Chciałbym kiedyś zobaczyć wyjątkowy odcinek „Nasz nowy dom”. Polska DŻ, psy chujami szczekają, prąd po kablach zawraca, a w Zapiździewie Małym pod trasą na Białoruś mieszka rodzina Fiutowiczów. Ojciec rodziny pięć lat temu był się wpierdolił pod jedyny samochód w wiosce po pijanemu, matka tyra w obozie pracy przy szparagach w Rajchu, a Kacperka z dziecięcym pierdolnięciem mózgowym i akustyczną Basię wychowuje ślepy dziadek z Alzheimerem i babcia, sanitariuszka w powstaniu Spartakusa. Oczywiście mieszkają w rozpieprzającej się lepiance z żubrzego gówna, oświetlają ją złapanymi w słoiki po bimbrze świetlikami, a wodę mają, jak Bug wyleje. Cała rodzina żyje z jednej pamiętającej Jaruzela krowy, a dzieci nigdy nie widziały podręczników. Dziadków nie stać na wózek, więc Kacperek jeździ w taczce, a 500+ nie przychodzi, bo listonosza dwa lata temu utopce wpierdoliły. Generalnie połączenie Mordoru i Jądra Ciemności, czyli Podlasie.
Pewnego dnia przed posiadłość państwa Fiutowiczów zajeżdża transporter opancerzony Polsatu. Kamerzysta spierdala w podskokach przed uciekającym z budy Cthulhu, dźwiękowiec składa ofiarę Światłowodowi, a Katarzyna Dowbor wyłazi z uśmiechem Pana Kleksa w domu dziecka. Komandosi zrzucają na spadochronie Martynę z projektem domu w tubie, obrywa bełtami i oszczepami z gówna, ale kartka podpierdolona Pogromcom Mitów trafia w ręce adoptowanego dziecka najsłynniejszej czeskiej gejowskiej pary Pata i Mata. Dowbor rzuca tekstem, że nie może się doczekać, kiedy rodzina ujrzy niespodziankę dla nich. Fiutowiczowie wychodzą na podwórko odjebani jak Paździoch na otwarcie bazaru, babcia zaczyna klepać historię o tragedii familijnej, Kacperek się ślini, Basia obgryza nogę dźwiękowca, a dziadek gubi drogę i wpada do szamba. Prowadząca uśmiecha się, spogląda w oczy babuli i mówi:
- Kochani, nie martwcie się. NIE WYREMONTUJEMY WASZEGO DOMU!
Cisza taka, że słychać, jak kroniki drzewa wpieprzajo. Babcia rzuca głośnym „Gospodyn pamiłuj” i mdleje. Dziadek wynurza się z szamba, słyszy, co się dzieje, wyciąga z kieszeni obsranego ziemniaka i dzwoni do Sprawy dla reportera, ale w połowie rozmowy zapomina, co się stało. Kacperek z wrażenia spada z taczki i popiełuszkuje w szambie, a Basia spierdala do lasu, żeby zostać wychowaną przez podlaskie centaury (pół Sowieci, pół żubry) na księżniczkę puszczy. Ekipa spierdala, bojąc się gniewu miejscowych. Ktoś z najbliższego marketu budowlanego robi lokowanie produktu, rzucając w babcię śnieżką. Katarzyna Dowbor dabuje. Napisy i zwiastun filmu z Seagalem w poniedziałek. Amen. #pasta #heheszki

5

Byłem kiedyś na wyjeździe, gdzie zarzuciliśmy wszyscy razem kwasa. Wędrowaliśmy więc srogo porobieni przez niewielkie, malowniczo położone miasto w południowej Polsce i zachciało nam się pić. Pomyśleliśmy, że przydałoby się ogarnąć jakiś sok i - cud! - okazało się, że stoimy pod wejściem do jakiegoś spożywczaka. No to wchodzimy do środka.

Sklep tego typu, że trzeba prosić ekspedientkę o towar. Mały, ciasny i słabo zaopatrzony, głównie w gównopiwo dla autochtonów i niewiele ponadto. Stoimy przy drzwiach - przypominam, czterech typów na kwasowym peaku - i rozkminiamy.

- Weź multiwitaminę.

- Nie, pomarańczowy.

- Ja nic nie biorę, to kradzież.

- A jak się zorientuje, że chcemy ją okraść?

- A chcemy?

- Ja chcę multiwitaminę.

- Dobra, idź do pani, ukradnij jej multiwitaminę.

Ponieważ dyskusja toczyła się głośno, pani chrząknęła znacząco i spytała:

- Co podać?

Spojrzeliśmy po sobie. Każdy oczy jak pięć złotych, fraktale zapierdalają po każdej płaszczyźnie, pod powiekami dyskoteka, a w głowie jeden wielki burdel. Wyglądaliśmy i zachowywaliśmy się prawdopodobnie jak uciekinierzy z ośrodka dla niepełnosprawnych umysłowo.

- Ty idź.

- Nie, ty.

- Ja nie idę, to kradzież.

- Anon, ty chciałeś multiwitaminę, więc idź ukradnij multiwitaminę.

Postanowiłem, że będę odważny. Poszedłem. Zrobiłem dwa kroki ku ladzie. Reszta stała za mną i trzymała kciuki. Słyszałem te wstrzymane oddechy, czułem się jak bohater. Jak Bruce Willis w Armageddonie. Jak Leonardo Di Caprio w Titanicu. Jak Adam Małysz na Turnieju Czterech Skoczni. Tak się zaplątałem, że stałem przy ladzie z zamkniętymi oczami i oglądałem specjalne wydanie Teleexpresu ze sobą w roli głównej.

- Co podać?

Otworzyłem oczy. Gdzie ja jestem?

- Eeee, poproszę multiwitaminę - powiedziały moje usta.

Pani popatrzyła na mnie jak na debila, zapewne całkiem słusznie, ale jednak podała mi sok.

- Trzy złote.

Co kurwa.

- Przepraszam?

- Trzy złote.

Pomyślałem, że to jest jak w Milionerach i że najwyższy czas na pytanie do przyjaciela.

- Chłopaki, o co tu chodzi? - zawołałem.

- Ukradnij jej trzy złote!

- Nie, daj jej trzy złote!

- Weź pomarańczowy!

Odwróciłem się do pani, zapewne z mocno przepraszającym wyrazem twarzy i wzruszyłem ramionami. Sprzedawczyni chyba ogarnęła, że jesteśmy wszyscy bardzo mocno nie halo, bo powiedziała:

- Niech mi pan zapłaci, pieniądze ma pan w portfelu.

Portfel. To grube w kieszeni. Jasne.

Wyjąłem portfel, zaglądam do środka, a tam zonk. Jakieś papierki, blaszki, w ogóle nie wiem o co chodzi, co to w ogóle jest.

- Trzy złote…?

- Tak, niech pan mi da coś, to wydam.

Zajrzałem jeszcze raz do portfela, a tam dalej jakieś papierki, blaszki... W dodatku żaden nie był pomarańczowy. Po chwili namysłu wyciągnąłem pierwszy papierek. Był tam namalowany profil jakiegoś brodatego faceta w kasku. Multpilikował się i wyginał na wszystkie możliwe strony, jeden papierek, drugi trzeci, no jeden wielki fraktal. Szukałem jakiejś wskazówki, że to to czego mi trzeba, ale nic nie znalazłem. Nawet nie był pomarańczowy. W ogóle nie miałem pomysłu do czego to coś może służyć. Do jedzenia?

Ugryzłem banknot, ale nie był dobry i nie dało się go oderwać.

- Zapłaci mi pan, czy nie?

A może to nie chodzi o papierki? I nagle mnie olśniło. Barter! To chodzi o barter, handel wymienny! Ona da mi sok, a ja jej dam portfel. Takie proste!

Schowałem papierek ze zmultiplikowanym facetem w kasku do kieszeni, wziąłem sok, dałem jej portfel do ręki i czym prędzej wyszedłem ze sklepu, żeby tylko nie musieć dalej użerać się z problemem pieniędzy.

- Zapłaciłeś?

- Tak. Chodźmy stąd jak najszybciej, na jakąś łąkę albo co, bo nie zdzierże tu ani, kurwa, minuty dłużej.

Poszliśmy w dal, przed siebie.

O tym jak szukaliśmy później tego sklepu, żeby odzyskać mój portfel, w którym miałem wszystkie pieniądze na resztę pobytu i podróż powrotną do domu, kartę do bankomatu, dokumenty itp. itd. pisał nie będę, bo ile się wtedy wstydu najadłem to moje. Ale trip był całkiem udany, bo jednak odzyskałem portfel. I sok też był całkiem smaczny.
#narkotykizawszespoko #pasta #lsd #kwas

15

Chodziłem do gimnazjum, w którym pani Grażynka prowadząca szkolny sklepik zrezygnowała i po roku buntów ze strony młodzieży, bo nie było co kupować, a szkoła była w takim miejscu, że najbliższy sklep spożywczy znajdował się kilka kilometrów dalej, dyrekcja stwierdziła, że szkoła sama poprowadzi sklepik, a jego zarządzaniem zajmą się się uczniowie. Konkretnie to trzecia klasa, która w poprzednim roku miała najlepszą średnią. Funkcja osoby pracującej w sklepiku to był niesamowity prestiż. Uczniowie z klasy, która prowadziła sprzedaż byli szanowani, nikt ich nie zaczepiał i każdy im właził w dupę, bo przez to można było dostać się bocznymi drzwiami bez kolejki albo dostać coś na krechę.

No i tak się złożyło, że to nasz klasa dostała sklepik pod zarząd w ostatnim roku gimnazjum. Oczywiście głównie pracowały osoby najbardziej popularne i kilka najładniejszych dziewczyn dla towarzystwa. Prowadzenie sklepiku wymagało jednak obsadzenia funkcji księgowego, zaopatrzeniowca i magazyniera w jednym, który za wszystko odpowiadał. Czyli funkcja, która wymagała faktycznego zapierdalania, wiązała się z odpowiedzialnością własną głową, a nie dodawała żadnego dodatkowego prestiżu. Bardzo nie było chętnych, więc stwierdziliśmy, że potrzebujemy słupa. Wtedy to było bardziej podyktowane lenistwem, bo lepiej spędzać czas na bajerowaniu loszek w z kolejki, niż pobudkami kryminalnymi. Decyzja ta jednak wpłynęła na powstanie całego procederu.

Do klasy chodził Marcinek nazywany Pigułą z racji na swoja aparycję. Marcinek bardzo łaknął naszego towarzystwa, więc ochoczo zgodził się zostać naszym słupem. Dostaliśmy wszelkie instrukcje, przygotowaliśmy grafik i odebraliśmy klucze. Zbiegło się to w czasie z zamknięciem jedynego większego sklepu na osiedlu, więc dzieciaki zostały pozbawione ostatniego źródła chispów i tymbarków w drodze do szkoły. Przez to sklepik przeżywał prawdziwe oblężenie. Jeśli ktoś nie ustawił się na początku kolejki, to ciężko było dorwać się przed końcem przerwy do okienka.

Działaliśmy tak ponad dwa miesiące. Piguła na bieżąco sprawdzał stany, pisał zamówienia na to co się kończy i przekazywał dyrektorce. Dyrektorka w drodze do pracy kupowała wszystko w jakimś markecie, przywoziła do szkoły, my to sprzedawaliśmy z minimalną marżą, a zysk oficjalnie szedł na piłki i pomoce naukowe, czyli w rzeczywistości na wieżę stereo do gabinetu dyrektorki albo ekspres przelewowy do pokoju nauczycielskiego, w którym zawsze pachniało kawą i bogactwem. My bajerowaliśmy dziewczyny i zaliczaliśmy pierwsze macanki w kartonach po lejsach, a kujonki z naszej klasy pracowały w tym czasie na wzorowe sprawowanie i Pana Tadeusza z dedykacją na koniec roku.

Wszystko się zmieniło, gdy pewnego dnia Piguła wpadł rozemocjonowany do sklepiku. "Chłopaki, chłopaki, nie uwierzycie" krzyczał podniecony. Okazało się, że dzień wcześniej pojechał do Selgrosa z ojcem kupić jakieś rzeczy do jego firmy i poszli kupić kilka rzeczy do domu. Jak Piguła zobaczył ceny jakie tam są to w oczach pojawiły mu się dwa wielkie znaczki dolara. Okazało się, że chipsy, które my sprzedawaliśmy za 2,50 zł, w Selgrosie były po złotówce. Ktoś zaproponował, żeby iśc z tym do dyrektorki, ale szybko został uświadomiony.

Plan był taki, że Piguła podprowadzi ojcu kartę, każdy zbierze tyle kasy ile będzie w stanie i pojedziemy nabyć towar do Selgrosa, a potem sprzedawać w sklepiku. Po kilku dniach ja i Piguła pojechaliśmy do innego miasta do Selgrosa. Wyjazd we dwóch był konieczny, gdyż bilety kosztowały po kilka złotych, a na początku biznesu każdy grosz się liczył. Nabraliśmy cały wózek małych napojów, czipsów, batonów. Niestety przy kasie zderzyliśmy się z rzeczywistością, gdyż okazało się, że Piguła patrzył na ceny netto, które były tam podane jako ceny główne. Mimo to, biznes w dalszym ciągu był opłacalny.

Na początku w maksymalnej konspiracji wprowadzaliśmy do obiegu niewielką ilość. Może z 1-2 paczki czipsów na 10 sprzedanych. Panicznie baliśmy się, że ktoś rozpozna produkt z innego źródła, że dyrektorka spisuje numery seryjne czipsów albo, że ktoś nas podkabluje. Bezkarność powodowała, że z czasem lewe produkty zaczęły stanowić większość, a my zarabialiśmy już po kilkanaście złotych na łebka dziennie.

Niestety zmniejszony przychód spowodował podejrzenia dyrektorki. Popełniła jednak błąd, że powiedziała Pigule o kontroli jaką zamierza nam urządzić. Piguła chyba pobił swój rekord na 100m, który wynosił jakieś 30 sekund i w ostatniej chwili ostrzegł nas przed zbliżającym się nalotem wywiadu skarbowego w postaci dyrektorki. Na szybkości wrzuciliśmy co się dało do worów na śmieci i postawiliśmy koło drzwi do wyniesienia, a napoje wylaliśmy do sklepikowej umywalki. Dyrektorka wpadła, zażądała od Piguły dokumenty i faktury, czyli remanent w zeszycie, który miał robić na koniec każdego dnia. Porównała go z swoimi zapiskami i wyszło jej kilka nadprogramowych paczek czipsów których nie zdążyliśmy upłynnić, więc kazała popytać następnego dnia czy ktoś nie zapomniał odebrać swoich zakupów. Niskie obroty zrzuciła na karb bezrobocia w okolicy i dała nam spokój.

Taka bezkarność tylko dodała nam odwagi. Zaczęliśmy kupować produkty, których wcześniej nie było takie jak napoje w puszkach, kwaśne żelki czy porządne batony, a nie tylko wyroby czekoladopodobne, tanie czipsy i pseudotymbarki. Nieoficjalnie sprzedawaliśmy też zeszyty, długopisy, a nawet tabakę czy zakazane w szkole energetyki przelewane do z litrowej butli do małych butelek po napojach. Interes kręcił się tak dobrze, że postanowiliśmy sprzedawać rzeczy od dyrektorki jak wcześniej a zarabiać tylko na dodatkowych rzeczach, żeby nie budzić podjerzeń.

Pojawił się jednak problem z przemytem do szkoły. W plecakach nie dawaliśmy już rady, a korzystanie z mułów generowało koszty i budziło podejrzenia. Ale korzystaliśmy z okazji. Głównie dzięki Jarkowi, szkolnemu muzykowi, który co okazję targał do szkoły swój sprzęt w wielkich skrzyniach. Wszyscy myśleli, że z Jarkiem wnosimy jego głośniki, kable i inne kibordy, a tak naprawdę wjeżdżały kartony żelków czy zgrzewki napojów.

Zarabialiśmy wtedy po nawet 100 zł na dzień na osobę, co było dla 15latka ogromną kasą. Woziliśmy się do selgrosa taksówką odjebani w najnowszą kolekcję Mass 98 i inne ecko czy akademiksy. Niestety taka kasa w posiadaniu nastolatków ze średnio zamożnych domów powodowała podejrzenia, dlatego musieliśmy ją prać. Kolega, który jako jedyny ogarniał Corela zeskanował pismo o przyznaniu stypendium swojej siostry, podmienił dane i dał każdemu z nas do pochwalenia się rodzicom. Moi byli tak szczęśliwi, że obiecali mi dawać dodatkowo 100 zł co miesiąc jeśli tylko utrzymam stypendium. Inni chodzili co sobotę do centrum handlowego czy kina a w drodze powrotnej tarzali się po ulicy, żeby po powrocie twierdzić że robili na budowie. Jeden kolega dostał nawet wpierdol od ojca, bo ten podejrzewał go o handel narkotykami, gdy znalazł zwitek pieniędzy pod jego łóżkiem.

Niestety zawiść inne klasy spowodowała, że w końcu nie wytrzymali i poszli złożyć grupowy donos. Nic nam nie mogło pomóc, gdy wkurzona dyrektorka wpadła do sklepiku. Wobec masy nielegalnego towaru w naszym posiadaniu, zeznań świadków i słabej odporności Piguły na presję podczas przesłuchania nie było dla nas ratunku. Dostaliśmy nagany, zostaliśmy zawieszeni i odebrano nam wszystkie zarobione pieniądze które miały zostać przeznaczone na remont boiska, przy którym mieliśmy pomagać przez całe wakacje pod czujnym okiem woźnego. Najlepsze było gdy moja matka zaczęła płakać przy dyrektorce, że teraz mi odbiorą stypendium z kuratorium i prosi, żeby mnie nie zawieszać. Dyrektorka oczy jak pięć złotych i prosi o pokazanie tego dokumentu. Prawie wyleciałem za to fałszerstwo ze szkoły, uchroniło mnie że ojciec posunięty do ostateczności zasugerował dyrektorce, że prowadzenie niezarejestrowanej działalności zatrudniając przy tym nieodpłatnie uczniów jest chyba nie do końca legalne. Za to dostałem od ojca wpierdol, którego do końca życia nie zapomnę i całe wakacje spędziłem czytając książki. A oferta sklepiku strasznie podupadła.

O ile nas można było przyrównać do wyrafinowanej mafii paliwowej, to działania naszych następców można porównać do dresików kradnących radia. Podobno zaczęli od brania sobie żarcia na krechę, aż doszli do manka na kilka tysięcy. Wpadli po pierwszym remanencie. Do prowadzenia sklepiku wzięto jakąś firmę. Chłopaki pokończyli różnie. Część tyra za grosze po jakichś fabrykach, część ma zarabia całkiem przyzwoicie, a Piguła ma drukarnię, która dziwnym trafem wygrywa wszystkie przetargi dla urzędów i spółek samorządowych po tym jak druknął po taniości 100 tysięcy plakatów kandydatowi na prezydenta. A w sklepiku teraz podobno nawet gorące kubki mają i papier kancelaryjny, który za moich czasów przed polskim można było sprzedać za nawet 5 zł za arkusz.
#sklep #pasta #heheszki #biznes #szkoła

12

Ja i mój mąż... Cali wyszykowani na romantyczną kolację i wieczór w teatrze. Kilka razy okradziono nam dom więc nauczeni doświadczeniem zawsze zostawiamy nocne światło, włączony tv ,a kota wypuszczamy do ogrodu żeby nie uruchamiał alarmu. Zamówiliśmy taksówkę ,a gdy podjechała otworzyliśmy drzwi i wtedy nasz kot wbiegł do domu jak torpeda i poleciał na górę do sypialni. Ponieważ kot niszczy meble pod naszą nieobecność nie chcieliśmy zostawiać go w środku. Mój mąż wrócił do domu żeby go złapać i zanieść z powrotem do ogrodu. Ja poszłam do taksówki, przeprosiłam taksówkarza, a że nie chciałam żeby wiedział ,że dom będzie pusty cały wieczór powiedziałam "mój mąż poszedł sprawdzić czy z teściową wszystko ok bo ma już 89 lat i trzeba jej pomóc, pewnie za chwilę wróci". Parę minut później do taksówki wsiadł mój spocony, zdyszany mąż i mówi: przepraszam serdecznie że trwało to tak długo, ale dziwka schowała się pod łóżkiem i musiałem ukłuć ja w dupę wieszakiem żeby wyszła. Próbowała uciec ale ją złapałem, zawinąłem w koc żeby mnie nie podrapała jak ostatnio i wyjebałem do ogrodu". Cisza w taksówce bezcenna…
#pasta #heheszki #zawszebawi

12

Jeden z moich kumpli zawsze robi mi ten sam żart kiedy chodzimy po górach - nagle zamiera w bezruchu i zaczyna się gapić w dal jakby coś zobaczył pomiędzy drzewami. Nie odzywa się wtedy ani słowem, tylko czasem rzuca mi krótkie spojrzenie jakby chciał powiedzieć "Kurwa, stary, widziałeś to?" Zwykle stoję obok niego jak debil i gapię się w to samo miejsce, zastanawiając się, czy coś jest nie tak z moimi oczami. Po chwili on odrywa wzrok i bez słowa wraca na szlak, a ja nie mogę nawet zapytać co zobaczył bo jest psem.
https://i0.hippopx.com/photos/859/914/393/dog-labrador-animal-canidae-thumb.jpg
#pasta #heheszki #psy

12

Kiedyś mój kumpel debil czyli Patyk zakleił sobie oko super klejem, i wylądował na pogotowiu, bo sobie chciał przymocować legendarny plaster na nos z Bravo Sport sygnowany przez samego Marcina Mięciela.
A było to tak…
Plaster można było kupić w Bravo Sport.
Naklejany miał zdziałać cuda. Dzięki ściągnięciu do siebie i rozchyleniu skrzydełek nosa, zwiększał dopływ tlenu do płuc, wzmacniając jednocześnie kondycję, wytrzymałość i sprawność.
A do tego, w co wierzono, prawidłowo naklejony miał poprawiać drybling, grę głową czy szybkość.
Przynajmniej w teorii.
Niektórzy kupili specjalnie po kilka wydań Bravo, by zdać się szczęśliwymi posiadaczami większej ilości plastrów – o ile ich było na to stać .
I tak też plaster w okresie publikacji królował w ekipie Patyka.
Zachomikowany i skitrany przed starszym rodzeństwem, czekał w tajnej skrytce w domu na najlepszą okazję, jakiś na mecz życia, podczas którego o wyniku miały decydować detale (mógł to być arcyważny klasowy lub placowy lub… osiedlowy).
I właśnie na taki najważniejszy mecz życia, ekipa Patyka postanowiła demokratycznie ze skrytek swe plastry wydobyć.
Ustalili, że wszyscy w nich zagrają.
Do tego rozrysowali taktykę na kartce, ustalili pozycje – kto w ataku, kto w obronie, kto na skrzydle, kto będzie defensywnym pomocnikiem, kto rozgrywającym (przypominam, że grali w 5) i to, że Gruby na bramę.
Do tego doprecyzowali, kto będzie Markiem Citko, a kto Davidem Beckhamem. Gruby rozdarł ryja, że jak on ma być Davidem Seamanem to ma to w dupie i idzie do domu.
Uparł się na Erica Cantonę. Niby z jednej strony jak to Cantona miał stać na bramce? Ale z drugiej…
Sprawa była na ostrzu noża, Gruby gotów był zrealizować swą groźbę rozpieprzając mecz i narażając ich na wiekuisty wstyd i hańbę. Więc mu odpuścili. I tak Eric Cantona w osobie Grubego strzegł budy.
Jeżeli chodzi zaś o plastry u Patyka et consortes to stany magazynowe prezentowały się różnie.
Mati wszedł posiadanie większej ilości plastrów, gdyż uprawiał popularną w latach 90 dziesionę. Czyli kroił młodszych szczyli z fantów. Później sam był krojony przez starszych, ale odpalał tylko część zrabowanych kosztowności, więc finalnie wychodził in plus.
No cóż, tak bywało, jak w Królu Lwie – krąg życia się zamykał.
W czasach wyjścia tej edycji Bravo Sport Mati czaił się pod kioskiem Ruchu i udało mu się złowić kilka egzemplarzy których strzegł zazdrośnie, licząc, że ktoś od niego kiedyś je odkupi (wszystkie zgubił przy przeprowadzce).
Łysy o plastrze mógł pomarzyć, gdyż pochodził z prawdziwie polskiej, dysfunkcyjnej rodziny.
Od matki dostawał zimną obojętność. Od ojca, zapijaczonego sadysty, otrzymywał regularny wpierdol kablem od prodiża. Tym samym kablem, który jest tak nostalgicznie wspominany przez zwolenników tradycyjnej szkoły twardej ręki i bicia dzieci.
W domu Łysego zarówno w przypadku dzieci jak i żony wpierdol był zwykle stosowany prewencyjnie, a więc Łysy dostawał za wszystko, niemalże codziennie. Stary w ten sposób chciał wybić mu zawczasu głupie pomysły ze łba, zanim tam się w ogóle pojawią.
Działało to średnio, bo rządza przygód Łysego była silniejsza. Więc Łysy i tak się oddawał młodzieńczym szaleństwom, z pewnym fatalizmem wiedząc, że pobicie i tak go nie ominie. A skoro czekał go taki edypowy los, to chociaż uszczknie trochę tych drobnych przyjemności z życia.
I tak to skali bólu, ani fioletowego wyglądu skóry na plecach i dupie nie zmieni.
Także Łysy o takich fanaberiach jak nowe buty, wycieczki szkolne, rower, regularny posiłek czy plaster z Bravo Sport mógł zapomnieć.
Przykleił więc sobie zwykły plaster na odciski (bo wyglądał mniej więcej jak ten z Bravo), żeby mieć jakiś tam substytut. Plaster antyodciskowy jakimś przenajświętszym cudem wytrzasnął mu Mały, wykradając go z harcerskiej apteczki swojego ojca.
Tak, ojciec Małego miał pierdolca. Był czynnym harcerzem i nie mógł zaakceptować, że syn trzyma się od bajzlu tego z daleka, nie chce z busolą biegać po lesie, śpiewać „płonie ognisko w lesie” i stać się pożywieniem dla komarów i kleszczy.
Mały zaś twierdził „jego stary w tym obsranym mundurze wygląda jak spasiony zbok, a on nie będzie chodził jak mikropedał w tych podkolanówkach i spodenkach nad kolana”.
Podmienił kiedyś w aucie staremu kasetę Starego Dobrego Małżeństwa i ich balladowych stęknięć o Bieszczadach na Nagły Atak Spawacza, i ich legendarne „ZHP to kurwy i pedały”. Stary dotarł do fragmentu o druhu Wojciechowskim, którego „tak kochamy, że go osramy”.
Wkurwił się wtedy niemiłosiernie na Małego. I skonfiskował mu wszystkie kasety. Nie ocaleli nawet Backstreet Boys czy Spice Girls.
Mały i tak twierdził, że „warto było”.
I przezornie porobił kopie zapasowe, zgrywając najlepsze numery. To była składanka. Obok wspomnianych Backstreet Boys, czy Spicetek, był tam NAS oczywiście, Honor, Legion, Konkwista, Liroy, Yaro, Pidżama Porno, KSU, Offspring, Majka Jeżowska i Smerfne Hity.
Ale wracając do meczu…
Patyk był zajebistym piłkarzem. Na boisku grał praktycznie codziennie, więc plaster doczekał ważnego meczu, był już wymiętoszony i sfatygowany. Trzeba go było więc reinkarować na to najważniejsze spotkanie.
I tu się zasadza cała oś tej historii.
Jak wspomniałem rzecz się działa na jakimś tam arcyważnym meczu tzw. placowym, gdzie ekipa Patyka grała 5 na 5 na asfaltowym boisku z łośkami z drugiej strony osiedla.
Zwykle wojny o dominację i ustalenie kto był lepszy były prowadzone za pomocą grochownic, proc, czy też kamieni.
Ale tym razem postanowili rozstrzygnąć odwieczny spór o to kto dominuje na osiedlu na bardziej rycerskich zasadach.
Nie grali o nic poza honorem. Może to i śmieszne. Może to i głupie. Może to i naiwne.
Ale każdy kto wziął udział w takim najważniejszym meczu życia te wie, ile znaczyło. I jaka waga była takich meczów.
I tu niestety starli się Patyk z Grubym.
Zwykle ekipa zmieniała się na bramie, bo nie można było standardowo na budę wrzucić Grubego. Dlaczego? Bo Gruby ZAWSZE dysponował najlepszą piłką.
Ciotka z Anglii raz w roku wysyłała mu takie piłki, że w Polsce to się pojawiały 3 lata później. Gruby więc miał dość silną pozycję negocjacyjną, bo jakby się wkurwił i poszedł do domu, to zostawała tylko twarda jak skała piłka Patyka.
W tym meczu Gruby akurat wziął piłkę, ale waga spotkania była zbyt wielka, by wystawić go w polu.
Patyk więc przed meczem dyskutował z Grubym, żeby odpalił mu swój plaster, bo i tak stoi na budzie. A Patykowi się przyda, bo musi strzelać bramki, szybciej biegać i w ogóle jest najlepszy (co akurat było prawdą).
Gruby niestety nie dał się przekonać. Uparł się, że ten plaster mu posłuży, bo jak stwierdził będzie więcej tlenu dopływać do mózgu i będzie miał lepszy lerfefleks.
Jako, że jak się Gruby na coś uwziął to był uparty jak cesarz wszystkich europejskich osłów, to Patyk odpuścił. Poza tym Gruby powoli dojrzewał do etapu, w którym zaczął zdawać sobie sprawę, że większość problemów Grubego skutecznie rozwiązuje szybki wpierdol od Grubego.
Patyk przezornie wolał więc nie ryzykować, by go niepotrzebnie nie rozjuszyć.
Oczywiście plaster w meczu niespecjalnie pomógł Grubemu.
Może i ilość tlenu poprawiła jaka dopłynęła do mózgu poprawiła lefreks Grubego, ale musiała też oszołomić, bo w tym meczu wpuścił 17 bramek.
Na szczęście ekipa Patyka strzeliła więcej (w tym Patyk z jednym okiem zaklejonym klejem był królem strzelców) i zanosiło się na zwycięstwo, ale jeden z przeciwników sięgnął po cios poniżej pasa.
Wezwał w sukurs swojego starszego brata z innymi miejscowymi hipkami w wieku późnej zawodówki.
Zanim mecz się skończył i doszło do wygranej drużyny Patyka, starsi kilkoma kopniakami obsikali teren, przegonili wygrywającą drużynę, pyskującego Matiego obili po ryju i dodatkowo skroili Grubemu piłkę.
I zanim ciotka dosłała nową, musiał biedak kisić się na bramce w kolejnych meczach.
I teraz najważniejsze.
Ponieważ Patyk nie dogadał się przed meczem z Grubym odnośnie plastra, to wymyślił sobie, że będzie używał tego swojego
wymiętoszonego, który już praktycznie do niczego się nie nadawał.
Po prostu doklei go sobie do nosa super klejem swojego Starego.
Stary Patyka przywiózł od rodziny z Niemiec dwa słoiki po ogórkach super kleju o kolorze brunatnej sraki i konsystencji gęstej żywicy.
Dostał to od jakiegoś Turasa, który tym kleił w warsztacie samochody.
Matka Patyka w ogóle myślała, że dostanie jakiś super prezent, bo zawsze tak było jak Stary wracał z zagranicznych wojaży, więc radośnie niemalże sfrunęła na dół do auta, licząc na jakieś perfumy, albo chociaż żelazko, a tu Stary Patyka, uśmiech od ucha do ucha, zadowolony i tryskający dumą jak słoneczko w pełni, wyjmuje z bagażnika dwa słoiki maziatego gówna i mówi:
- Patrz Bożena jaki klej ci przywiozłem! Na całe życie nam wystarczy! To jest dopiero prezent! Zobaczysz, sąsiady w kolejce ustawiać się będą żebym im tylko coś skleił, ale ani kropelki im nie dam złodziejom!
Nie muszę chyba opisywać, jaka była reakcja Matki Patyka. I gdzie Stary mógł sobie wsadzić te słoiki.
Stary od Patyka miał tak, że jak sobie coś wszył to raczył tą opowieścią przez dwa miesiące wszystkich dookoła.
I tak bohaterem jego narracji stał się rewelacyjny super klej.
Pół osiedla i wszyscy kumple w robocie wiedzieli, że do mieszkania Patyszczkiewiczów zawitał ósmy cud świata w postaci 3 litrów wunderwaffe substancji klejących. Klej co klei wszystko, ze wszystkim i do wszystkiego. Zasycha w 3 sekundy i łapie na wieczność.
Przy stole, przy obiedzie, przy piwie, zawsze rozmowa schodziła prędzej czy później na jego cudowne właściwości.
Stary się zaraz podniecał, nakręcał i opowiadał o kleju, jakby to był żyjący członek rodziny i udany syn, którego Staremu Patyka nigdy nie udało się doczekać.
Z jego opowieści wynikało jakby cała rodzina Patków, czyli Mama Patyk, siostra Patrycja, brat Piotrek czyli Badyl i Patyk właściwy czyli Patryk mieli sobie dzięki temu klejowi życie na nowo ułożyć.
- Synek, jakby Niemcy w czasie wojny ten klej na Atlantyku mieli, to by tak te u-booty poklelili, że dzisiaj na Wiśle by pływały. Niemcy wojny by nie przegrały i dzisiaj w Reichu byśmy żyli!
Minus tego był taki, że to gęste świństwo trzeba było nałożyć pędzlem, bo było tak gęste, że nabierały się dość solidne porcje.
Ponieważ więc zużyty plaster nie chciał trzymać się Patykowi na nosie, pomysł był zajebiście genialny w swej prostocie.
W tajemnicy przed Starym Patyk wyniósł z warsztatu jeden słoik.
Pomyślał, że na tym super kleju na pewno dobrze plaster będzie się trzymał.
Był jednak problem.
Próbowaliście kiedyś sobie samemu przykleić za pomocą kleju plaster do nosa? Jedną ręką?
No właśnie.
Mecz miał się zaraz zacząć, przeciwnicy ani myśleli czekać, aż Patyk sobie przygotuje plaster, więc wszyscy zaczęli się drzeć na niego, żeby się pospieszył.
Patryk stał z tym plastrem w jednej ręce i pędzlem z klejem w drugiej i próbował sobie jakiś to przymocować. Szło mu średnio.
Uznał, że zanim sam sobie to nałoży, to szybciej będzie jak mu Gruby pomoże.
Gruby był mistrzem delikatności i tak zajebiście przykleił Patykowi plaster, że nałożył solidną, dwucentymetrową warstwę na cały nos i pół twarzy.
Nałożył tak solidnie, że skleił Patykowi powiekę. Czy tam rzęsy. Czy brwi. Jak zwał tak zwał.
I pewnie myślicie, że Patyk pobiegł do domu to wypłukać?
Chyba, by go kumple zatłukli jakby odpuścił mecz w takim momencie.
Powiedział – „a tam zaraz klej się wykruszy” i biegał tak dwie połowy strzelając coś koło 15 bramek.
A ponieważ oko go szczypało, to żeby nie trzeć i nie otwierać niepotrzebnie, to wziął od Grubego okulary i tam władował jakiś kawałek starej gazety, którą znalazł obok śmietnika.
Widział w nich blisko kiepsko, ale dobrze daleko. Także jak powiedział „krzyczcie głośno gdzie jesteście, bo widze takie rozmazane plamy, drybling będzie na czuja i strzelał będę z kapy z dystansu”.
A ponieważ Patyk był w gałę naprawdę wymiataczem, to jakoś mu się to udało.
I choć mecz poszedł nieźle, z okiem było gorzej.
Niestety. Mimo głębokie wiary, klej się nie wykruszył.
Więc Patyk wylądował na pogotowiu.
Choć przed ekipą kozaczył, to na pogotowiu obsrał się na miętowo, bo było podejrzenie, że powieka przykleiła mu się do gałki ocznej i czeka go poważna operacja w Warszawie, gdzie była jakaś tam super klinika i w ogóle, że może stracić wzrok…
Na szczęście skleiły się przede wszystkim rzęsy i zewnętrzna część powieki i jakoś lekarze sobie z tym poradzili.
Jako, że znali już Patyka z innych wizyt i złamań, chyba bardziej chcieli go nastraszyć niż faktycznie mu coś groziło.
A jak go zapytali czym sobie to zrobił, to Patyk, żeby nie przyznać się ojcu, że zajmuał mu z warsztatu jego ukochane mazidło, to powiedział, że no takim klejem do dętek co miał „kolega”, żeby plaster się trzymał.
Najlepsze w tym było to, że jak pod koniec meczu uciekali przed wpierdolem, to Gruby przez przypadek kopnął w ten słoik z klejem i rozdupcył to na ziemi.
Ojciec Patyka chyba ze dwa lata szukał zaginionego słoika i oskarżał swego arcywroga, czyli sąsiada Sikorskiego, że ten się wkradł do warsztatu i z zazdrości ukradł mu ten klej.




Źródło: FB/Patykalia
https://www.facebook.com/patykalia/posts/128570926520713
#pasta #heheszki

10

przecież ta opcja w #microsoft #edge jest genialna. nie dość, że TL;DR to jeszcze żeński głos syntezatora nadaje taki śmieszny ton
dziękuję pan Wiluś Gejts
#pasta

5

Witam, chciałem wam powiedzieć bardzo ciekawą historię oraz się was poradzić co mam robić dalej po takich wydarzeniach, historia jest jak najbardziej autentyczna i dzieje się w moim domu i ze mną w roli głównej, oto ona:

Mieszkam sam w jednopiętrowym domu tzw. parter i piętro, dziś mam 28lat początek tej historii zaczyna się gdy miałem 16lat.

Październik 2010r. mam 16lat
Wtedy mieszkałem z rodzicami (obecnie się wyprowadzili) miałem własny pokój zaraz obok sypialni rodziców, nie pamiętam dokładnie który to był dzień października ale w tą noc wszystko się zaczeło, był wieczór po 23 godzinie, o tej godz. zwykle grałem na komputerze, musiałem iść za potrzebą do toalety która znajdowała się na parterze, mama już spała (tata był w pracy) z mojego pokoju do schodów prowadził korytarz, gdzię po lewej stronie pierwsze drzwi były do sypialni rodziców, drugie do pokoju gościnnego który zazwyczaj stał otwarty, szedłem korytarzem powolnym krokiem, mijając pokój gościnny zauważyłem coś w ciemności, cofnołem się, zauważyłem czarną postać siedzącą na kanapie, była cała czarna bez nosa oczu miała tam ciemność, kształt ciała przypominał mi człowieka, myślałem że w pokoju siedzi mama (a że ciemno w pokoju to nie widać rysów twarzy itd.), zdziwiłem się czemu siedzi po ciemku i zaświeciłem światło po zaświeceniu kanapa była pusta, ahh jak ja pamiętam wtedy gdy zacząłem się drzyć z całej siły ile tylko miałem... krzyczałem jak małe dziecko, obudziłem mamę, a nawet u sąsiadów zaświeciło się światło (musiałem ich też obudzić) mama wpadła do pokoju, potrząśneła mną i pytała co się stało, ja powiedziałem żę w pokoju ktoś jest, pokój gościnny był w kształcie kwadratu do którego prowadziły jedne drzwi, więc mama nawet nie wchodząć mówi ze przecież nikogo nie ma, ja powiedziałem żeby poszukałą w szafie i za kanapą, mama sprawdziłą kanapę, szafy, zasłony i nic, nikogo nie było.
Tamtejszej nocy nic się już nie wydarzyło, po tamtym zdarzeniu zapytałem się mamy czy kiedyś coś takiego widziała, powiedziała że dzieją się tutaj dziwne rzeczy czasami, opowiadała mi że leżąc przed telewizorem ze zgaszonym światłem, samo się zapaliło w tym pokoju co ona oglądała a włącznik od światła jest daleko od drzwi żeby ktoś mógł go włączyć, od tamtego czasu zagłębniłem się w świat filmowych horrorów, dziennie oglądałem po kilka, na początku bałem się bardzo ale wraz z wzrostem liczy oglądniętych horrorów wzrosła moja odwaga, i za każdo kolejnym horrorem mniej się bałem…

Na przełomie października - marca 2010-2011r.
W tych miesiącach po tym zdarzeniu z tą postacią, tak jak wyżej napisałem oglądałem dużo horrorów dzięki czemu mniej się bałem, jednak po kilkunastu dniach od tego wszystkiego w nocy zacząłem słyszeć różne hałasy, kroki po schodach, stukanie w ścianach jednak mówię własnie że dzięki oglądaniu horrorów nie bałem się tego tak bardzo. O wszystkim informowałem mamę która coraz bardziej się o mnie martwiła.

Kwiecień 2011r. mam 17lat

Jedna z kwietniowych nocy, znów ten sa motyw, gra na komputerze gdzieś do 01:00 w nocy i znów musiałem iść za potrzebą, tym razem drzwi od pokoju były zamknięte (zawsze mama zamykała na noc ;D) załatwiłem potrzebę w toalecie idę już do mojego pokoju jestem w połowie schodów nagle z dołu gdzie światło za mną było zgaszone, usłyszałem jak ktoś głośno wypowiedział 2 razy moje imię po czym dodał "proszę cię", uciekłem i zamknąłem sięw pokoju, nie krzycząłem ani nie budziłem już mamy, nazajurz poinformowałem mamę o zdarzeniu, powiedziała ona że coś się ze mną dzieje i że zapisze mnie na wizyte u lekarza, ja się zgodziłem ale również zacząłem szukać inforamcji o moim domię oraz miasteczku w którym mieszkam, okazało się że dom jest całkiem nowy przed nami nikt tam wcześniej nie mieszkał, został postawiony specjalnie dla mojej mamy po czym się wprowadziliśmy gdy miałem 1 rok, nic ciekawego, jednak bardziej zainteresowała mnie historia mojego miasteczka w której wyczytałem, żę moje miasto ma bardzo bogatą historię, leży nad wisłą , dlatego przebiegały przez nie dużę szlaki handlowe, oraz wodne, pierwsze osady pojawiły się już w neolicie, przetrwały długo potem zostały zniszcone, znów powstały osady celtyckie i wtedy gdy była tu osada celtycka , na miejscu gdzie stoi mój dom powstał średni kościół drewniany, jest o nim bardzo mało wzmianek nawet w księgach w parafi (sprawdzałem) w którymś tam wieku osada ta została zniszczona jednak zachował się jedynie ten kościół, przez 2 wieki stał na polach jeden kościół drewniany, a wokół pola, tak jak wspomniałem ze względu na otoczenie , na ten teren wprowadzili się nowi osadnicy, podobno wybudowano chaty koło kościoła, jednak ludzie z tych pobliskich domów zgłaszali żę w kościele po nocach dzieją sięstraszne rzeczy słaychać jęki itp. za dzień przy kościele zbierało sie dużo kotów i psów, z czego psy wyły, a koty miałczały, osądzono że kościół jest pod władaniem szatana i go spalono, na jego miejscu powstało pole uprawne, po wielu wielu latach w przed II wojną światową dziąłkę tę kupiła moja prababcia, na miejscu tego kościołą wybudowała stajnie, zaś koło stajni dom, po II wojnie światowej stajnia została zniszczona, i takie gruzy leżały aż do 1989 roku gdzie wybudowaliśmy się my…
Po tej histori i materiałach przeze mnie zebranych przestraszłyem się, no ale cóż mogłem zrobić, w maju poszedłem do lekarza który zapisał mi leki i powiedział żeby my się wyprowadzili z tego domu, tak też i moji rodzice zrobili.

Maj 2022r. mam 28 lat

Nudziło mi się już od paru lat mieszkaliśmy w nowym domu, ja jeszcze nadal z rodzicami, włączyłem sobię horror Egzorcyzmy Emilly Rose w którym dziwne zjawiska które były pokazane bardzo przypomniały mi stary dom, a co najbardziej pasowały do zjawisk dziejących się w nim (prócz opętania) gdy zobaczyłem scenę w filmie z czarną postacią natychmiast skojarzyłem ją z tą co widziałem w starym domie, w filmie przedstawiona byłą jako szatan, dlatego bardzo się wystraszyłem ale pomyślałem że to przypadek a film to film mimo iż oparty na faktach…
Byłem dość stary 28lata na mieszkanie z rodzicami, wiadomo starszy to odważniejszy, więc postanowiłem sam wrócić do starego domu…
W lutym wróciłem do starego domu, przeprowadziłem się, pierwsza noc powiem wam że miałem dreszczyk i nie mogłem usnąć ale nic się nie działo, po paru dniach znów powróciły szmery, kroki na schodach itd... jednak już w pewnym stopniu się do nich przyzwyczajiłem.

Czerwiec 2022r. mam 28 lat

Dziś gdy pisze tego posta mamy 7 czerwca wczoraj w nocy co mi się wydarzyło było znów bardzo straszne, (nie wspomniałem wcześniej ale jeszcze jak rodzice jeszcze ze mną mieszkali to był w domu pare razy ksiądz i go poświęcal ale nic nie zadziałało) nie chcę tego domu opuszczać a dzieją się w nim straszne rzeczy... dobra wróćmy do histori co się stało dnia wczorajszego:
Wieczór, 20:30 włączam LoL'a i sobie gram z kumplami, jest 22:45.
Nagle monitor sam mi zgasl. Na poczatku nic sobie z tego nie robilem, tylko ponownie go uruchomilem i gralem dalej.
Po paru minutach monitor znowu sie wylaczyl.
Po ponownym uruchomieniu moim oczom ukazaly sie dziwne artefakty.
Przestraszylem sie i po dluzszych ogledzinach doszedlem do wniosku, ze gpu poszlo, w zwiazku z tym jaka karte polecicie do 1500zl?
#duchy #heheszki #humor #pasta

13

Mój stary siedzi na fotelu i czyta rachunki. W pewnym momencie woła matke i pyta się,
jakim cudem przez 3 miesiące natrzaskaliśmy 90zł za wode. Czyli 30zł miesięcznie, na trzyosobową rodzine przez 3 miechy, czyli 10zł miesieczne na głowe

Hurr durr to dużo, czeba oszczendzać tak, mój stary mówi oszczeNdzać, a nie oszczędzać.

Ja tbw, mame twierdzi że nie ma na czym bo w domu nikt wody nie marnuje, a 10zł na głowe to jest śmieszna suma, więc ona nic zmieniać nie będzie.

Stary pojęczał, pojęczał, więc mu powiedzieliśmy ze jak taki oszczędny, to niech zacznie od siebie, bo to na niego najwięcej prądu i wody w domu idzie.

Stary wpadł na genialny pomysł, jakoś sobie wykombinował że najwięcej wody idzie na spuszczanie w kiblu (zbiornik 30L). kupa to śmierdzący problem i spuszczać trzeba, ale po co spuszczać po małym siku? po cholere spuszczać 30L wody psu w dupe, po jakimś małym 200-300ml sikaniu?

Jak też pomyślał, tak zrobił. przestał spuszczać wode po szczaniu. oczywiście wcześniej nas poinformował że to genialny pomysł i on wciela go w życie i że my też powinniśmy.

Został wyśmiany przez mnie, mame popukała się w glowe i stwierdziliśmy, że zobaczymy jak będa rachunki wyglądać po jego oszczędzaniu. 1m3 wody u nas kosztuje jakoś 2,80zł. jedno spuszczenie to 30L. Czyli jak stary 33 razy nie spuści wody, to oszczędzi 1m3 wody, czyli 2,80zł. ale on już na to nie wpadł, a w moje tłumaczenia nie wierzył.
Stary chodzi do kibla sie wyszczać ze 2-3 razy dziennie. wody po szczaniu nie spuszczał.

Problemu nie było, co 2-3 godziny ktoś wpada do kibla, robi swoje i spuszcza, więc zapach moczu w kiblu nie robił problemu
2 tygodnie później matka robi wieeelkie pranie pościeli.

Na drzwiach, szafkach, suszarce i sznurkach pod sufitem zajebane suszącą się pościelą
w tv jakiś mieć więc stary wieczorem strzelił hehe 4-5 piw. polska grała, chuj wie z kim.
ja ide spać koło 23, matka idzie chwile potem. stary idzie spać o 1 w nocy.
ale przed snem go te piwo przycisneło i poszedł się odlać, szczał z 2 minuty, więc sporo tego piwa/szczyn w muszli.
Oczywiscie kurwa deski nie opuścił

Śpie, śnie o sraniu i byciu wygrywem, budzi mnie głośny przeciągły krzyk mojej mame KUUURRRRWAAAA!
Wstaje, słońce świeci, 10 rano, ja rozbudzony szybko wychodze z piwnicy, bo matka nigdy nie przeklina.
Moja głowa pełna kremówek.jpg. kosmici, złodzieje, wojna, cokolwiek, pewnie coś strasznego bo matka nigdy nie przeklina.
Otwieram drzwi piwnicy która jest jakoś 5 metrów w lini prostej od kibla i aż mnie cofa
sztynks jebiącego przetrawionego moczu wali mnie w nos i w oczy, aż mnie zapiekły.
Stary zeszczał sie wieczorem po tych 5 piwach, nie opuścił klapy, w małym ciasnym dusznym kiblu bez wentylacji, zajebanym wilgotnym praniem.
Jego niespuszczone piwne szczyny przez bitych 8 godzin śmierdziały i parowały w dusznym kiblu, zamrodziły świeżo wyprane pranie (na 3 pełne pralki) i przez wywietrznik w drzwiach rozniosły sie na przedpokój i kuchnie małe mieszkanie, raptem 45m2.
Do mojej piwnicy nie doszły bo drzwi zamkniete, do salonu rodziców też drzwi zamkniete.
Matka wpada w berserk
"Wstawaj świnio, patrz coś narobił, ja ci kurwa dam oszczędzanie pijaku śmierdzący"
stary sie budzi, kac.rar, matka zdziera z niego kołdre, dostał pare razy zwiniętą gazetą (program telewizyjny).
Ściąga dupe z łózka wychodzi z salonu
staje jak wryty bo sztynks jego strawionych parujących szczyn własnie uderzył go w nos, aż go cofneło do pokoju.
Matka spuściła wode, zdjeła śmierdzące pranie i wrzuciła do wanny, otworzyła okna w całej chacie i wszędzie nasrmodziła odświeżaczem z puszki.
Chata wietrzyła się przez cały dzień
kibel przez 2 dni
matka na nowo zrobiłą 3 wielkie prania pościeli
matka prawie tydzień sie do starego nie odzywała. Nawet obiadu mu nie robiła sobie i mi tak
Stary przez pare dni spał na kanapie.
Zaczął z powrotem spuszczać wode
nawet po szczaniu.
#pasta #heheszki #pasjonaciubogiegozartu

8

Wyobraź sobie, że jesteś rosyjskim normikiem aspirującym do oskariatu. Żyjesz kurwa w Moskwie, pracujesz w niemieckim korpo-iwanexie i do tej pory zarabiałeś miesięcznie 125 000 rubli, czyli jakieś 1 500 euro. Jak na warunki rosyjskie bardzo dobrze. Nie był to twój jedyny dochód bo grałeś trochę na giełdzie. Szło ci całkiem nieźle. Wjebałes tam łączną sumę rubli odpowiadającą jakimś 5000 euro. Ale niech to chuj upali, bo znasz się na tym i tradeowałeś tak, by nie stracić. Jeszcze tydzień temu wartość twoich akcji w rublach wynosiła równowartość 20 000 euro.

Masz już wykupione wakacje w Hiszpanii, ale myślisz, żeby jeszcze pojechać na Dominikanę... bo cię k**** stać a twoja Julka bardzo chciałaby wstawić fotkę na instagramie z palmą i mokebe. W tym samym czasie śmiejesz się z gnijącego zachodu, a zwłaszcza z Polski i tego PIS-a, czy jakoś tak, i tego Dudu oszalałego. Zdrawstwuj, zdrawstwuj, żyzń krasiwaja.

Wybucha wojna na Ukrainie. Cieszysz się, że twój kraj wreszcie wyzwoli Małorosję spod władzy nazistów. Zdrawstwuj, zdrawstwuj, żyzń krasiwaja. Nagle okazuje się, że kurs rubla dramatycznie spada. Dalej zarabiasz 125 000 rubli, ale to jest już równowartość 1000 euro. Myślisz sobie, że to tymczasowe, bo przecież Wielikaja Rossija, ale nie wiesz jak powiedzieć Julce, że wyjazdu na Dominikanę nie będzie. Tymczasem ona płacze, bo mogą wyłączyć Instagram w Rosji.
Logujesz się na konto maklerskie. Nie działa. W końcu się udało i okazało się że wartość twoich inwestycji spadła do 30 euro. Suka, bliat', sobaka. Wydaje ci się że to błąd, ale dzwoni Alosza i mowi że u niego to samo. Myslisz sobie: a niech to chuj upali, był spadek, przyjdzie wzrost, trzeba żyć dalej. Idziesz do pracy w Iwanexie. Myslisz sobie, że to firma z kapitałem zagranicznym, więc chuj cię to obchodzi, ale mają dać ci podwyzke waloryzacyjną albo odchodzisz z Iwanexu.

Przypominasz sobie, że masz kupić opiekacz Russel Hobs "3 w 1", bo Julka przestawia się na Instagramie na cooking content. Coś tam słyszałeś jak Małafiejew pierdolił z Arapatowem, że w bankomatach nie ma gotówki. Zaglądasz do portfela a tam 4500 rubli. A niech to chuj upali. Wystarczy na opiekacz i jeszcze zostanie na kilogram cukierków "Jesienny Walc". Na przerwie lunchowej idziesz do Media Marktu i widzisz, że opiekacz kosztuje, suka jobannyj w rot, 18 000 rubli. Nie potrafisz sobie tego wytłumaczyć. Wiesz, że rubel spada i w ogóle, ale dlaczego ceny rosną nieproporcjonalnie do spadku rubla? Myslisz sobie: ach ta Gejropa i Amerikanci, chcą ci życie uprzykrzyć.

Wracasz do biura, woła cię szef. Myślisz sobie: no to teraz pokażę Iwanowi, podwyżka i chuj. Iwan oznajmia ze Iwanex wychodzi dzisiaj z Rosji i likwidowane są wszystkie placówki. Od jutra nie masz pracy, a właściwie już od teraz. Iwan próbuje cię wyprosić z gabinetu żartując i mówi "russkij wojennej, korabl idi na chuj". Nie wiesz o chuj mu chodzi, bo w TV ani internecie nie słyszałeś tych słów. Być może jakiś nowy boomerski mem.

Wracasz do mieszkania i zastajesz zrozpaczoną Julkę, która płacze bo dzwonili z biura podróży i w związku z sankcjami, wykluczeniem Rosji z systemu SWIFT i zamknięciem przestrzeni lotniczej dla rosyjskich samolotów obawiają się, że ty i Julka nie będziecie w stanie uregulować reszty rachunku i skorzystać z oferty, więc ja odwołują. Zaliczkę zabierają, bo i tak nie ma jak oddać. Myślisz: Ni chuja siebie... Pocieszasz Juloczku, mówiąc że będzie dobrze. Kiedy ta dowiaduje się ze straciłeś robotę w Iwanexie, to zaczyna się pakować i mówi, że wraca do siebie na wiochę do Siewieropiździecka. Próbujesz ją przekonać, by została, ale ona tylko odpowiada "ty szto? jebanułsja?"

Widzisz, że pakuje ze sobą twoje rzeczy: smart watch, laptop i krossowki Air Max. Mówi, że to rekompensata za jej iPad, który wczoraj niszczyliście młotkiem u niej na live w ramach protestu przeciw sankcjom. Julka cię opuszcza i wyjeżdża do Siewieropiździecka, ty zostałeś z wiplerem w ręku, a Rosja dalej nie może zdobyć Charkowa i Kijowa. Zdrawstwuj, zdrawstwuj, żyzń krasiwaja'…
#rosja #wojna #ukraina #pasta #pasty

12

Co za inba, anony. Otwieram sobie lodówkę, biorę pomidory, ogórka, szczypiorek, chciałem zrobić sałatkę. Wiadomo, sałatkę trzeba zaprawić majonezem, bo inaczej jaki normalny człowiek by to jadł? Wszystko sobie pokroiłem i ogarnąłem, że zapomniałem majonezu, pozdro slowpoke. Otwieram lodówkę, biorę majonez i widzę, że mój lokator zostawił tam kaszankę. Nigdy wcześniej nie jadłem kaszanki, a tutaj nagle dostałem smaka, no to myślę, czemu by nie zjeść. Kiedy zaprawiałem majonezem sałatkę, podgrzałem kaszankę w mikrofalówce, tak jak trzeba, zjadłem ją, a tutaj nagle wszystko mi się przefarbowało na złoto-modro a wszandy widza wůngel. Jo [jerrůna.jpg], co sam śe uodkorfańćyło? Blank żech uoćuloł. Uoroz wyłaźi spod zola wjelgi reżyser Kaźimjerz Kutz a zaczyno pjerdolić cośik uo ślůnskij nacyji, uo hanysach a gorolach. Stary buzerant, uůn ńy mjoł już downo na kyrchofje leżeć?*!? I terozki jo ńic już uokrům ślůnskij godki ńy rozumja. Zdo mi śe, iże tyn krupńok bůł przeklynty.
#pasta #majonez #kaszanka

Gdyby ktoś nie widział co to krupńok, to pod linkiem jest przystępnie wyjaśnione.

13

Niektórzy twierdzą że PM nie musi być techniczny, bo on jest od zarządzania pracą, więc liczą się miękkie umiejętności a techniczne są nieistotne. Czaicie co by było jakby to samo przenieść np. na budowlankę? Zrobić takiego Oskarka brygadzistą na budowie?

"Jak to płyta fundamentowa musi schnąć dwa tygodnie? A jak ci dorzucę kilku ludzi to wyschniecie ją do wtorku?"

"Betoniarka się zjebała? To nawet lepiej, powinniśmy rezygnować z narzędzi third-party, weź dwóch praktykantów i poskładajcie nową in-house"

"Nie potrzebujesz uprzęży, musisz być bardziej agile"

"Po co te rury w kuchni? Klient chce wodę bezprzewodowo, wiem że się da bo czytałem o tym na jednym blogu"

"Wiem, że nie dowieźli zbrojenia, ale piętro musi być dokończone w tym sprincie, wylejcie beton normalnie a zbrojenie doda się w refaktorze w przyszłym kwartale"

"Mieliśmy już robić odbiór, ale przyszedł change request, na ile wyestymujecie dobudowanie piwnicy i przesunięcie klatki schodowej o 15 metrów w lewo? UX mówi że dla nich to nie problem poprawić plany, więc mam rozumieć że uwiniecie się do końca miesiąca?

"Biznes uznał że dźwigowy z uprawnieniami jest za drogi, za te same pieniądze zatrudniliśmy do zespołu 6 praktykantów"

"Do wykonania fundamentów zatrudniliśmy kontraktora, wy róbcie ściany a oni fundamenty zrobią u siebie na budowie w Bengaluru a potem się zintegruje"

Oprócz tego codzienne daily gdzie pyta każdego z osobna co robił wczoraj, co będzie robił dzisiaj i czy coś go nie blokuje na którym 56-letni Zbyszek mówi że wczoraj nosił cegły, dzisiaj będzie nosił cegły, a blokuje go czasem Rychu bo leży najebany, potem kawka i krótki wpis na Muratorze o nowych trendach w budownictwie.
#pasta #pm #projectmanager #heheszki #podjebanezwypoku #budowlanka #budownictwo #programowanie

10

Wchodzę do mac sraka. Ludzie wcinają pasze przy stolikach, stoję przy takim wielkim smartfonie, aby zamówić porcje, a tu podbija jakiś ufoludek, że maskę muszę. To ja że nie mam, a on że tu obok w sklepie z płazem sprzedają, więc poszedłem. Kupiłem bagietkę. Taniej i zdrowiej, czyli profit
#maska #pasta

13

Nie żebym był entuzjastą hitu "Kobiety są gorące", ale nie można nie docenić tego, jak Norbi uczynił z tej letniej piosenki fundament potężnej kariery. No bo zobaczcie - chłopak ma na koncie 1 (słownie: jeden) szlagier. A teraz spójrzcie na festyn dowolnej gminy większej niż 10.000 mieszkańców, albo dni jakiegokolwiek miasta. Na plakacie na pewno zobaczycie uśmiechniętą mordę Norbiego. Dwadzieścia jeden lat, a ten skurwiel dalej potrafi sprzedawać publice jedną i tę samą piosenkę.

Pomyślcie o tym - granie od dwóch dekad w kółko tej samej melodii to nie jest taka bułka z masłem jak mogłoby się wydawać. Wyobraźcie sobie, że wychodzicie na scenę, przed wami godzinny występ, a wy macie w rękawie jeden hit, trwający trzy i pół minuty. Jakich zdolności logistycznych wymaga takie rozłożenie kolejnych bisów, żeby publiczność nie znudziła się, słuchając po raz piąty tego dnia "Kobiety są gorące"?!

Pan Dudziuk wykorzystał swoją szansę od losu w sposób być może najwybitniejszy w historii polskiej muzyki, albo muzyki w ogóle. Otrzymał na pustyni lekko wilgotną ścierkę i wyżymał ją tak, że założył elektrownię wodną na środku Sahary. Nagranie bangera w teorii to jedno, ale to, czy banger chwyci to inna kwestia. "Kobiety są gorące" jako jedyny utwór w dyskografii ostródzianina chwycił, a mimo to do dzisiaj facet trzepie kasę chałturząc po całym kraju. Gdyby Norbi urodził się z jedną ręką i krztyną smykałki do sportu, pewnie regularnie dostawałby oferty walki o mistrzostwo Polski w boksie, jestem w stanie się o to założyć. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby on faktycznie miał choć odrobinę więcej talentu kompozytorskiego czy producenckiego. Pewnie na śniadanie jedlibyśmy przemielone CDki "Samertajm", bo wszystkie zasoby na Ziemi szłyby na tłoczenie płyt Norbiego.

Powiecie może, że jechanie na jednym hicie nie jest takie trudne, ale weźcie Gabriela Fleszara. Kto to, kurwa, jest Gabriel Fleszar? No właśnie. On nagrał kiedyś hit "Kroplą deszczu namaluję cię", który ówcześnie był radiową petardą na poziomie "Kobiet…", i co? I gówno, panie oficerze. Słuch po nim zaginął, a piosenkę ledwo kto pamięta, mimo że jest młodsza. A Norbi jak grał po 10 koncertów w miesiącu, tak gra nadal. Założę się, że Fleszar ze starości spadnie z rowerka, a Norbi przyjedzie i zaśpiewa "Kobiety są gorące" nad jego grobem.
https://lelum.pl/wp-content/uploads/2020/02/Norbi-1.jpg
#pasta #heheszki #norbi

13

"Uspokój się, bo cię ten brzydki pan zabierze"
To usłyszałem dzisiaj w sklepie, robiąc zakupy. W scence rodzajowej udział brała mama dziecka, lat 40-coś (albo spracowane 35), dziecko lat około 5 i ja, lat 30. Sytuacja stara jak świat - dziecko drze ryja, rodzic traci argumenty i siłę spokoju, po czym przechodzi do groźby - że zły lud (w tej zaszczytnej roli ja) go zabierze. I niby spoko, bo dziecko przestało płakać ale czemu mnie w to wciągnięto? I czemu brzydki pan? Normalnie bym to olał, pokurwił pod nosem i poszedł dalej. Tym razem jednak mi się ulało.
- No dobra - mówię do matki - co się dzieje?
- O widzi pan! - matka mówi teatralnie, jak w jasełkach - Jasiu się brzydko zachowuje! I ponieważ pan jest brzydki, to może go pan zabrać! BO BRZYDKIE DZIECI IDĄ Z BRZYDKIMI PANAMI (normalnie prawie jak hymn pedofilów).
- Spoko, biorę dzieciaka - patrzę na matkę i mrugam okiem.
Matka zadowolona, że dołączyłem do gry. Jednak ona gra w makao, a ja w pokera na noże:
- Zdrowy jest? - pytam matki.
- Słucham?
- Czy zdrowy? - mówię i podchodzę do dzieciaka. Podnoszę mu wargę, patrzę na zęby, badam oczy. Matka dostała lekkiego pierdolca:
- ALE CO PAN ROBI?
- Sprawdzam, czy zdrowy. Chorego nie biorę, nie będę się znowu męczył, ciężko potem sprzedać.
Matkę zatkało, a ja sięgam po telefon, robię dzieciakowi zdjęcie i udaję, że gdzieś dzwonię:
- No siema, mam towar dla Ciebie. Pięć lat, zdrowy, szatynek, brązowe oczy….-udaję, że słucham — nie, aż taki ładny to nie jest. Na adopcję też średnio. Ale może na części? Czekaj, zaraz zapytam:
- Chłopczyk siusia regularnie? Nerki w porządku?
Matka wyrwała do chłopca i zaczęła z nim uciekać. Ja za nią krzyknąłem:
- NO I CO PANI CZAS ZABIERA, JA TU POWAŻNY HANDEL PROWADZĘ A PANI TAK!
Kilka osób się spojrzało, ale w Poznaniu wariatów nie brakuje. Dokończyłem zakupy śmiejąc się pod nosem. A wszystko dlatego, że nazwała mnie brzydkim…
_____
Autor: Piotr Grzesiak
#pasta #sklep #heheszki #dzieci

24

Nie uwierzycie co mi się przed chwilą przydarzyło. Poszedłem jak zwykle po pracy na zakupy do domu, kupiłem chleb, wodę i papier toaletowy. No i kasjerka mi kasuje te zakupy i mówi 86 zł. A ja miałem tylko 30 zł ze sobą bo myślałem jeszcze po starych cenach i nie miałem jak zapłacić.
Nagle ktoś podsuwa do kasjerki banknot 500 zł z wizerunkiem Lecha Kaczyńskiego i płaci za mnie. Odwracam się a tam Prezes Narodowego Banku Polskiego a zarazem Przewodniczacy Rady Polityki Pieniężnej prof. Adam Glapiński. Mówię do niego dziękuję bardzo panie profesorze, proszę mi zostawić numer konta żebym mógł panu oddać to 500 zł. A on mówi, że nie trzeba bo ma tych banknotów mnóstwo bo ostatnio z Mateuszem drukowali cały tydzień i nie ma już gdzie tego upychać, a poza tym zanim dojdzie przelew to i tak to już będzie nic nie warte.
Podziękowałem i zacząłem się kierować do wyjścia. To jeszcze na odchodne powiedział mi że jak chodzę to żebym raczej tak powoli szurał idąc, bo on nie lubi jak się za szybko stopy podnosi.
#heheszki #inflacja #pasta #bekazpisu #takbyloniezmyslam

27

1. Bądź właścicielem plantacji trzciny.
2. Przychodzi burza.
3. Potężna wichura.
4. Łamie duże drzewa.
5. Trzciną zaledwie tylko kołysze.
6. Profit
#pasta #heheszki

11

Wymyśliłem wczoraj nową grę miejską.

Wyobraźcie sobie lokal: Multitap. Białe, gołe ściany. Meble z europalet. Muzyka jakby ktoś łączył się do Internetu w latach 90. Rzutnik rzuca na ścianę psychodeliczne obrazki z Internetu.
Za barem pan znający się na piwie – z niejednego pokala piwo wąchał. Tunele, tatuaże, licencjat z socjologii, pęknięty ajfon, fryzura jak samuraj.

Na kontuarze w trzech rzędach, łukiem stoją butelki piwa różnych kształtów i wielkości. Każde jedno zostało uwarzone przez kogoś, kto zna różne nazwy chmielu i ma bardzo dużo postów na forum piwowym. Wszystkie są tak kurwa gorzkie, że wypada dodatkowo brać wodę, żeby je popijać.

W kuchni kucharz-artysta robi koktajl z jagód wojny według Goi i zapieka jarmuż w batatach, przez co w całej knajpie jebie jak w zoologicznym.

Przy stolikach same Taki Hemingłeje i Moniki Brodki. Taki – bystre obserwatory wielkomiejskiego życia w Warszawie – opowiadają o wielkomiejskim życiu w Warszawie, a Moniki Brodki z całych sił próbują zapomnieć Nowy Targ.

Czaicie typ knajpy?
No.

To moja gra polega na tym, żeby do takich miejsc nie chodzić.
#pasta #heheszki

6

Spotykałem się kiedyś z fanką skoków narciarskich. Na początku było w porządku, jej ulubiony sport nie miał jakiegoś znaczącego wpływu na nasze życie. Czasami tylko jak mieliśmy iść do jakiegoś baru, a ja spytałem gdzie on jest to odpowiadała "HS 140" albo "Punkt konstrukcyjny 124 metry". Nie miałem z tym żadnych problemów. Pojawiły się one dopiero podczas pierwszego stosunku. Wyobraźcie sobie, jej starych nie ma w domu, wszystko się zajebiście klei, całuski itp., ona łapie mnie za rozporek z tekstem "No pokaż te swoje kryształowe kule". Od razu jakoś tak napięcie zeszło. Ale okej. Jedziemy dalej. Gra wstępna, różne pierdoły, zakładam prezerwatywę na kolegę, a ona: "Oj ktoś tu ma za duży kombinezon". WTF. Trochę zrobiło mi się przykro, ale chuj tam, kto wybrzydza ten nie rucha co nie. Skończyło się ogólnie całkiem przyjemnie, no ale po jakichś 4 minutach przytulasków ona daje mi jakieś punkty za styl. I to same 17. Przepraszam, jeden sędzia dał 17,5, bo wytrzymałem dłużej niż poprzednicy. KURWA MIŁO. Po kilku takich spotkaniach zasłużyłem w końcu na pierwszą 18. Czasami jak się nawpierdalała bigosu czy innego dania z kapusty to dawała mi dodatkowe punkty, bo "zmagałem się z niesprzyjającymi wiatrami". Raz oglądaliśmy sobie film i w ogóle nie było w planach żadnego numerku, a ta nagle do mnie żebym podniósł belkę. JA NIE MOGĘ TAK NA ZAWOŁANIE. Kiedy jej odmówiłem od razu zaznaczyła, że z takim podejściem nie wygram tegorocznej klasyfikacji generalnej. Zorganizowała mi nawet turniej czterech skoczni - 4 dni z rzędu dzikiego seksu, 4 dni kwalifikacji (seksu zwykłego). Normalnie pewnie bym się cieszył, ale ciężko było mi patrzeć kiedy dopisuje mi punkty i porównuje mnie z wynikami z poprzednich sezonów. Związek zakończył się po kilku miesiącach, kiedy po seksie powiedziałem jej że wcześniej preferowałem mniejsze obiekty, ale dzięki niej zacząłem lubić skakanie na mamucie. Warto było.
#pasta #skokinarciarskie #mamuty

13

Stało się: Izrael stworzył swój własny program kosmiczny. No i polecieli ci dzielni astronauci w swej koszernej rakiecie. Nowoczesna technologia, lecą niebywale szybko, mijają kolejne planety, gwiazdy, czasem zdarzy się jakaś mgławica... W pewnym momencie są już tak daleko, że pojawiają się masy antymaterii. Nic to, lecą dalej, mijając antygalaktyki, antygwiazdy... Patrzą- antyplaneta. Lądujemy- pada decyzja. I wylądowali na antypolanie. Rozglądają się, a na skraju antypolany, pod antylasem stoi sobie antydomek. Antydym leci z antykomina, pewnie zamieszkany. Podchodzą blizej, zaglądają przez antyokno- pustka. Chwytają antyklamkę, otwierają antydrzwi, a w antysalonie, przy antystole siedzą antysemici.
#pasta #izrael #antysemici

19