#heheszki #pasta
zaebane od sąsiada ale śmieszne

Spadł śnieg. O godz. 8:00 - Ulepiłem bałwana.
8:40 - Przechodząca feministka spytała, czemu nie bałwankę.
8:43 - Ulepiłem też bałwankę.
8:50 - Inna feministka poskarżyła się na fakt, że bałwanka ma piersi - w końcu to uprzedmiotowienie kobiet.
8:54 - Para gejów z sąsiedniej ulicy przyszła ponarzekać, czemu nie ulepiłem dwóch bałwanów jednak.
9:02 - Transseksualista/tka/"osoba" spytała, czemu nie zrobiłem po prostu bałwosoby z doczepianymi i odczepianymi częściami.
9:15 - Weganie z sąsiedztwa wpadli z awanturą, iż marchewka to jest ich żywność a nie nos dla bałwosób.
9:22 - Nazwano mnie po raz pierwszy rasistą, gdyż śnieżne postacie są zbyt białe.
9:31 - Mój bliskowschodni sąsiad przyszedł z żądaniem, bym natychmiast ubrał bałwankę w burkę.
9:40 - Przyjechało czternaście radiowozów policji, gdyż muzułmanie z sąsiedniej dzielnicy poczuli się urażeni nagością bałwanków.
9:42 - Feministka z sąsiedztwa złożyła drugą już skargę - tym razem na miotłę u bałwanki, gdyż przypisuje ona stereotypowe role płciowe.
9:48 - Przewodniczący senackiej komisji ds. równości przyjechał i grozi mi odebraniem praw wyborczych oraz sankcjami karnymi.
9:55 - Pokazała się ekipa z telewizji, zadawali mi pytania czy jestem w stanie wskazać różnice między bałwanem a bałwanką. Odpowiedziałem, że to śnieżne "kule" co chyba się im nie spodobało. O 10:00 - pokazali mnie w telewizji oraz nazwali seksistą.
10:10 - Przyjechała opieka społeczna i odebrali mi dzieci.
10:19 - Skrajnie lewicowi demonstranci urządzili marsz po mojej ulicy, domagając się natychmiastowego aresztowania i skazania.
10:41 - policja wręczyła mi sądowy zakaz opuszczania kraju i wezwanie na rozprawę za rozpowszechnianie zachowań homofobicznych i nietolerancję.
11:00 - Pojawiłem się w największych mediach jako rasista, seksista, homofob i faszysta, oraz człowiek podejrzewany o terroryzm, który wykorzystuje pogodę do rozsiewania nienawiści i niepokojów.

W południe śnieg stopniał i po bałwankach nie został ślad.

19

Wizyta w księgarni Empik.
Pani: w czym możemy pomóc?
Ja: Szukam książek na temat przepływów strategicznych w heartlandzie
P: Proszę poczekać (lekka konsternacja)
Pani poszła do swojego komputera
P: Przykro mi książki o takim tytule u nas nie ma
Ja: Chodziło mi o grupę książek opisujących układ sił koncertu mocarstw w nowej architekturze bezpieczeństwa krajów piwotalnych
P: Proszę poczekać.

Pani woła za chwilę, żebym podszedł do komputerka. Strona google maps odpalona.
Grupa 3 Pan konsultantek się zebrała i kminią o co temu dziwnemu klientowi chodzi
P: Jak to się pisze?

Wiec mówię jak i dodaje info uzupelniające, wie Pani to grupa książek na bazie mackinderowskiego przesilenia sił, trochę takich kategorii jak szlak jedwabny, cieśnina Malaka. Tak jak by Pani przemieszczała swoje mapy mentalne po drabinie eskalacyjnej 30 lat temu. Klasyka

Pani: Cóż bym mogła Panu zaproponować takiego… hmm. Proszę zobaczyć to i podaje mi Jarosław Kaczyński: "Polska naszych marzeń” (nie mylić z klasyką „globalna szachownica” która w nawiasie lubię choć według mnie bardziej junior partner oryginału), czyli to nowoczesne odgrzanie „Myśli nowoczesnego Polaka” który pachnie jak nowy jedwabny szlak…
Facepalm.
P.S. W Matrasie nie lepiej ze znajomością tematu.
#heheszki #bartosiak #geopolityka #pasta

10

Rzekomo prawdziwa historia, która obiegła już świat, ale tak przy weekendzie warto do niej wrócić:
Hotel w Londynie. Autentyczna korespondencja pracowników pewnego londyńskiego hotelu z gościem tego hotelu. Hotel opublikował te teksty w jednej z ogólnokrajowych gazet:

Szanowna Pani Pokojówko,

Proszę nie zostawiać w mojej łazience tych małych hotelowych mydełek, ponieważ przywiozłem ze sobą własne duże mydło kąpielowe dial. Proszę też zabrać 6 nieotwartych mydełek z półki pod apteczką i 3 z mydelniczki pod prysznicem, ponieważ mi zawadzają. Dziękuję. S. Berman
------

Szanowny Gościu z pokoju 635,

Nie jestem tą pokojówką, która zwykle sprząta Pański pokój. Ona ma wolne i wróci jutro, czyli w czwartek. Tak jak Pan prosił, zabrałam 3 mydełka spod prysznica. Zdjęłam 6 mydełek z półki i położyłam na pudełku z chusteczkami, na wypadek gdyby Pan zmienił zdanie. Na półce leżą teraz tylko 3 mydełka, które zostawiłam dzisiaj, bo mam polecenie, by zostawiać codziennie 3 sztuki w każdym pokoju. Mam nadzieję, że jest Pan zadowolony. Dotty

------
Szanowna Pani Pokojówko,

Mam nadzieję, że tym razem zwracam się do Pani, która zwyklesprząta mój pokój. Najwidoczniej Dotty nie powiedziała Pani o moim liściku dotyczącym mydełek. Kiedy dziś wieczorem wróciłem do pokoju, zobaczyłem, że położyła Pani 3 kolejne małe camay na półce pod apteczką. Zamierzam pozostać w tym hotelu jeszcze przez dwa
tygodnie i zabrałem ze sobą własne kąpielowe mydło dial, nie będę zatem potrzebował tych 6 małych camay, które leżą na wspomnianej półce i przeszkadzają mi przy goleniu, myciu zębów i tak dalej. Proszę je zabrać. S. Berman
------
Szanowny Panie,

W ostatnią środę miałam wolny dzień i zastępująca mnie pokojówkazostawiła u Pana 3 hotelowe mydełka, bo mamy polecenie od kierownika, by tak zawsze robić. Zabrałam 6 mydełek, które zawadzały Panu na półce, i przełożyłam je do mydelniczki, gdzie trzymał Pan swoje mydło dial, a dial położyłam w apteczce, aby było Panu wygodniej. Nie ruszałam 3 mydełek, które zawsze wkładamy doapteczki dla nowych gości i co do których nie zgłaszał Pan obiekcji, kiedy wprowadzał się Pan w poniedziałek. Jeśli mogę jeszcze czymś Panu służyć, proszę dać mi znać./ Pańska pokojówka Kathy

-----
Szanowny Panie,

Zastępca dyrektora, pan Kensedder, poinformował mnie dziś rano, że dzwonił Pan do niego wieczorem i skarżył się na pracę pokojówki. Przydzieliłam Panu inną osobę. Mam nadzieję, że przyjmie Pan moje przeprosiny za wszelkie kłopoty. Gdyby miał Pan jeszcze jakieś uwagi, bardzo proszę skontaktować się ze mną, bym mogła sama
poczynić odpowiednie kroki. Będę wdzięczna, jeśli zadzwoni Pan wprost do mnie między godziną 8 a 17, numer wewnętrzny 1108. Elaine Carmen, administrator

-----
Szanowna Pani Administrator,

Nie mogę się z Panią skontaktować telefonicznie, ponieważ opuszczam hotel o 7.45 i wracam dopiero o 17.30 lub 18.00. Właśnie dlatego wczoraj wieczorem dzwoniłem do pana Kenseddera. Pani już wtedy nie było. Prosiłem
pana Kenseddera tylko o to, żeby zrobił coś z tymi mydełkami. Nowa pokojówka przydzielona mi przez Panią myślała chyba, że dopiero się wprowadziłem, bo zostawiła u mnie kolejne 3 mydełka w apteczce, poza tymi 3, które zawsze kładzie na półce.W ciągu ostatnich 5 dni zebrałem już 24 mydełka. Czy to się kiedyś skończy? S. Berman
----
Szanowny Panie,

Pańska pokojówka Kathy została pouczona, by nie zostawiać mydełek w Pańskim pokoju. Kazałam jej też usunąć te, które już tam były. Jeśli jeszcze mogę czymś Panu służyć, proszę do mnie zadzwonić: numer wewnętrzny 1108, od 8 do 17. Elaine Carmen, administrator

------
Szanowny Panie Dyrektorze,

Znikło moje duże mydło dial. Z mojego pokoju zabrano wszystkie mydła, łącznie z moim własnym. Wczoraj wróciłem późno i musiałem wezwać posłańca, żeby mi przyniósł 4 małe kostki cashmere bouquet. S. Berman

Szanowny Panie,

Poinformowałem naszą administratorkę, panią Elaine Carmen, oPańskim problemie z mydłami. Nie rozumiem, dlaczego w Pańskimpokoju nie było mydła, wydałem przecież wyraźne polecenie, by każdapokojówka przy każdym sprzątaniu zostawiała w każdym pokoju 3 kostki mydła. Natychmiast poczynimy w tej sprawie odpowiednie kroki. Proszę przyjąć moje przeprosiny za kłopoty, które sprawiliśmy./ Martin L. Kensedder, zastępca dyrektora
-----

Szanowna Pani Administrator,

Kto, do diabła, zostawił w moim pokoju 54 mydełka camay? Wróciłem wczoraj wieczorem i leżały u mnie 54 sztuki. Nie chcę 54 małych kostek camay. Chcę moje jedno jedyne, cholerne, wielkie mydło dial. Czy Pani rozumie, że mam tu 54 kostki mydła? Chcę tylko moje duże dial. Proszę mi zwrócić moje kąpielowe mydło dial. S. Berman

-----
Szanowny Panie,

Skarżył się Pan, że ma Pan w pokoju za dużo mydła, więc poleciłam je sprzątnąć. Następnie poskarżył się Pan panu Kensedderowi, że mydło znikło, więc osobiście przyniosłam je z powrotem 24 kostki camay plus jeszcze 3, które powinien Pan otrzymywać codziennie (sic!). Nic nie wiem o 4 kostkach cashmere bouquet. Najwyraźniej Pańska pokojówka Kathy nie wiedziała, że przyniosłam te mydła, więc także zostawiła 24 sztuki camay plus standardowe 3. Nie wiem, skąd się Pan dowiedział, że goście tego hotelu otrzymują duże kąpielowe mydła dial. Udało mi się znaleźć duże ivory, które położyłam w Pańskim pokoju./ Elaine Carmen, administrator

Szanowna Pani Administrator,

Dziś tylko krótka notatka o stanie mydełek w moim pokoju. Obecnie mam:- na półce pod apteczką 18 kostek camay w 4 słupkach po 4 sztuki plus 1 słupek z 2 sztukami, - na pojemniku na chusteczki 11 kostek camay w 2 słupkach po 4 sztuki plus 1 słupek z 3 sztukami, - na toaletce w sypialni 1 słupek z 3 kostkami cashmere bouquet, 1 słupek z 4 dużymi kostkami ivory, do tego 8 kostek camay w 2 słupkach po 4 sztuki, - w apteczce w łazience 14 kostek camay w 3 słupkach po 4 sztuki plus 1 słupek z 2 sztukami, - w mydelniczce pod prysznicem 6 kostek camay, bardzo rozmiękłych,- na północno-wschodnim rogu wanny: 1 kostka cashmere bouquet, mało używana - na północno-zachodnim rogu wanny: 6 kostek camay w 2 słupkach po 3 sztuki. Bardzo Proszę poprosić Kathy, by przy każdym sprzątaniu dopilnowała, żeby słupki były równo ułożone i odkurzone. Proszę ją także poinformować, że słupki , w których jest więcej niż 4 kostki, mają tendencję do przewracania się. Pozwolę sobie zasugerować, że parapet w mojej łazience nie jest wykorzystywany i że znakomicie nadaje się do składowania kolejnych dostaw.

I jeszcze jedno: kupiłem sobie kostkę kąpielowego mydła dial, którą będę przechowywał w hotelowym sejfie, by uniknąć dalszych nieporozumień. S. Berman
#takasytuacja #pasta #mydło

7

– Jesteś czarodziejem, Harry – rzekł Hagrid. Twoje miejsce jest w Hogwarcie.
– A czym jest Hogwart? – zapytał Harry
– To szkoła czarodziejów.
– Ale to nie szkoła publiczna?
– Nie. W pełni prywatna.
– Doskonale. Zgadzam się. Dzieci nie są własnością państwa. Każdy, kto pragnie oferować usługi edukacyjne, ma prawo uczynić to na uczciwych zasadach rynkowych. Nie zwlekajmy zatem.

****

– Malfoy kupił całej drużynie najnowsze Nimbusy! – powiedział Ron – To nieuczciwe!
– Wszystko, co możliwe, jest uczciwe. – pouczył go Harry – Jeśli może kupić swojej drużynie lepszy sprzęt, to ma prawo tak postąpić, jak każda indywidualna osoba. Czy istnieje różnica między jego wyższą zdolnością nabywczą a moja przewagą w umiejętności chwytania znicza?
– Chyba nie… – odpowiedział niepewnie Ron
Harry zaśmiał się, wkładając w ów śmiech rozwagę i głębię, jak gdyby uśmiechał się do odległych szczytów.
– Przyjdzie czas, gdy to zrozumiesz, Ronie.

****

Profesor Snape stanął przed salą i przyjrzał się uczniom z błyskiem wyższości w oczach.

– Na tych zajęciach nie będzie głupiego machania różdżką ani niepoważnych zaklęć. Nie oczekuję zatem, by większość z Was doceniła subtelną naturę nauki i skrupulatność sztuki, którą jest tworzenie eliksirów. Ale tych niewielu, u których dojrzę talent… Mogę pokazać wam, jak oczarować umysł i zniewolić zmysły. Mogę zdradzić Wam wiele sekretów – jak skroplić sławę, odsączyć chwałę, lub nawet – stanąć na drodze śmierci.
Ręka Harry’ego wystrzeliła w górę.
– O co znów chodzi? – Zapytał, zirytowany, Snape
– Jaka jest wartość owych eliksirów na otwartym, wolnym rynku?
– Co?!
– Uczy Pan, jak tworzyć cenne produkty na własny użytek, będąc opłacanym z pensji nauczyciela – zamiast próbować, dzięki swym umiejętnościom, zaspokoić istniejący popyt?
– Ty bezczelny chłopcze…
– Z drugiej strony, cóż może powstrzymać mnie od wejścia z eliksirami na rynek, gdy tylko poznam sekrety ich warzenia?
– Ja…
– To zresztą problem do rozważenia na gruncie ekonomii, nie technologii wyrobu eliksirów. Kiedy zaplanowane są lekcje ekonomii?
– W tej szkole NIE ma lekcji ekonomii, chłopcze.
Harry Potter wstał z miejsca powoli i dostojnie. – Na dziś skończyliśmy. Jeśli ktoś z was pragnie poznać praktyczną wiedzę o potędze rynku – chodźcie za mną.
Fala uczniów wylała się na korytarz w ślad za nim. Nareszcie odnaleźli kogoś, kto potrafił im przewodzić.

****

Harry, wraz z Ronem, stanęli naprzeciw Zwierciadła Ain Eingarp. – Boże! – szepnął Ron. – Harry, to twoi rodzice, a oni przecież… nie żyją.
Harry zamrugał i jeszcze raz spojrzał w lustro. – Tak właśnie jest. Ale dziś ta informacja nie jest już istotna czy produktywna. Opuśćmy to miejsce jak najszybciej. Powinniśmy raczej pomóc Hagridowi w jego szczytnej misji. Powinien wyhodować tyle smoków, ile pragnie, pomimo jawnie niesprawiedliwych regulacji dławiących wolny handel tymi stworzeniami.
– Ale to twoi rodzice! – odpowiedział Ron. Ron nadal niewiele pojmował.
– Filarem każdej więzi pomiędzy ludźmi jest cnota przedsiębiorcy, Ronie. – westchnął Harry.
– Nie rozumiem… – odpowiedział Ron
– Oczywiście, że nie – rzekł czule Harry – cnota oznacza, że powinniśmy współdziałać na płaszczyźnie wartości, które możemy dobrowolnie między sobą wymieniać. Wartości każdego rodzaju, poczynając od wspólnych zainteresowań sztuką, sportem czy muzyką, poprzez podobne poglądy filozoficzne i polityczne, a kończąc na celu naszego życia. Ludzie, którzy nie żyją, nie mają tych wartości.
– Ale przecież oni dali ci twoje ży…
– To ja stworzyłem samego siebie, Ronie. – Przerwał mu Harry z pewnością w głosie.

****

– Oddaj mi swą różdżkę – zasyczał Voldemort.
– Tego nie mogę uczynić. Ta różdżka to symbol mojej własności, która jest w istocie materialnym dowodem moich osiągnięć. Własność to produkt ludzkiej zdolności myślenia – odpowiedział Harry z odwagą w głosie.
Voldemort jęknął.
– Istnieje coś, co zasługuje na większą pogardę niż konformista. Jest to nonkonformista, który podąża za trendem.
Voldemort topniał w oczach. Harry odpalił papierosa, bowiem panował nad ogniem.
– Najmniejszą z mniejszości na tym świecie jest jednostka. Ci, którzy odmawiają jednostce praw, nie mogą nazywać się obrońcami mniejszości. Narzucona płaca minimalna jest niczym innym jak podatkiem od sukcesu. To rynek stworzy uczciwą płacę minimalną bez pomocy rządu, ingerującego by narzucić swe bezwzględne ograniczenia.
Voldemort zawył.
– Kopie tej różdżki będę sprzedawał na wolnym rynku, osiągając wielki zysk. I ty również możesz kupić jedną z nich, jeśli zechcesz. Jak każdy.
Voldemort został pokonany.
– Nienawidził nas, bo byliśmy wolni – rzekł Ron.
– Nie, Ronie. Nienawidził nas za to, że działaliśmy wolni.
Hermiona płonęła pożądaniem do obu, jednak żaden z nich nie odpowiadał. Patrzyli gdzieś daleko przed siebie, a przed każdym z nich czekało imperium, które mieli zbudować.
#pasta #harrypotter

6

-Areczku widzisz ile mam na głowie, w sobotę to normalnie pracujemy odrobisz w niedzielę, tylko powiedz Miszy żeby Ci bramę otworzył. No więc widzimy, znaczy jesteś w niedzielę punkt 5 rano, tylko się nie spóźnij bo jest dużo do roboty.
-Ale szef wie, że w niedzielę mam chszest?
-To co żeś robił tyle czasu, po co Ci chszest, żenić się będziesz?
-Nie, córka mi się urodziła dwa miesiące temu, mówiłem przecież szefowi.
-Kiedy? Nic nie pamiętam. Coś kręcisz.
-Wtedy kiedy szef mi dniówkę zabrał za wyjście 2 minuty wcześniej.
-Weź mi nie przypominaj i ciesz się, że masz robotę!
-To co z tą niedzielą?
-Ty mnie Areczku nie wkurwiaj, proszę Cię, od tego masz ojca chszetnego żebyś Ty nie musiał.
-Ale szefie, ja muszę być, co ja później powiem żonie i dziecku jak będzie dorosłe.
-Powiesz żeś zarabiał na życie dla nich.
-A tak propo kiedy szef mi wypłaci za zaległy miesiąc i za ten, już 2giego.
-Areczku nie pierdol tylko wracaj do roboty, nie płacę Ci za gadanie.
-Szef w ogóle nie płaci!
-Nie pierdol wracaj do roboty!
-Albo szef da zaległą kasę i wypłatę za ten miesiąc albo to pierdolę i jutro jestem tu z PIPem!
-Ty myślisz, żeś taki mądry, chuja mądry jesteś, przecież te umowy o pracę to ja dla picu z Tobą spisywałem.
-Ale kopię szef dał i to wystarczy.
-Krysiu (krzyczy do sekretarki) mam zawał, dzwoń po pogotowie!
-A Ciebie Areczku pierdolę, mam 100 Ukraińców na Twoje miejsce.
-Po straż graniczną też zadzwonię.
-Krysiu, nie dzwoń nigdzie, a Ty Areczku siadaj.
Szef otwiera sejf z biedronki.
-100, 200, 300, […] 4500 zł masz i w niedzielę jesteś w robocie?
-4500 zł to jest za miesiąc szefie, a w niedzielę i tak mnie nie będzie.
-4500, 4600, 4700, 4800, […] 9000 zł!
- i tamta dniówka i nadgodziny.
-Ty mnie do zawału kurwa Arek doprowadzisz.
-Teraz Arek, a wcześniej Areczku.
-Miałem Cię, za uczciwego człowieka, a Ty mnie służbami straszysz, tego się po Tobie nie spodziewałem.
-Myślał szef, że można Areczka ruchać aż będzie mlaskało. Nie, kurwa.
9100, 9200, 9300, 9400, 9500, […]
-Areczku proszę Cię, Ty mnie zrujnujesz za miesiąc Ci zapłacę, proszę.
-Licz tam! A i podnieś te papiery z podłogi.
Szef podnosi papiery i wpada w osłupienie.
-Wniosek o urlop wypoczynkowy podpisany przez mnie i to od dzisiaj, kiedy ja to podpisałem, to jest fałszerstwo, za to się idzie siedzieć Areczku.
-Chuja tam licz tą kasę i dowidzenia.
-23500 zł, masz i podpisz, żeś odebrał.
-Proszę i dowidzenia.
-Pierdol się Areczku i spierdalaj.
-Szef już powiedział swoje.
-Areczku nie do mnie tak!
-Do mnie też nie, żegnam.
Drzwi zamykają się hukiem.
-Krysia, dzwoń po pogotowie"
#pasta #Areczku #januszebiznesu

11

O ja głupi chciałem się zapisać do siłowni, coby sobie przykabanić i zaimponować miejscowym Karynom muskulaturą, i się wybrałem do renomowanego fitness klubu. Nie zdawałem sobie sprawy co mnie tam może czekać, ale po kolei.

Początkowo spoko luz, zwłaszcza, że darmowa wejściówka na próbę (można sobie zarezerwować na PESEL, na ich stronie i masz dzień otwarty w zasadzie). Pracownicy widzą, że potencjalny klient to mili i pomocni, pokazują jak co obsługiwać żeby sobie nie zrobić kuku, zachwalają saunę, opowiadają, że wypasiona solara za symboliczną złotówę, no i trenerzy do dyspozycji.

Trochę się pomachało żelastwem, popróbowało maszynki, to z ciekawości spytałem jak to wygląda ten personal trainer. Okazuje się, że płatny dodatkowo sporo, ale za jakość trzeba płacić, a oni mają najlepszych trenerów w mieście. A zresztą dzisiaj gratis mogę się przekonać i zawołali go. Tę górę mięcha. "Panie Sławku, pan chce się dowiedzieć jak tam u nas z prywatnym treningiem" Usłyszałem głośne "FAAAAAAAAAAAAAAAAAK!" i dźwięk upuszczanych hantli. Podbiegł do nas światowej sławy strongmen Sławomir Toczek.

Byłem zachwycony, bo taki kolos, strongmen miał mi dawać wskazówki. Toczek powiedział tylko "Cho!" i złapał za koszulkę i pociągnął w stronę drążka do podciągania się na drążku. Chłopak, który się podciągał jak tylko zobaczył Toczka, to odskoczył od drążka jak Jasiu Mela od transformatora. Toczek mówi do mnie "Wskakuj i się podciągnij 20 razy." na co ja w śmiech i mu mówię, że jak 4 razy się podciągnę to będę zaskoczony. Jemu do śmiechu nie było. Wydarł się na mnie "FAAAAK! Wskakuj na drążek!" Podciągnąłem się z 5 razy i już nie miałem sił, a ten krzyczy "Podciągnij się! Jeszcze trochę. Jeszcze 2 razy i dostaniesz mordoklejkę!" Nie dałem rady to ten zwyrol wziął jakąś miotłę i mnie kłuje w odbyt, że niby na motywację. No w sumie zadziałało, bo nie chciałem mieć kija od szczotki w dupie. Podciągnąłem się jeszcze 2 razy a Toczek zadowolony "FAAAAAAAAAAK! No i to je motywancja! Tak wygląda personal trening, motywancja żeby przełamywać bariery." Po czym odkleił z papierka mordoklejkę i wsadził mi ją do gęby.

Długo sobie nie odpocząłem, bo Toczek zaczął ciągnąć mnie na ławeczkę. Chciałem powiedzieć, żeby poczekał bo jestem jeszcze wyczerpany tym podciąganiem, ale miałem sklejoną mordę mordoklejką. Wszystkie ławeczki były zajęte, więc pan Sławek podszedł do pierwszego z brzegu kafara i uprzejmie go przeprosił mówiąc "Wypi****alaj! FAAAAAK!" Pokaźnie umięśniony facet odłożył ciężar i posłusznie wyp****erdolił. Toczek nawet nie zmniejszył ciężaru, tylko kazał mi siadać i wyciskać, a on będzie mnie asekurować. Jak to złapałem, to mnie przyszpiliło do ławeczki. Toczek na to "weź wyciśnij z 3 razy to dostaniesz mordoklejkę." Ja na to wysapałem, że w dupie mam jego mordoklejkę, jak tego nie uniosę. On zdziwiony zapytał "CO KU---A?" To mu odpowiedziałem, że się zaraz zesram z wysiłku, i do dupy z jego mordoklejką. A ten wyciąga z ryja na wpół przeżutą mordoklejkę i zaczyna ściągać mi pory. Ja do niego krzyczę co on odp---la, a on "FAAAAK! No sam mówisz żebym ci zapchał dupę bo się zesrasz." Wydukałem już że spoko, i jakoś podniosłem to żelastwo 3 razy, nie wiem jak, chyba siłą woli. Zadowolony Toczek odwinął nową mordoklejkę i wsadził mi ją do ust.

Powiedział, że idzie się wyszczać, a ja mam iść do rowerków, to mi pokaże co to jest motywancja do szybkiego pedałowania. Wiedziałem, że muszę uciec. Zwlokłem się z ławeczki i doczłapałem do szatni. Nie mogłem podnieść ramion. Przebranie się zajęło mi zbyt długo. Usłyszałem jego ryk zza drzwi "FAAAAAAAAAAK! Gdzie ty jesteś?" Wiedziałem, że to tylko moment zanim się zorientuje, że jestem w szatni. Wrzuciłem pierwszą z brzegu monetę do solarki i wskoczyłem do środka. Kilka sekund później Toczek wparował do pomieszczenia. Słyszałem jak chodzi po szatni, i zastanawia się gdzie jestem. Tak jak się spodziewałem, zapukał do kabiny solarium i się pyta "FAAAAAAAAAAAAK! Jesteś tam?" na co odpowiedziałem najniższym możliwym dla siebie, nienaturalnym basem "Zajęte, ziom." Dał się nabrać. Wyszedł, podejrzewam do recepcji żeby się spytać czy nie wyszedłem z klubu.

Postanowiłem, że poczekam z 10 minut w solarce, co powinno mi starczyć na odzyskanie wystarczająco sił, żeby dać szybko dzidę z klubu, na wypadek gdyby Toczek mnie przyuważył. Po 5 minutach Toczek wlazł z powrotem do szatni i zaczął mnie szukać, tym razem po szafkach. Chwilę potem do szatni wszedł jakiś chłopak na co Toczek wykrzyknął "FAAAAAAAAAAK! gotowy na trening?" Chłopaczyna coś tam zaczął dukać, i najwyraźniej nawet nie zdążył się przebrać. To był kolejny nowy w klubie, który miał darmową wejściówkę, który jak ja padł ofiarą Toczka. Ten kazał mu zrobić 300 pompek w szatni, to dostanie mordoklejkę. Zastrzegł, że nie wypuści go na salę dopóki nie zrobi porządnej rozgrzewki, czyli tych pompek.

Minęła z godzina, ale biedak zrobił te 300 pompek, z przerwami, ale Toczka to zadowoliło i wziął swoją nową ofiarę na salę. Mogłem wyjść z solary. Skóra mnie piekła, o mały włos bo wrzuciłem piątaka i starczyło jeszcze tylko na kilkanaście minut opalania. Wyszedłem z klubu. Po drodze ludzie dziwnie się na mnie patrzyli. W domu okazało się, że po godzinie w solarium wyglądam jak brązowa mordoklejka Toczka. Nie polecam treningów personalnych
#pasta #siłownia #Toczek #faaak

18

Lurki! Stało się! Zaszczepiłem się! Moja żona i czteroletni synek też!
Koniec z tym kowidłem, chcemy normalności! To już druga dawka. Razem z synem przyjęliśmy pierwszą dawkę w lewe ramię i druga w prawe. Po bolesnym ropniu został nam tylko mały strupek. Żona szczepiła się kilka dni później i stwierdziła że ona nie chce mieć blizna na ramionach, więc zapytała się pielęgniarki czy może przyjąć szczepienie w pośladek, pielęgniarka się zgodziła. Żona mów że pierwsza szczepionka całkiem normalnie, ale że przy drugiej to już ją piekło.
Czytaj dalej
Pokaż spoilerŻARTUJE! Jedyne co jest nie prawdą to to że się zaszczepiliśmy. O nie, nie, nie... po prostu daliśmy w łapę konowałom i nasze szpryce poszły do śmietnika.
Dostaliśmy nawet tym czasowe PDN - Paszport dla Normalnych, które miałem odebrać w poniedziałek.
Stwierdziliśmy że można wziąć kilka dni wolnego i gdzieś polecieć, wygrzać kości. Padło na tydzień w Grecji. Bilety kupione, odebrałem paszporty, więc można pomalutku zacząć się pakować... dzień wyjazdu, złotówa zamówiony na 8:00, wylot 10:30. 8:00 Złotówa w punkt, ale z tekstem do nas że bez maseczek to on nas nie zabierze. Mówimy że jesteśmy po szczepieniu, że czujemy się świetnie, że polecamy i właśnie lecimy na mini wakacje. Taksiarz nadal łypie na nas z pod łba, żonę olśniło, PASZPORTY! Wyjmuje, pokazuje złotówie, po czym filmowym gestem bez słowa zaprasza nas na pokład. Nawet mam ważenie że aż mu się uśmiech pojawił na wąsatej twarzy, wystającej z pod jego kolorowej maseczki - reakcja syna: Świń Pep. O czym mówisz?... kolorowa maseczka Pana taksówkarza. No tak. Podróż na Okęcie poszła w miarę gładko, jakieś mini korki na S8, ale taksiarz nie dawał się nam nudzić, cały czas coś opowiadał. Nie chcąc być nieuprzejmym też zagadałem, to Pana auto to jakieś takie długie, nietypowe ale fajnie wygląda.
Na co kierowca odparł: ze stanów ściągnął mi szwagier tylko trzeba było uszczelkę pod głowicą wymienić i z tyłu poprzerabiać. Poprzerabiać? Prowadnice usunąć i wstawić siedzenie na których obecnie państwo siedzą. Prowadnice? Tak, takie do suwania trumien, bo to karawan był. Żona na mnie ja na żonę... wymownie nas wpierdoliło. Jak struś łeb w piach. Na szczęście dojechaliśmy, podziękowaliśmy karawaniarzowi i udaliśmy się pod pierwsze bramki. Ale tu nowość, nowe bramki przed wejściem: "Zeskanuj Paszport PDN". Żona nas odklikała, można iść dalej.
W ogóle to jakoś dziwnie na tym Okęciu, pusto, ludzi jak na lekarstwo, gdyby nie grupka uradowanych, roztańczonych, śpiewających ubranych w czarne stroje osób to czułbym się jak w grobie. To chyba jakaś wycieczka księży, bo na tablicach widniał jeszcze przylot z Watykanu. Ciekawe co tacy szczęśliwi, Papieża wybrali, czy co? Pewnie będą o tym mówić w TV bo ktoś stał na balkonie z kamera i kręcił z góry.
Kolejne bramki, klik, klik, klik poszło szybko, aż zaczęliśmy żałować że przyjechaliśmy tak wcześnie. Ahh jakby człowiek wiedział że tu takie pustki panują... . Przy odprawie celnej jednak jakaś kolejeczka się skumulowała, no ale nic czekamy... synek siku!... musiał sikać do butelki, której jeszcze na szczęście nie wyrzuciliśmy. Nasza kolej, kobiety i dzieci przodem, zapraszam.
PIK!!! PIK!!! Co jest!? Służba Graniczna prosi żonę z synkiem na bok. Przechodzę, PIK!!! WTF?!
Pan z tą panią? Tak. Zapraszamy tutaj, do pokoju. O co chodzi przecież wszystko co metalowe zdjęliśmy... Strażnik wyciągnął coś co przypominało "lizak policyjny" tyle że ten był cały czarny z zielonym oczkiem po środku. Przyłożył najpierw do mojego lewego, później prawego ranienia, to samo powtórzył z synkiem i żoną. Po czym stwierdził: Państwa czipy RFID nie działają!!!
Czipy?!!! Jakie czipy?!!! Nano czipy. Nie nie posiadamy, jak widać jesteśmy wolnymi ludźmi a nie genetycznie modyfikowanymi organizmami. Jesteśmy zatrzymani? Nie. A zatem niedowidzenia.

Pokaż spoiler#kolanowirus #plandemia #zaczipowani2021 #pasta #covid19 #pisMaKrewPolakowNaRekach
Pokaż spoilerEDIT 30-07-2022 4:50

13

W latach 2005-2008 mieszkaliśmy przez chwilę z rodzicami w Stanach, z tego rok (ostatni) w Nowym Jorku u mojej cioci. Ciocia miała 3-letnią córkę (moją kuzynkę) i tak się jakoś złożyło, że często się nią zajmowałem. Miała to być niby szkoła języka dla mnie (dzieciak oczywiście mówił po angielsku), tak naprawdę oczywiście znaleźli sobie darmową nianię.

Pewnego razu dostałem zadanie zabrania kuzynki do fryzjera. No to siedzę w poczekalni (salon nie jakiś mega biedny, ciocia miała kasę, ale też nie jakaś ultra wysoka półka) i nagle do tej samej poczekalni wchodzi Keanu Reeves Przed wyjazdem do USA myślałem, że będę codziennie trafiał na kogoś sławnego, a to była pierwsza taka sytuacja po prawie 3 latach tam spędzonych. Cholernie się zestresowałem, oczywiście instynktownie najchętniej bym do niego od razu podbił i zaczął sobie robić z nim zdjęcia i tak dalej, ale scykałem / nie chciałem być nachalny, więc po prostu na niego nerwowo zerkałem co 2 sekundy, a on po prostu siedział i czytał jakieś pisemko. Po jakimś czasie moja kuzynka zaczęła płakać - próbowałem ją za wszelką cenę uspokoić, żeby nie zrobiła mi siary przy Keanu, ale ta ryczała i ryczała.

I nagle Keanu wstał i do niej podszedł. Delikatnie ją pogłaskał i zapytał co jest nie tak. Ja powiedziałem, że prawdopodobnie jest głodna czy coś. No więc Keanu odłożył gazetę, wziął na ręce moją kuzynkę, podniósł koszulkę i na środku salonu fryzjerskiego nakarmił ją piersią. Zajebiście sympatyczny facet.
#pasta #keanu #kuzynka #usa

10

Wiecie, co jest najgorsze w tym kurwidołku na kółkach zwanym polską szkołą? System niezmieniony od czasów Prus z wciąż żywą mentalnością folwarku? Niedouczone nauczycielki, które zawsze chciały gnębić słabszych, ale nie nadawały się nawet na kanara? Program nauczania napisany na odpierdol się za czasów Bieruta i od tej pory niezmieniony? To wszystko ma sens, ale najgorsze są te jebane szkolne krzesła. Ktoś kiedyś dostał do ręki krzywą zależności jakości i wygody od ceny, popatrzył, scałkował, wyrzucił w pizdu i klepnął kupno najtańszych krzeseł (pewnie teraz płonie w piekle i bardzo kurwa dobrze). Kurestwo rozpierdala kręgosłupy kolejnym pokoleniom uczniów skuteczniej niż alianckie bombowce cywili w Dreźnie. Z pozoru wygląda normalnie, ale spróbuj wysiedzieć na tym 45 minut. 7 razy dziennie. Przez 12 lub 13 lat. Patrząc, jak ta stara raszpla po pedagogice siedzi na swoim obrotowym foteliku Nimbus 3000 rozjebana jak Popiełuszko w bagażniku i pierdoli, żebyś siedział wyprostowany. Ta, kurwa, spróbuj wysiedzieć w pozycji pruskiego gwardzisty, jak ci się kręgosłup staje Śmiercią, niszczycielem światów. No chuj człowieka strzela. Zawsze, jak cię duchy poprzednich uczniów usiłowały uratować i zaczynałeś się bujać, to cię zgredzilla straszyła, że się przewrócisz i sobie zęby wybijesz (ciekawe jak, skoro polecę do tyłu), a ona znała takiego, co się bujał i bujnął się aż do Walhalli. Już to, kurwa, widzę, bambaryło: większe szanse są na to, że cię Hajto wykurwi na orbitę, niż zrobię sobie krzywdę w trakcie bujania, a nie boisz się o mnie, tylko o swoją odpowiedzialność karną, jakbym wylądował na glebie. Najlepsi jednak to są ci, co twierdzą, że cię plecy bolą od komputera: jasne, od wygodnego fotela, zapasu poduszek i przede wszystkim możliwości przyjmowania rozsądnej pozycji i wstania, kiedy chcesz, a 12 lat przesiedzianych jak na jeżu pod okiem gestapowca po kursach przygotowawczych to popierdółka, a nie kiler. Sytuacji nie poprawia fakt, że krzesła są budowane na jedno kopyto: w podstawówce to chuj, bo gówniaki mają swoje, a ci starsi są w miarę tego samego wzrostu, ale w liceum to zaczyna się zabawa. W mojej klasie rozstrzał wzrostu wynosił 1,29 chuja Rasputina, czyli 45 cm, a na 4 krzesła dla wysokich osób przypadało z 6 typów. Enjoy igrzyska śmierci co drugą lekcję. Temat dyrektorów, którzy postanowili wprowadzić amerykańskie krzesła z pulpitami, pomińmy, bo oni zasługują co najwyżej na inny amerykański zwyczaj, czyli strzelaninę szkolną. Jakoś zawsze te pulpiciki o rozmiarze kartki A3 trafiały do sal angielskiego, gdzie trzeba było na nich zmieścić podręcznik, ćwiczenia, zeszyt, kserówki, piórnik i termos na kawę ze środkami uspokajającymi. O ostrych rogach kłujących w plecy, notorycznym braku gumowych zakończeń i generalnej chujowiźnie już szkoda strzępić ryja. Z wkurwienia aż przeprowadziłem research: w Polsce jest 4,6 miliona uczniów (najpierw myślałem, że 6, ale to jednak trochę dużo). Jeśli dobre krzesło, które się nie rozpierdoli jak konfident na psach, kosztuje 150 zł, to można by uratować przyszłym pokoleniom kręgosłupy i odciążyć ortopedię za 690 milionów złotych. Brzmi jak sporo kasy, co nie? A wystarczyłoby jeden raz wypłacić o stówę mniej w ramach 500+. Reasumując – krzesła do wora, wór do jeziora, a ministra oświaty pod sąd polowy. MEN, ty mafio w budynku ukradzionym Gestapo, oddaj mi i wszystkim innym nasze zdrowe kręgosłupy.
#pasta #krzesło #men #szkoła #kręgosłup

17

Moja rodzina dużo się załatwia. Może to geny, może to nasza dieta, ale każdy robi duże kupy. Każdemu kiedyś się zdarzyło zrobić wielkie kupsko i czasami nie da się tego spuścić. Kręci się tylko w wodzie popychane przez strumień. Gdy dorastałem, moja rodzina miała nóż do kupy. Był to stary, zardzewiały nóż kuchenny, który wisiał w pralni tylko i wyłącznie po to. Normalnym było, że idąc po korytarzu słyszało się, jak ktoś woła ‘Czy możesz mi podać nóż do kupy? Myślałem, że to standardowe wyposażenie domu. Masz szczotkę i nóż do kupy.” Myślałem tak do czasu aż ukończyłem 22 lata i byłem u znajomego na domówce. Poszedłem do toalety, aby się załatwić. Zobaczyłem, że kupa ustawiła się bokiem, więc otworzyłem drzwi i zawołałem znajomego. Gdy przyszedł, zapytałem, czy mogę pożyczyć jego nóż do kupy. "Mój co?" zapytał kolega. "Twój nóż do kupy," odpowiedziałem i dodałem: "Muszę go pożyczyć.". "Czym do cholery jest nóż do kupy?" Oczywistym było dla mnie, że ma taki nóż, ale pomyślałem, że może inaczej to nazywa. Wyjaśniłem więc, co to jest i dlaczego go potrzebuję. Najpierw zaczął chichotać. Potem śmiać się. Potem wszyscy obecni zaczęli się śmiać, bo okazało się, że ktoś wyłączył muzykę i wszyscy słyszeli naszą rozmowę. Okazało się też, że nikt z nich nie miał noża do kupy, tylko moja popieprzona rodzina i nasze popieprzone jelita. Gdy wczoraj powiedziałem o tym mojej żonie, była jednocześnie rozbawiona i zszokowana. Okazało się, że też nie wiedziała, czym jest nóż do kupy i korzystała ze starego noża w schowku tak, jak z innych. Na szczęście nie gotowała przy jego użyciu, ale często wykorzystywała go do otwierania paczek. Teraz kupi sobie nowy.

Wiele osób zastanawia się, dlaczego nóż nie był w toalecie, tylko w pralni. To proste, mieliśmy tylko jeden nóż, ale trzy toalety, a pralnia była w środku. Nie wiem, czemu nie mieliśmy trzech noży. Wiem tylko, że był jeden. Może przez to, że mój tata bywał bardzo oszczędny więc dzieliliśmy się nożem.
Pokaż spoiler#heheszki #pasta

5

Pracowałem swego czasu w hotelu Sheraton jako recepcjonista. Któregoś dnia do Poznania na zgrupowanie przyjechała polska kadra w piłce nożnej i chcieli się u nas zakwaterować na nocleg. No i wszystko spoko, ja po kolei odbieram od każdego dokumenty i przydzielam pokoje, od trenera, członków sztabu, piłkarzy, aż w końcu przyszła kolej na Lewandowskiego. Ten sięgnął ręką do kieszeni... i nagle zamarł.
- O cholera, gdzie są moje dokumenty?? - jęknął i zaczął energiczniej macać się ręką po kieszeniach. - Kurde, chyba mi gdzieś wypadły…
- No to przykro mi - odpowiadam uprzejmie - ale nie mogę pana wpuścić do środka.
Lewy na to zbladł, ale zaczął energiczniej przeszukiwać wszystkie kieszenie w spodniach, kurtce, potem przetrząsnął plecak, sprawdził wszystko jeszcze raz i na koniec rozłożył bezradnie ręce.
- Ale chyba mnie pan wpuści do środka, co? - poprosił i się uśmiechnął blado.
- Niestety nie mogę tego zrobić, dopóki nie zobaczę dokumentów - tym razem to ja rozłożyłem bezradnie ręce.
- Ale ja jestem Lewandowski!
- A ja Kowalski. Miło mi.
- Ej no kurwa... - Lewandowski zaczął się niecierpliwić. - Przecież jestem znany w całej Polsce, gram w Lechu Poznań, musisz gościu mnie kojarzyć.
- A ja wiem, czy ty jesteś prawdziwy Lewandowski? - odparłem. - Może się tylko pod niego podszywasz?
Lewy już wkurzony chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie pozostali piłkarze, widząc z daleka, że coś się dzieje przy recepcji, podeszli do nas i pytają co jest grane. Gdy im wyjaśniłem całą sytuację, zaczęli mnie jeden przez drugiego przekonywać, że to przecież prawdziwy Lewandowski i żebym sobie nie robił jaj.
- Sorry chłopaki, ale bez dokumentów go nie mogę wpuścić. Taka praca.
Po chwili pojawił się trener Smuda.
- Co tu się kurwa wyprawia? - rzucił od razu. - Czemu jeszcze nie siedzicie w pokojach?
- A bo panie trenerze, Lewy zgubił dokumenty - wyjaśnił któryś z piłkarzy.
- A ja bez dowodu tożsamości go nie mogę zameldować - dodałem.
- No, ale przecież to jest Lewandowski! - krzyknął Smuda.
- Może tak, może nie. Muszę mieć pewność.
- No żesz kurwa, ja pierdolę - załamał się trener.
W tym momencie do hotelu dziarskim krokiem weszli prezes PZPN Grzegorz Lato i sekretarz generalny Zdzisław Kręcina. Obaj już lekko podchmieleni.
- Opowiem wam kawał - zaproponował od progu prezes Lato, uśmiechnięty od ucha do ucha. - Co jest mniejsze od piczki komarzycy? Chuj komara, bo musi w nią wejść! - dokończył i zarechotał głośno.
Ale oprócz niego zaśmiał się tylko Zdzisiek Kręcina.
Nie takiej reakcji spodziewał się Grzegorz Lato.
- A co tu kurwa za atmosfera jak na stypie? - zapytał zdziwiony.
- A bo tu się zrobiła sraka z dokumentami, panie prezesie - wyjaśnił trener Smuda.
- Jaka znowu sraka? - zdumiał się prezes. - Mówcie, do chuja wafla!
No to mu wszyscy powiedzieli, w czym problem.
- Ale przecież to naprawdę jest Lewandowski - krzyknął prezes Lato, a Zdzisiek kręcina czknął pijacko, chyba na znak aprobaty.
- Bez dokumentów nie mogę niczego zrobić - wyjaśniłem po raz kolejny, wywołując kolejną falę bluzgów ze strony piłkarzy i działaczy.
Grzegorz Lato był już wyraźnie wkurwiony.
- Dawać mi tu kurwa kierownika tego kurwidołka! - zagrzmiał donośnie - Może on coś poradzi na ten pierdolnik!
Robiło się już niezłe zamieszanie. Po chwili pojawił się kierownik i z miejsca odebrał wiązankę bluzgów od prezesa PZPN, po czym, cały czerwony na twarzy, krzyknął do mnie:
- Co ty tu do cholery odpierdalasz? Nie widzisz, co się dzieje? Zaraz nam tu media wparują i będzie dym na całą Polskę! Zamelduj wreszcie tego Lewandowskiego bo inaczej postaram się, żebyś przez najbliższe 10 lat nie dostał posady nawet babci klozetowej!
- Sorry szefie, ale nie mam żadnego dowodu, że to naprawdę on.
- No przecież to chyba widać do cholery! - kierownik był równie wkurwiony, co inni. - Co ty, meczów i reklam nie oglądasz?
- A bo ja wiem, czy to nie jakiś sobowtór? - zapytałem filozoficznie.
- No kurwa mać! - powiedzieli chórem kierownik, prezes Lato, sekretarz Kręcina, trener Smuda i piłkarze, nie wyłączając Lewandowskiego.
Ale ja byłem nieugięty.
- No i co tera kurwa zrobimy? - zmartwił się trener Smuda.
- Napijmy się! - zaproponował Zdzisław Kręcina.
- Dobra myśl, Zdzisiu! - podchwycił ochoczo Grzegorz Lato i widać było, że na tę myśl humor mu się poprawił. - A wy przetrząśnijcie plecaki, bagaże, nawet cały pierdolony autokar i znajdźcie te jebane dokumenty, choćbyście je mieli wyciągnąć z dupy murzyna! - zakończył, po czym zamówił u mnie kolejkę (oprócz recepcjonisty jestem też barmanem i to ja wydaję klientom alkohol), po czym wziął pod rękę Kręcinę i skierował się w stronę jednego ze stolików.
Kierownik zawołał ochronę i w porozumieniu z trenerem Smudą kazali im przeszukać cały autokar, w tym czasie też każdy z piłkarzy i działaczy gdzieś gorączkowo dzwonili, próbując ustalić, gdzie się mogły podziać dokumenty Lewego. W międzyczasie prezes Lato i sekretarz Kręcina zamówili jeszcze kilka kolejek, a po jakimś czasie dosiedli się do nich terener Smuda, piłkarze i reszta sztabu. Przy recepcji został jedynie Lewandowski.
- Ja chyba też się napiję - oświadczył, mocno zmęczony. - Setka wódki dla mnie! - zażądał.
- A 18 lat jest skończone? - zapytałem podejrzliwie.
Lewandowski aż się zachłysnął powietrzem na te słowa.
- No przecież, że tak i to już dawno! - odpowiedział oburzony.
- W takim razie poproszę dowodzik. - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
- No żesz kurwa! - krzyknął Lewandowski wkurwiony na maksa. - Przecież go zgubiłem!
- Nie ma dowodu, nie ma alkoholu. - uśmiechałem się do niego szeroko.
Lewandowski spiorunował mnie spojrzeniem.
- Spierdalaj! - powiedział w końcu. I udał się do wolnego stolika, do końca wieczora siedząc tam o suchym pysku.
Po kilku godzinach zakończono poszukiwania. Bez rezultatu. Żadnych dokumentów nie znaleziono.
- I co my teraz kurwa zrobimy? - zafrasował się Franciszek Smuda. - Lewy powinien wypocząć bo jutro gramy ważny mecz towarzyski z Czechosłowacją.
- Z Czechami - poprawił go któryś z piłkarzy.
- A jeden chuj! - machnął ręką zniecierpliwiony trener.
Wszyscy patrzyli po sobie, nie wiedząc co dalej zrobić.
- To może się napijemy? - zasugerował sekretarz Kręcina.
- Świetna myśl, Zdzisiu - podchwycił prezes Lato. - A Lewego może upchnie się do jakiegoś wolnego pokoju?
Zajrzałem w papiery.
- Niestety, chyba już takiego nie mamy - powiedziałem. - To znaczy, jest jeszcze jeden nieobsadzony, bo klient jeszcze nie odebrał do niego kluczy. Jakiś Lewandowski.
- To może ja go wezmę? - zapytał z nadzieją Lewandowski.
- W porządku - zgodziłem się. - Tylko najpierw poprosze jakiś dokument tożsamości.
- No żesz kurwa... - westchnęli chóralnie wszyscy.
- Proponuję w takim razie skoczyć do knajpy i się napić... - rzucił Zdzisław Kręcina. - A potem możemy…
- Wiem! - przerwał mu Lewandowski. - Chyba nareszcie znalazłem rozwiązanie! - I zwrócił się do mnie: - Zagramy mecz, jeden na jednego. Ja kontra ty. Jeśli wygram, to mnie w końcu wpuścisz do tego pierdolonego hotelu!
- Sorry Robert, ale naprawdę nie mogę... Obowiązują mnie procedury…
- Chuj z procedurami! - skonstatował już mocno podchmielony Grzegorz Lato. - Zdzisiu, polej no.
- Pewnie boi się, że ze mną przegra. - Lewandowski patrzył na mnie wyzywająco.
I kurde, wjechał mi gość na ambicję! A chuj tam! Lewandowski czy nie, honoru bronić trzeba! Niech mu będzie.
Zaczęliśmy ustalać szczegóły, ale że robiło się już ciemno, postanowiliśmy zagrać na oświetlonym boisku, konkretnie na stadionie Lecha. Wprawdzie Lewy na nim grał regularnie, a ja w ogóle, ale stwierdziłem, że dam mu fory.
Udaliśmy się zatem na miejsce, Grzegorz Lato i Zdzisiu Kręcina pogadali z kim trzeba, obalili jedną albo dwie kolejki i wszystko załatwili. Stadion został otwarty, światła włączone, no a ja i Lewy wybiegliśmy na murawę. On miał koszulkę z napisem "Lewandowski", ale mnie to nie ruszało, w końcu to o niczym nie świadczy. Taką koszulkę można se kupić w pierwszym lepszym sklepie z koszulkami.
Mediów nikt nie zawiadamiał, na trybunach zasiedli jedynie piłkarze i działacze ze sztabu.
Ustaliliśmy, że ja i Lewy zagramy mecz na jedną bramkę, przeprowadzając akcję na zmianę, raz ja, raz on, a cały mecz będzie trwać 10 minut i kto strzeli więcej goli, wygrywa. Tylko 10 minut, bo wszyscy byli już głodni i zmęczeni, a sekretarz Kręcina skarżył się jeszcze głośno, że zapomniał wziąć z hotelu alko i go teraz suszy jak skurwysyn.
Zaczęła się gra i co tu dużo gadać, to nie był ewidentnie dzień Lewego. Grał spięty i stremowany, bo w końcu stawka wysoka, rzucał się na murawę, robił wślizgi, nawet próbował faulować.
Wszyscy z trybun gorąco go dopingowali. Zwłaszcza Franciszek Smuda.
- Lewy, wyjeb tą piłkę! - ryczał z trybun, budząc śpiącego w pijackim amoku Zdzisia Kręcinę. - Uderz prosto! Omiń go! Nie opierdalaj się!
- A idź pan w chuj! - warknął w odpowiedzi wkurwiony Lewandowski.
Ostatecznie ojebałem go 5:1. A honorową bramkę strzelił mi dopiero w samej końcówce, w ostatnich sekundach meczu. Gdy schodziliśmy z murawy, Lewandowski szedł ze spuszczoną głową. Był cały umorusany w błocie, a nastrój miał ewidentnie paskudny. Postanowiłem go pocieszyć.
- Słuchaj Robert, nie przejmuj się. W sporcie porażki też się zdarzają. Może skoczymy na jakieś piwko? Ja stawiam.
- Spierdalaj! - warknął w odpowiedzi i udał się w swoją stronę.
Po chwili pojawił się przy nim trener Smuda.
- Co tu kurwa miało być? - zapytał wściekły. - Już nawet Adamiakowa by lepiej zagrała!
- A weźcie się wszyscy odpierdolcie! - wrzasnął rozgoryczony Lewandowski. - Zobaczycie, że jeszcze zrobię karierę, o jakiej wam się nie śni! Będę trenował dniami i nocami i zostanę jednym z najlepszych piłkarzy w Europie! Przy okazji ustanowię rekordy, do których nikt się nawet nie zbliży, a wam wszystkim gały wyjdą na wierzch z wrażenia! Jeszcze mnie popamiętacie, wredne knury! - zakończył i zaczął biec sprintem w stronę wyjścia.
- Czekaj! - zawołałem za nim. - A może wymienimy się koszulkami?
W odpowiedzi Lewy tylko pokazał mi faka, nie przerywając biegu. Po chwili zniknął nam z oczu.
Więcej już go nie spotkałem.
Tej nocy Lewandowski spał pod mostem. Dowiedziałem się o tym od pana Miecia, miejscowego żula, który codziennie rano przeszukiwał śmietniki w okolicy hotelu, w którym pracuję. Jak mówił pan Mieciu, siedział sobie wczoraj jak co wieczór w parku razem ze Stachem i Kazkiem i popijali nowego siarkofruta, a tu nagle z krzaków wyszedł jakiś młody, ale brudny, obdarty i rozczochany gośc i mówi, że chciałby się przekimać na którejś z ławeczek. Pan Mieciu mu na to kulturalnie, że sorry ziomuś, ale tu wszystkie ławki są zajęte i nie ma już wolnych miejscówek.
- Ale panowie, ja jestem Lewandowski! - zaprotestował młodzian.
- A ja jestem Mieciu - przedstawił się żul.
- No kurwa! Lewandowski, ten piłkarz jestem. Z telewizji!
- My nie mamy telewizji. Poza tym masz na to jakiś dowód? Jakiś, nie wiem, dokument czy coś?
Lewandowski na te słowa wkurwił się strasznie, zbluzgał wszystkich i poszedł spać pod okoliczny most.
Następnego dnia udał się prosto pod stadion, gdzie spotkał się z resztą ekipy i zagrali mecz z Czechami. Oczywiście przejebali go 0:3, ale po tym, co przeżyli dzień wcześniej, wszyscy ten wynik i tak mieli głęboko w dupie. Może poza trenerem Smudą, który opowiadał w mediach wkurwiony, że za chwilę Euro, a my tu gramy srakę i pewnie przejebiemy w fazie grupowej z Czechosłowacją i Związkiem Radzieckim.
Po meczu cała kadra udała się na lotnisko. Ponoć Lewandowski miał problemy z wejściem do samolotu - stewardessa nie chciała go wpuścić na pokład bo nie miał żadnych dokumentów.
Od tego czasu minęło parę lat, Lewandowski zgodnie z obietnicą stał się międzynarodową gwiazdą i jednym z najlepszych piłkarzy na świecie. Kosi teraz gruby hajs i bryluje na salonach. Wysłałem mu raz nawet kartkę na święta. I ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, odpisał! Konkretnie jedno słowo: "Spierdalaj!".
Prezes Lato nie jest już prezesem, a sekretarz Kręcina - sekretarzem. Ale obydwaj lubią się spotkać od czasu do czasu i wypić jedną kolejkę. Albo kilkanaście.
Trener Smuda wrócił do pracy w polskiej lidze, trenuje różne kluby, raz jeden, raz inny, ale zawsze opierdala swoich aktualnych podopiecznych, że Adamiakowa by lepiej od nich zagrała, a oni w ogóle prezentują jedną wielką srakę.
A ja? Cóż, dalej pracuję. Co prawda już nie w hotelu, bo po tamtych wydarzeniach wypierdolili mnie stamtąd na zbity pysk, ale nie miał racji kierownik, że nie znajdę roboty nawet jako babcia klozetowa. Co to, to nie! Właśnie jakiś czas temu pani Jadzia pracująca w miejskim szalecie na dworcu kopnęła w kalendarz, a mnie, dzięki znajomościom i łapówie wręczonej pod stołem, udało się zająć jej miejsce. Pracuję zatem na ćwierć etatu w tym samym sraczu i kasuję od klientów złocisza za sikanie i dwa złocisze za kupę. Dodatkowo dorabiam sobie jeszcze, dilując drożdżówkami pod jedną ze szkół. Żyć, nie umierać!
Czasem wracam też wspomnieniami do pamiętnego meczu z Lewandowskim. I cieszę się ogromnie, że go wtedy ograłem i zmobilizowałem do pracy nad sobą. Kto wie, co by się stało, gdyby to on wtedy wygrał. Może by mu sodówka uderzyła do głowy, zacząłby za bardzo gwiazdorzyć i przepuściłby całą forsę w kasynie? Aż skończyłby w jakimś MKS Gnojnice i grał za worek ziemniaków i kiełbasę na grilla. A tak - proszę. Stał się kimś! I to pośrednio dzięki mnie!
I pomyśleć, że mogłem go wtedy ojebać nie 5:1, a 5:0. Niemal zachowałem czyste konto.
Niemal, bo w ostatnich sekundach Lewy jednak strzelił bramkę honorową.
Cóż. Następnym razem będę grać w normalnych butach, a nie w klapkach…
#pasta #Lewandowski #dowod #hotel

7

Niedawno robiłem porządek w swoim księgozbiorze. Gdzieś tam między książką o rachunku prawdopodobieństwa a atlasem ziół znalazłem cieniutką książeczkę: "Anaruk - chłopiec z Grenlandii". I się wkurwiłem.
Jako dzieciak przeczytałem tę książkę chyba z piętnaście razy, znałem na pamięć długie fragmenty, jarałem się niepomiernie. Nawet jeśli wiedziałem, że postać Anaruka jest zmyślona, wierzyłem, że wszystkie te inuickie obyczaje, kultura, polowania - wierzyłem, że to wszystko jest prawdziwe. Zresztą, w szkole traktowano tę opowieść nieomalże jak reportaż - brałem ją więc na serio.
Minęło kilkanaście lat. Przeglądając randomowe gównostronki w internecie dowiedziałem się, że słowo "Anaruk" po grenlandzku znaczy ni mniej, ni więcej: "Sraj to". Dowiedziałem się również, że Czesław Centkiewicz w dupie był i gówno widział, a nie Grenlandię. Miał informacje z drugiej i trzeciej ręki, wszystko co napisał w swojej książce to gównoprawda i przez te wszystkie lata jarałem się czymś wyssanym z psiej końcówy. Kurwa, wiecie jakie to paskudne uczucie? To gorzej jak dowiedzieć się, że Święty Mikołaj nie istnieje, kawałek mojego dzieciństwa został brutalnie wyrwany, osrany i zbezczeszczony.
I tak sobie pomyślałem: to tak, jakby jakiś Japończyk pił z kimś, kto pił z Polakami i na podstawie tego postanowił napisać przygodową książkę o Polsce. Nazwałby ją: "Wacuś Hójek - chłopiec z Polski".
Wacuś mieszkałby gdzieś w wiejskim domku w centrum Krakowa. Na parapecie uprawiałby ziemniaki, codziennie chodziłby do kościoła a z kolegami witał albo "Szczęść Boże!" albo "Kurwa mać!". W szkole Wacuś wraz z kolegami uczyłby się grać na fortepianie, no bo Chopin. Oczywiście, każdy grałby perfekcyjnie, bo w ojczyźnie Chopina wszyscy wysysają tę umiejętność z mlekiem matki i wódką. Na lekcjach WF jeździliby konno i walczyli szablami, ewentualnie skakali na nartach - no bo Małysz.
Wódkę oczywiście piliby wszyscy od ósmego roku życia. Ba, tak jak grenlandzki Sraj-to polował na reny i foki, tak Polacy walczyliby regularnie w Wód-dżitsu. Tak jak grenlandzki Sraj-to uratował swojego ojca zabijając w pojedynkę niedźwiedzia polarnego, tak Wacuś Hójek przepiłby carskiego urzędnika, który chciał zabrać mieszkanie jego rodzinie, wygrywając tym samym sądowy spór. Wódkę piliby z kubków z ceramiki bolesławieckiej, a zagryzali tradycyjną polską potrawą - kiszonymi ziemniakami zawijanymi w gotowaną kapustę.
Codziennie o 12:00 cały kraj odmawiałby "Anioł Pański", a o 21:37 śpiewałby "Barkę"; nieironicznie, z pełnym poszanowaniem dla Jana Pawła II. Każdy dorosły byłby Lechem Wałęsą - nosiłby wąsy, mówił od rzeczy, ale emanował wielką, wewnętrzną mądrością życiową, która wiodłaby naród ku dobrobytowi. Wszystkie kobiety byłyby Marią Skłodowską-Curie - obok gotowania, prania i sprzątania, zajmowałyby się laboratoryjnymi eksperymentami, zaś kopalnie w Lubinie ledwo nadążałyby z dostarczaniem polonu i radu do polskich domostw.
Wieczorami cała rodzina zbierałaby się na modlitwie połączonej ze snuciem opowieści wojennych, urozmaiconymi grą na fortepianie. Zebrane w kręgu kobiety skórowałyby wiewiórki (hodowane od wieków dla futra i mięsa) i szykowały na rosół, mężczyźni rąbaliby drewno gołymi rękami.
Komputery byłyby rzadkością - jeśli akurat jakiś został wyrzucony na brzeg Bałtyku, zaraz otrzymywaliby go tylko wójtowie czy inni wodzowie polskich miast i wsi. Gdy japoński przybysz pokazałby Wacusiowi Hójkowi swój laptop, chłopiec zdziwiłby się, jakim cudem tyle ludzików mieści się w takiej niewielkiej teczuszce. "To w Japonii wszyscy ludzie mają takie olbrzymie oczy?" zapytałby, ujrzawszy anime.
Książka kończyłaby się duszoszczypatielną sceną, w której rodzina Hójków żegna przybysza z Japonii. Wymieniają się prezentami: przybysz daje im wielki worek ryżu (wszak w Polsce nie znają takich rarytasów), od Wacusia dostałby zaś butelkę z ceramiki bolesławieckiej wypełnioną czystym spirytusem pędzonym na wiewiórczym mięsie.
Centkiewicz, kurwaaaaaa…

Prawdziwa historia: http://www.poznajgrenlandie.pl/kim-byl-anaruk.html
#literatura #grenlandia #eskimosi #heheszki #pasta

6

Czy posadanie konta na wykopie to ostateczny cuckold?

Nie jestem w stanie pomyśleć ani wyobrazić sobie czegoś bardziej scuckowanego niż posiadanie konta na wykopie. Serio, pomyślcie o tym racjonalnie. Piszesz posty, plusujesz i wykopujesz treści innych osób przez kilka lat tylko po to by neuropki zgłosiły Ci konto i dostajesz bana za poglądy. Cała Twoja cięzka praca która włozyłes w merytoryczne wypowiedzi, przemyślany czas wstawiania postów by osiągnał najlepsze wyniki, dobieranie odpowiednich tagów by ułatwić mirkom czytanie Twoich treści, edukacyjne redpille które rozrzucasz. Wszystko to dązy do jednego - uwalenie Twojego konta przez bande idiotów.

Napisałeś merytoryczny esej o cywilizacji łacińskiej? Świetnie. Kto to przeczyta i zaplusuje? Jeżeli masz szczęscie to 5 osób z jakiegoś niszowego tagu o białej Europie i nie zostaniesz przy okazji zgłoszony za mowę nienawiści. Może kilka osób doceni twój kunszt i zaangażowanie. Jeżeli będzie trzeba to nawet skopiują post na jakiś nacjonalistyczny blog bez Twojej zgody i wiedzy.

Człowiek posiadający konto na wykopie DOSŁOWNIE poświęta lata swojego życia chcąc przekazać swoją wiedzę a i tak prawdopodobnie dostanie bana po zgłoszeniu przez politycznego trolla. To jest absolutnie OSTATECZNY i NAJWIEKSZY cuckold. Pomyśl o tym logicznie.
#heheszki #pasta #cuckold #wykop

20

Co prawda to komentarz z #sadistic, ale jest potencjał że będzie z tego nowa #pasta.

Nienawidzę tych skrzeczących k***iszonów. No nie ma bardziej upierdliwych zwierząt od gęsi i potwierdzi to chyba każdy, kto miał z nimi do czynienia.
Za dzieciaka jeździłem na wakacje do rodziny na wieś gdzie po podwórku biegało takich z kilkanaście sztuk rok w rok.
Przez pierwsze lata bałem się biegać, jeździć na rowerze, kopać piłkę, bo wywoływało to w nich jakiś dziki szał i próbowały kąsać, więc sp***alałem ile sił w nogach.
Któregoś roku jednak miarka się przebrała. Miałem ze 12 lat, noga wyćwiczona od napie**alania w gałę całymi dniami po szkole, czułem więc, że tym razem k***iu nie odpuszczę i zajebię kopa, ile bozia dała pary. Na idealny moment nie musiałem długo czekać, już pierwszego dnia grzecznie przechodząc przez podwórze, siedziały paniska na krótkiej, zielonej trawce, że niby tak grzecznie sobie czilując. ch*j że na środku wydeptanej ścieżki do jedynej furtki prowadzącej za podwórze. Oczywiście mój chód i osoba to było dla nich zbyt wiele. Gdy tylko zbliżyłem się na 10 metrów, podniosły się, rozłożyły swe skrzydła i było słychać tylko SSSSS niczym te j***ne żmije jakieś.
Zatrzymałem się. Wtem wyłonił się on, największy kozak w grupie i żwawo stąpa w moim kierunku. Wiedziałem, że się nie wycofa, ja jednak również nie zamierzałem tego robić, a myśl o satysfakcji z odegrania się za te wszystkie lata terroru wypełniła me serce. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Naładowałem energię w prawej stopie niczym Goku kamehame i odpaliłem ch*jowi prosto w łeb. Zapadła cisza. Sk***ysyn padł niczym kaczka od strzelby. Pozostałe zamilkły i schowały rozpostarte skrzydła. Zajęło chwilę, zanim zrozumiałem, że chyba go ubiłem, bo leżał w bezruchu. Widywałem wielokrotnie, jak ciotka zabijała kury toporkiem przez ucinanie głowy, tu jednak nie było żadnej pośmiertnej reakcji w postaci drgawek. Mało kiedy w życiu czułem tyle satysfakcji co wtedy, autentycznie. Wziąłem ch*ja pod pachę i poszedłem z nim do domu. Wszyscy w środku miny, jakbym przytargał ze sobą jakiegoś tygrysa, lamparta czy innego krokodyla. Skwitowałem to tylko słowami - teraz mam spokój. Dwa dni później jadłem z ch*ja faszerowaną szyjkę, smakowała wybornie.
#ptaki #gesi #heheszki

8

Miałem napisać #pasta ale mi się odechciało. Nie mam weny do tworzenia od kilkunastu lat.
Daję zarys:
0. Lubisz piwo.
0,5. Nie jesteś wybredny ale masz standardy.
1. Przeprowadź się na zadupie na przedmieściach Wrocławia.
2. W okolicy dwa sklepy.
3. Śmieszne okoliczności.
4. Z braku laku kup pięć Harnasi.
5. Normalnie tego nie kupujesz. Ostateczna ostateczność.
6. dzienswistaka.run
7. Wracasz do lokum, proza życia, pijesz "piwo".
8. Otwierasz któregoś już i z ciekawości patrzysz pod zawleczkę. Kurwa. Wygrałeś czteropak.
9. Następnego dnia wymieniasz w sklepie zawleczkę. Sprzedawczyni, młoda dziewczyna zazdrości.
10. Wieczorem powtarza się punkt 7.
11. Powtarza się punkt 8.
12. Powtarza się punkt 9. Dziewczyna w sklepie żywo reaguje na to zdarzenie.
(…)
14. Minęło kilka dni i ciągle wygrywałeś czteropak Harnasia. Poznałeś lepiej dziewczynę ze sklepu.
15. Po miesiącu marzysz już o normalnym piwie ale masz zobowiązania. Twoja dziewczyna ze sklepu lubi Harnasia. No i ciągle wygrywasz darmowy czteropak.
16. Harnasiowy cug trwa dwa i pół miesiąca.
17. Nie wiem co dalej.
#shitposting

5

Neuropa jeszcze spała, gdy wujaszek od kilku godzin dzielnie kodził. Zatem zbliżało się południe. Plan był prosty, wlać w swój portal jeszcze więcej wolności. W tym samym mniej więcej czasie, tyle, że na drugim końcu naszego pięknego kraju, Juden kipiąc żądzą wyzwolenia Europy, przegryzał się przez kolejne strony książki o walce jakiegoś malarza... Znał ją niemal na pamięć, ale z jakiegoś powodu lubił do niej wracać. Nic nie zapowiadało, mających wkrótce nastąpić wydarzeń.
Na zaprzyjaźnionym portalu, niejaki michau, prowadził kolejne szkolenie w ramach aktywizacji zawodowej, współfinansował je PFRON, a michau nie lubił gdy pieniądze z tego typu instytucji nie wpadały do jego kieszeni. Już dawno wpadł na genialny pomysł, by społeczność swojego portalu lekko przycisnąć, bo mocno wkurzały go roszczeniowe żądania typu "napraw tagi", albo podsmiechujki z powodu jakiejś pasty o serwerowni... Zatem doszedł do wniosku, że najprościej będzie zwiększyć ilość administratorów, którzy zadbają o porządek i w zarodku zakopią zarzewia konfliktu…
Dzień zapowiadał się piękny, mimo że śnieg tej zimy znowu zaskoczył wszystkich, tylko nie drogowców.
Była to ta piękna pora dnia, gdy większość normalnych ludzi jest w pracy, ale czuje, już zapach końca dniówki, reszta społeczeństwa (mniejszość, choć mocno rozwydrzona) jeszcze odsypia, nocne balety, protesty, czy trolowanie w sieci w ramach walki o lepsze jutro, i równość i coś tam jeszcze, czego nie rozumieją, ale co tam…
Niestety ta sielanka wkrótce miała zostać przerwana…
Przerwany sen jednego z bojowników o równość, mądrość i coś tam... Miał skończyć się nieszczęściem... Niestety tęczowa kołdra, która była tegorocznym prezentem od dziadka mroza , okazała się za krótka, gdyż mimio, że ten lewacki troll (tak jak jego koledzy) kończył wkrótce podstawówkę (z niemałym trudem) urósł, bardziej niż dziadek mróz mógł podejrzewac. Tak więc próba naciągnięcia kołdry nieco wyżej, skończyła się tym, że zimno odczywane na brudnej nodze, obudziło naszego "bohatera". Jego rozespane, stęsknione rozumu spojrzenie, padło na włączony komputer. Jako, że niedoszły rewolucjonista, nie rozumiał pojęcia inwigilacja, to po prostu lubił patrzeć co robią wrogowie ludu i zwykl przeglądać wywrotowe portale. Wczoraj najwyraźniej nie wyłączył komputera (jak każdy lewak, nie przejmował rachunkami, których nie opłacał), a z komputera patrzyła nań uśmiechnięta twarz Pana z wąsikiem, w otoczeniu równie uśmiechniętych dziewoi. Skurwysyn-pomyslal lewak o Panu z wąsikiem-zazdroszcząc mu tego wianuszka dziewcząt. (niestety nasz bojownik tak bardzo wziął sobie do serca walkę o równość, że nigdy nie udało mu się zbliżyć do żadnej dziewczyny, a jedyny uśmiech jaki wywoływała jego pryszczata twarz, był uśmiechem politowania). Na szczęście rewolucja przyszła mu z pomocą, i raz udało mu się dotknąć piersi kolegi, który utrzymywał, że należy na niego wołać Karina…
Więc uśmiechnięta twarz na czarnobiałym zdjęciu, strasznie wkurzyła naszego bojownika. Czekaj, juz ja Cie dojadę-pomyślał nasz lewacki, przedwcześnie obudzony, bojownik.
Siadł do komputera i podjął próbę przeczytania treści zamieszczonej przy zdjęciu... Niestety szło mu to opornie... Więc pomyślał, że prościej będzie wysłać zdjęcie Wąsatego Pana do hostingodawcy portalu, na którym je znalazł. Na wszelki wypadek do zdjęcia dołączył wpis, to zdjęcie godzi w moje uczucia i dyskryminuje mniejszość gejowska…

Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie…
Ciąg dalszy wczoraj na #lurker
#heheszki #pasta

22

@judenfreiEurope posłuchaj mnie uważnie, jutro o 19:45 masz samolot do meksyku.
Bilet wyśle Ci zaraz na e mail. Gdy wyjdziesz z lotniska pod czerwoną budką telefoniczną jest skrytka,
otwórz ją tajnym hasłem : hajduszoboszlo. W niej znajdziesz nowy dowód osobisty,
3000 pesos i kluczyki do mieszkania na przeciwko. Od dziś nazywasz się
Juan Pablo Fernandez Maria FC Barcelona Janusz Sergio Vasilii Szewczenko i jesteś rosyjskim imigrantem z Rumuni.
Pracujesz w zakładzie fryzjerskim 2 km od lotniska. Powodzenia,
zapomnij o swoim poprzednim życiu i pod żadnym pozorem się nie wychylaj,
zerwij wszystkie kontakty, nawet z obsługą klienta z polsatu.
#gownowpis #pasta #cenzura

8

Lubicie oregano? Ja lubię. Nie wszyscy wiedzą jednak, że ta przyprawa (zanim stanie się przyprawą) prowadzi życie w ciekawej symbiozie na włoskich łąkach. Otóż mrówki z rodzaju myrmica też lubią oregano i zdarza im się zakładać kolonie w korzeniach roślinki, które przy okazji podgryzają. Oregano nie lubi tego, robi wrrr i produkuje substancję owadobójczą - karwakrol - który notabene nadaje ten charakterystyczny smak przyprawie. Problem w tym, że mrówki mówią "akurat nasz gatunek jest odporny na truciznę”, bo akurat ich gatunek jest odporny na tę truciznę. I co teraz?!

Otóż wtedy wchodzi on, motyl modraszek arion, cały na biało (z czarnymi plamkami na skrzydełkach). Modraszek tak lubi zapach oregano, zwłaszcza stresującego się i oblężonego, że postanowia złożyć jajko na roślince. Po dwóch tygodniach wykluwa się zeń larwa, która wszystkie staty zapakowała w illusion - przybiera kamuflaż z zapachów przyjemnych dla mrówek i sturlululuje się na ziemię. Przechodzące antmeny myślą “o, to jeden z naszych; dawaj z nami, kumplu” i zanoszą do gniazda ledwo powstrzymującego się od wybuchu złowrogim śmiechem oszusta.

Mrówki kładą larwę ze swoimi małymi i traktują ją jak mrówcze dziecię - karmią ją, opiekują się nią, puszczają jej na DVD “Dawno temu w trawie” itd., takie tam mrówcze sprawy. Kiedy nasz szpieg podrasta tak, że fałszywe wąsy i kartonowe odnóża nie zapewniają już kamuflażu, zaczyna naśladować dźwięki mrówczej królowej (na co mrówki dają się nabrać - umówmy się, to nie są bystrzaki) i pożera kolonię kęs po kęsie, odwłok po odwłoku.

Tym sposobem mrówki wychowały swojego mordercę, który teraz może się przepoczwarzyć, a oregano rośnie sobie w spokoju, by wkrótce wylądować na pysznej pizzy hawajskiej, średniej, grube ciasto, sos czosnkowy, kartą proszę, dziękuję, do widzenia.

[Konrad Entomolog]

PS Z tego posta nie dowiecie się niczego o ludziach, ale nigdy dość wiedzy na temat oregano.
#pasta #oregano #mrowki

25

Pokaż spoilerStare i znane, ale wczorajsza rozmowa z @paladyn przypomniała mi o tej ciekawej pascie :)
O końskiej dupie
…czyli dlaczego zawsze tak robimy?
Czy oświadczenie „Zawsze tak to robimy" nie budzi w tobie jakiejś wątpliwości?

1. Amerykański standard szerokości torów kolejowych (odstępu szyn) wynosi 4 stopy, 8.5 cala. Prawda, że to dziwaczna liczba? A czy wiesz dlaczego taki właśnie standard się stosuje?

2. Ponieważ w ten sposób buduje się linie kolejowe w Anglii, a właśnie angielscy przybysze budowali amerykańskie linie kolejowe. Dlaczego jednak Anglicy budowali je właśnie tak?

3. Ponieważ pierwsze linie kolejowe, budowali ci sami ludzie, którzy budowali wcześniej linie tramwajowe, a tam właśnie stosowano ten standard. Dlaczego jednak stosowano tam ten standard?

4. Ponieważ ludzie, którzy budowali linie tramwajowe, używali tych samych szablonów i narzędzi, jakich używali przy budowie wagonów tramwajowych, które miały taki odstęp kół. W porządku! Ale dlaczego wagony miały taki właśnie dziwaczny odstęp kół?

5. No cóż, gdyby próbowali zastosować jakiś inny rozstęp, łamali by pewną starą zasadę budowy dalekobieżnych dróg angielskich, ponieważ mają one taki właśnie odstęp kolein na koła. Któż to budował te starodawne drogi z koleinami?

6. Pierwsze dalekobieżne drogi w Europie (i Anglii) zbudowało Imperium Rzymskie dla swoich legionów. Drogi te są w użyciu dotychczas. Ale skąd te koleiny?

7. Pierwotne koleiny uformowały rzymskie rydwany wojenne; każdy inny użytkownik tych dróg musiał się dostosować do nich, gdyż inaczej uszkodziłby koła swoich pojazdów. Ponieważ rydwany były wykonywane dla lmperium Rzymskiego, były one wszystkie do siebie podobne jeśli idzie o rozstęp kół. Jak widać amerykański standard odstępu szyn kolejowych: 4 stopy i 8.5 cala, pochodzi od parametrów technicznych rzymskich rydwanów bojowych. A biurokracja jest wieczna.

A więc następnym razem, kiedy dostaniecie do ręki jakąś dokumentację techniczną i zaczniecie podejrzewać, że może ona mieć coś wspólnego z końską dupą, będziecie mieli całkowitą rację, ponieważ rzymskie rydwany wojenne były konstruowane tak, aby ich szerokość była dostosowana do sumarycznej szerokości zadów dwu koni bojowych.

A teraz małe rozwinięcie tematu…
Kiedy spoglądacie na kosmiczny wahadłowiec na stanowisku startowym, widzicie dwie duże rakiety startowe przymocowane po bokach głównego zbiornika paliwa. Są to rakiety na paliwo stałe, w skrócie: SRB, produkowane w firmie Thiokol, w Utah, w U.S.A. Inżynierowie, którzy projektowali SRB woleliby, aby były one nieco grubsze, ale... SRB transportuje się z wytwórni na stanowisko startowe koleją. Tak się złożyło, że linia kolejowa biegnie na pewnym odcinku przez tunel wydrążony w górze. Rakiety muszą się zmieścić w tym tunelu. Tunel jest tylko odrobinę szerszy niż linia kolejowa, a linia ta, jak już wiecie, ma szerokość dwu końskich tyłków.

Tak więc jeden z głównych szczegółów konstrukcyjnych kosmicznego wahadłowca, być może najbardziej nowoczesnego systemu transportowego na świecie, został zdeterminowany ponad dwa tysiące lat temu przez szerokość końskiej dupy.
#pasta #kolej #kosmos #historia

11