Kolejny dobry fragment książki "Zaginiony kontynent" autorstwa T. Pratchetta. Jest to jedna z pozycji z długiej i bardzo dobrej serii Świata Dysku. Osobiście najbardziej lubię te, w których występuje Rincewind.
Występują:
- Rincewind (niewydarzony czarodziej)
- Daggy - australijski postrzygacz owiec
- czarodziejski Tryk, (który w rzeczywistości jest kangurem)
- postrzygacze
Miejsce: tytułowy Zaginiony Kontynent, Czteryiksy, czyli Australia.
Rincewind podczas libacji alkoholowej w Australijskim barze, pijany jak bela założył się z miejscowymi postrzygaczami, że jest w stanie ostrzyc więcej owiec niż najlepszy z nich.
-----
Rincewind patrzył w skupieniu na nożyce, którymi wymachiwał postrzygacz. Wyglądały na ostre.
– Wiesz, co tu robimy z takimi, którzy się wycofują z zakładu? – zapytał Daggy, szef grupy.
– Ale... byłem pijany.
– My też. I co z tego?
Rincewind spojrzał w stronę owczych zagród. Wiedział oczywiście, co to są owce, i przy licznych okazjach miał z nimi bezpośredni kontakt, choć zwykle w towarzystwie rozmaitych jarzyn. Miał nawet pluszową małą owieczkę, jeszcze w dzieciństwie. Jednak w owcach jest coś przerażająco niesympatycznego, rodzaj obłąkanego, przewracającego oczami bezmózgowia cuchnącego wilgotną wełną i paniką... Wiele religii wynosi zalety pokornych, ale Rincewind nigdy im nie ufał. Pokorni potrafią czasem zachować się bardzo wrednie.
Z drugiej strony... były porośnięte wełną, a nożyce wyglądały na bardzo ostre. Jak trudne może się to okazać? Osobisty radar podpowiadał mu, że próbować i przegrać jest zapewne o wiele mniejszą zbrodnią, niż nie próbować wcale.
– Mogę zrobić próbny przebieg? – zapytał.
Wyciągnięto owcę z zagrody i ciśnięto przed nim na ziemię.
Rincewind rzucił Daggy’emu coś, co – miał nadzieję – było uśmiechem jednego fachowca do drugiego, ale uśmiechanie się do Daggy’ego przypominało raczej ciskanie bezami w ścianę urwiska.
– Ehm... Mogę dostać krzesło, ręcznik, dwa lustra i grzebień? Intensywna podejrzliwość we wzroku Daggy’ego jeszcze się pogłębiła.
– Po co ci to wszystko?
– Powinienem to załatwić jak należy, prawda?
Z daleka, niewidoczny dla nikogo, w głębi szopy dla owiec, na wyblakłych od słońca deskach zaczął się formować zarys kangura. A potem białe linie popłynęły po drewnie niczym pasemka chmur na czystym niebie i kształt zaczął się zmieniać…
Rincewind już od bardzo dawna nie strzygł się porządnie, ale wiedział, jak to powinno wyglądać. – No więc... Była pani w tym roku na wakacjach? – zapytał, przycinając wełnę.
– Mnaaarrrhh!
– A co pani powie na tę pogodę? – ciągnął rozpaczliwie.
– Mnaaarrrhh!
Owca nawet nie próbowała się bronić. Była już stara, miała mniej zębów niż kopyt i w bardzo ograniczonej głębi swego niezwykle płytkiego umysłu wiedziała, jak wygląda strzyżenie. Strzyżenie powinno być krótką walką zakończoną cudownie chłodną wolnością z powrotem na wybiegu. Nie powinno obejmować badawczych pytań o to, co myśli o pogodzie albo czy życzy sobie czegoś specjalnego na weekend. Tym bardziej że nie miała pojęcia o żadnych skojarzeniach ze słowem „weekend” ani – jeśli już o tym mowa – ze słowem „czegoś”. A ludzie nie powinni chlapać jej do ucha wodą lawendową.
Postrzygacze patrzyli w milczeniu. Zebrał się spory tłumek gapiów, ponieważ obeszli okolicę
i sprowadzili tu wszystkich. W głębi duszy wiedzieli, że zobaczą coś, o czym będą mogli opowiadać wnukom.
Rincewind cofnął się, spojrzał krytycznie na swoje dzieło, po czym w lustrze pokazał owcy tył jej głowy. W tym momencie zwierzę nie wytrzymało, zdołało poderwać się na nogi i pognało do zagrody.
– Hej! Zaczekaj, aż zdejmę ci wałki! – krzyknął za nią Rincewind.
Zdał sobie sprawę z obecności przyglądających mu się postrzygaczy. Po chwili jeden z nich odezwał się ze zdumieniem:
– Tak się strzyże owce tam, skąd pochodzisz?
– Ehm... A coście myśleli?
– Trochę wolno, nie?
– A jak szybko miałem pracować?
– Nooo... Daggy ostrzygł prawie pięćdziesiąt w godzinę. I to musisz pobić, jasne? Żadnych fikuśnych bajerów. Na krótko z przodu, z tyłu, od góry i po bokach.
– Chociaż – dodał tęsknie inny postrzygacz – pięknie ta owca wyglądała.
W zagrodach owiec rozległy się głośne meczenia.
– Gotów na prawdziwą robotę, Rinso? – spytał Daggy.
– Na bogów, co to jest?! – zawołał nagle któryś z jego kumpli.
Ogrodzenie rozpadło się z trzaskiem. W wyrwie stanął baran, potrząsając łbem, by pozbyć się z rogów odłamków słupa. Para unosiła mu się z nozdrzy.
Większość tego, co kojarzyło się Rincewindowi z owcami – poza sosem zwykłym i miętowym – miała wiele wspólnego z... no, ze zbaranieniem. Ale ten baran był prawdziwym trykiem i Rincewind nagle przypomniał sobie, co oznacza słowo „trykać”. Baran drapał racicą ziemię. Był o wiele większy od przeciętnej owcy. Wydawał się wręcz przesłaniać Rincewindowi całą przyszłość.
– To nie mój! – zawołał właściciel stada.
Daggy włożył Rincewindowi do ręki nożyce i klepnął go w plecy.
– Należy do ciebie, koleś – powiedział, cofając się. – Jesteś tu, żeby nam pokazać, jak się to robi, nie?
Rincewind spojrzał na swoje stopy – nie poruszały się. Tkwiły jak przymocowane do ziemi.
Baran zbliżył się; parskał i patrzył na Rincewinda przekrwionymi ślepiami.
– No dobra – szepnął, kiedy był już całkiem blisko. – Ty tylko pracuj nożycami, a owce załatwią resztę. Nie ma zmartwienia.
– To ty? – zdumiał się Rincewind, zerkając na daleki krąg widzów.
– Ha, niezły jesteś. Gotów? Zrobią to, co ja robię. Są przecież jak stado owiec, nie?
Postrzygacze patrzyli na wodospad wełny.
– Nieczęsto widuje się coś takiego – zauważył jeden z nich. – Żeby tak stawały na głowach…
– Gwiazdy też nieźle robią – dodał inny, zapalając fajkę. – Znaczy się, jak na owce…
Rincewind starał się tylko trzymać nożyce. Zdawało się, że żyją własnym życiem. Owce rzucały się na ostrza, jakby naprawdę im się spieszyło, żeby mieć na sobie coś wygodniejszego. Wełna zwijała mu się wokół kostek, potem kolan, sięgnęła powyżej pasa... A potem nożyce cięły tylko powietrze i skwierczały cicho, gdy stygły.
Kilkadziesiąt oszołomionych owiec przyglądało mu się bardzo podejrzliwie. Podobnie jak postrzygacze.
– Ehm... Zaczęliśmy już zawody? – zapytał.
– Właśnie ostrzygłeś trzydzieści owiec w dwie minuty! – wrzasnął Daggy.
– To dobrze?
– Dobrze? Nikt nie zrobi w dwie minuty trzydziestu owiec!
– Bardzo mi przykro, ale szybciej nie potrafię.
Postrzygacze zbili się w ciasną gromadkę. Tryk gdzieś zniknął. Wreszcie coś ustalono. Postrzygacze zbliżyli się do Rincewinda w ten ostrożny, niepewny sposób ludzi, którzy usiłują równocześnie iść do przodu i trzymać się z tyłu. Daggy wyszedł naprzód, ale tylko relatywnie. W rzeczywistości jego koledzy, wszyscy naraz, bez żadnej dyskusji, w zgodnej choreografii przezorności zrobili krok do tyłu.
– Dzi-dobry – zaczął nerwowo.
#heheszki #literatura #swiatdysku #ksiazki