żołnierza, znerwicowanym uczestnikiem strajku głodowego, dezerterem, przywódcą młodzieżowej bandy z przedmieścia, usankcjonowanym medycznie pederastą, licealistą torturowanym moralnie, biednym gwałcicielem uzależnionym od pornografii, złodziejem lub porywaczem ze szlachetnych pobudek, dziedzicznym przestępcą lub z powodu presji społecznej, mordercą dzieci, wołającym o swej ludzkiej godności, Brazylijką z Sertão sprzedaną na targu w São Paulo, Indianinem, który zaraził się odrą od turysty i umarł, zbrodniarzem domagającym się wzorowych więzień, biskupem publikującym marksistowskie listy pasterskie, złodziejem samochodowym kochającym szybką jazdę, oszustem bankowym spragnionym prasowego rozgłosu, uwodzicielem dziewic ogarniętym obsesją seksualnej wolności, Bengalczykiem, który umarł z głodu – i tyloma innymi, starannie wybranymi bohaterami wypraw krzyżowych małego Dio.
Wielu ludziom to się podobało, bohaterowie artykułów Dio wydawali się przekonywający, właściwie czemu by nie…? Używając jako taranów całej tej budzącej fałszywą litość zbieraniny, Dio dobrze wiedział, że wcześniej czy później wyważy drzwi. Wolność sprowadzona do poziomu instynktów i antyspołecznej anarchii jest wolnością martwą. Na jej trupie wszyscy ci Dio, jak pełzające gąsienice, przeobrażają się w czarne motyle, archanioły antyświata. Wreszcie ją mamy! Dopadliśmy! Słuchajcie uderzeń tego tarana u południowej bramy!
#jfe #książki #francja
Brak komentarzy. Napisz pierwszy