Kiedyś mój kumpel debil czyli Patyk zakleił sobie oko super klejem, i wylądował na pogotowiu, bo sobie chciał przymocować legendarny plaster na nos z Bravo Sport sygnowany przez samego Marcina Mięciela.
A było to tak…
Plaster można było kupić w Bravo Sport.
Naklejany miał zdziałać cuda. Dzięki ściągnięciu do siebie i rozchyleniu skrzydełek nosa, zwiększał dopływ tlenu do płuc, wzmacniając jednocześnie kondycję, wytrzymałość i sprawność.
A do tego, w co wierzono, prawidłowo naklejony miał poprawiać drybling, grę głową czy szybkość.
Przynajmniej w teorii.
Niektórzy kupili specjalnie po kilka wydań Bravo, by zdać się szczęśliwymi posiadaczami większej ilości plastrów – o ile ich było na to stać .
I tak też plaster w okresie publikacji królował w ekipie Patyka.
Zachomikowany i skitrany przed starszym rodzeństwem, czekał w tajnej skrytce w domu na najlepszą okazję, jakiś na mecz życia, podczas którego o wyniku miały decydować detale (mógł to być arcyważny klasowy lub placowy lub… osiedlowy).
I właśnie na taki najważniejszy mecz życia, ekipa Patyka postanowiła demokratycznie ze skrytek swe plastry wydobyć.
Ustalili, że wszyscy w nich zagrają.
Do tego rozrysowali taktykę na kartce, ustalili pozycje – kto w ataku, kto w obronie, kto na skrzydle, kto będzie defensywnym pomocnikiem, kto rozgrywającym (przypominam, że grali w 5) i to, że Gruby na bramę.
Do tego doprecyzowali, kto będzie Markiem Citko, a kto Davidem Beckhamem. Gruby rozdarł ryja, że jak on ma być Davidem Seamanem to ma to w dupie i idzie do domu.
Uparł się na Erica Cantonę. Niby z jednej strony jak to Cantona miał stać na bramce? Ale z drugiej…
Sprawa była na ostrzu noża, Gruby gotów był zrealizować swą groźbę rozpieprzając mecz i narażając ich na wiekuisty wstyd i hańbę. Więc mu odpuścili. I tak Eric Cantona w osobie Grubego strzegł budy.
Jeżeli chodzi zaś o plastry u Patyka et consortes to stany magazynowe prezentowały się różnie.
Mati wszedł posiadanie większej ilości plastrów, gdyż uprawiał popularną w latach 90 dziesionę. Czyli kroił młodszych szczyli z fantów. Później sam był krojony przez starszych, ale odpalał tylko część zrabowanych kosztowności, więc finalnie wychodził in plus.
No cóż, tak bywało, jak w Królu Lwie – krąg życia się zamykał.
W czasach wyjścia tej edycji Bravo Sport Mati czaił się pod kioskiem Ruchu i udało mu się złowić kilka egzemplarzy których strzegł zazdrośnie, licząc, że ktoś od niego kiedyś je odkupi (wszystkie zgubił przy przeprowadzce).
Łysy o plastrze mógł pomarzyć, gdyż pochodził z prawdziwie polskiej, dysfunkcyjnej rodziny.
Od matki dostawał zimną obojętność. Od ojca, zapijaczonego sadysty, otrzymywał regularny wpierdol kablem od prodiża. Tym samym kablem, który jest tak nostalgicznie wspominany przez zwolenników tradycyjnej szkoły twardej ręki i bicia dzieci.
W domu Łysego zarówno w przypadku dzieci jak i żony wpierdol był zwykle stosowany prewencyjnie, a więc Łysy dostawał za wszystko, niemalże codziennie. Stary w ten sposób chciał wybić mu zawczasu głupie pomysły ze łba, zanim tam się w ogóle pojawią.
Działało to średnio, bo rządza przygód Łysego była silniejsza. Więc Łysy i tak się oddawał młodzieńczym szaleństwom, z pewnym fatalizmem wiedząc, że pobicie i tak go nie ominie. A skoro czekał go taki edypowy los, to chociaż uszczknie trochę tych drobnych przyjemności z życia.
I tak to skali bólu, ani fioletowego wyglądu skóry na plecach i dupie nie zmieni.
Także Łysy o takich fanaberiach jak nowe buty, wycieczki szkolne, rower, regularny posiłek czy plaster z Bravo Sport mógł zapomnieć.
Przykleił więc sobie zwykły plaster na odciski (bo wyglądał mniej więcej jak ten z Bravo), żeby mieć jakiś tam substytut. Plaster antyodciskowy jakimś przenajświętszym cudem wytrzasnął mu Mały, wykradając go z harcerskiej apteczki swojego ojca.
Tak, ojciec Małego miał pierdolca. Był czynnym harcerzem i nie mógł zaakceptować, że syn trzyma się od bajzlu tego z daleka, nie chce z busolą biegać po lesie, śpiewać „płonie ognisko w lesie” i stać się pożywieniem dla komarów i kleszczy.
Mały zaś twierdził „jego stary w tym obsranym mundurze wygląda jak spasiony zbok, a on nie będzie chodził jak mikropedał w tych podkolanówkach i spodenkach nad kolana”.
Podmienił kiedyś w aucie staremu kasetę Starego Dobrego Małżeństwa i ich balladowych stęknięć o Bieszczadach na Nagły Atak Spawacza, i ich legendarne „ZHP to kurwy i pedały”. Stary dotarł do fragmentu o druhu Wojciechowskim, którego „tak kochamy, że go osramy”.
Wkurwił się wtedy niemiłosiernie na Małego. I skonfiskował mu wszystkie kasety. Nie ocaleli nawet Backstreet Boys czy Spice Girls.
Mały i tak twierdził, że „warto było”.
I przezornie porobił kopie zapasowe, zgrywając najlepsze numery. To była składanka. Obok wspomnianych Backstreet Boys, czy Spicetek, był tam NAS oczywiście, Honor, Legion, Konkwista, Liroy, Yaro, Pidżama Porno, KSU, Offspring, Majka Jeżowska i Smerfne Hity.
Ale wracając do meczu…
Patyk był zajebistym piłkarzem. Na boisku grał praktycznie codziennie, więc plaster doczekał ważnego meczu, był już wymiętoszony i sfatygowany. Trzeba go było więc reinkarować na to najważniejsze spotkanie.
I tu się zasadza cała oś tej historii.
Jak wspomniałem rzecz się działa na jakimś tam arcyważnym meczu tzw. placowym, gdzie ekipa Patyka grała 5 na 5 na asfaltowym boisku z łośkami z drugiej strony osiedla.
Zwykle wojny o dominację i ustalenie kto był lepszy były prowadzone za pomocą grochownic, proc, czy też kamieni.
Ale tym razem postanowili rozstrzygnąć odwieczny spór o to kto dominuje na osiedlu na bardziej rycerskich zasadach.
Nie grali o nic poza honorem. Może to i śmieszne. Może to i głupie. Może to i naiwne.
Ale każdy kto wziął udział w takim najważniejszym meczu życia te wie, ile znaczyło. I jaka waga była takich meczów.
I tu niestety starli się Patyk z Grubym.
Zwykle ekipa zmieniała się na bramie, bo nie można było standardowo na budę wrzucić Grubego. Dlaczego? Bo Gruby ZAWSZE dysponował najlepszą piłką.
Ciotka z Anglii raz w roku wysyłała mu takie piłki, że w Polsce to się pojawiały 3 lata później. Gruby więc miał dość silną pozycję negocjacyjną, bo jakby się wkurwił i poszedł do domu, to zostawała tylko twarda jak skała piłka Patyka.
W tym meczu Gruby akurat wziął piłkę, ale waga spotkania była zbyt wielka, by wystawić go w polu.
Patyk więc przed meczem dyskutował z Grubym, żeby odpalił mu swój plaster, bo i tak stoi na budzie. A Patykowi się przyda, bo musi strzelać bramki, szybciej biegać i w ogóle jest najlepszy (co akurat było prawdą).
Gruby niestety nie dał się przekonać. Uparł się, że ten plaster mu posłuży, bo jak stwierdził będzie więcej tlenu dopływać do mózgu i będzie miał lepszy lerfefleks.
Jako, że jak się Gruby na coś uwziął to był uparty jak cesarz wszystkich europejskich osłów, to Patyk odpuścił. Poza tym Gruby powoli dojrzewał do etapu, w którym zaczął zdawać sobie sprawę, że większość problemów Grubego skutecznie rozwiązuje szybki wpierdol od Grubego.
Patyk przezornie wolał więc nie ryzykować, by go niepotrzebnie nie rozjuszyć.
Oczywiście plaster w meczu niespecjalnie pomógł Grubemu.
Może i ilość tlenu poprawiła jaka dopłynęła do mózgu poprawiła lefreks Grubego, ale musiała też oszołomić, bo w tym meczu wpuścił 17 bramek.
Na szczęście ekipa Patyka strzeliła więcej (w tym Patyk z jednym okiem zaklejonym klejem był królem strzelców) i zanosiło się na zwycięstwo, ale jeden z przeciwników sięgnął po cios poniżej pasa.
Wezwał w sukurs swojego starszego brata z innymi miejscowymi hipkami w wieku późnej zawodówki.
Zanim mecz się skończył i doszło do wygranej drużyny Patyka, starsi kilkoma kopniakami obsikali teren, przegonili wygrywającą drużynę, pyskującego Matiego obili po ryju i dodatkowo skroili Grubemu piłkę.
I zanim ciotka dosłała nową, musiał biedak kisić się na bramce w kolejnych meczach.
I teraz najważniejsze.
Ponieważ Patyk nie dogadał się przed meczem z Grubym odnośnie plastra, to wymyślił sobie, że będzie używał tego swojego
wymiętoszonego, który już praktycznie do niczego się nie nadawał.
Po prostu doklei go sobie do nosa super klejem swojego Starego.
Stary Patyka przywiózł od rodziny z Niemiec dwa słoiki po ogórkach super kleju o kolorze brunatnej sraki i konsystencji gęstej żywicy.
Dostał to od jakiegoś Turasa, który tym kleił w warsztacie samochody.
Matka Patyka w ogóle myślała, że dostanie jakiś super prezent, bo zawsze tak było jak Stary wracał z zagranicznych wojaży, więc radośnie niemalże sfrunęła na dół do auta, licząc na jakieś perfumy, albo chociaż żelazko, a tu Stary Patyka, uśmiech od ucha do ucha, zadowolony i tryskający dumą jak słoneczko w pełni, wyjmuje z bagażnika dwa słoiki maziatego gówna i mówi:
- Patrz Bożena jaki klej ci przywiozłem! Na całe życie nam wystarczy! To jest dopiero prezent! Zobaczysz, sąsiady w kolejce ustawiać się będą żebym im tylko coś skleił, ale ani kropelki im nie dam złodziejom!
Nie muszę chyba opisywać, jaka była reakcja Matki Patyka. I gdzie Stary mógł sobie wsadzić te słoiki.
Stary od Patyka miał tak, że jak sobie coś wszył to raczył tą opowieścią przez dwa miesiące wszystkich dookoła.
I tak bohaterem jego narracji stał się rewelacyjny super klej.
Pół osiedla i wszyscy kumple w robocie wiedzieli, że do mieszkania Patyszczkiewiczów zawitał ósmy cud świata w postaci 3 litrów wunderwaffe substancji klejących. Klej co klei wszystko, ze wszystkim i do wszystkiego. Zasycha w 3 sekundy i łapie na wieczność.
Przy stole, przy obiedzie, przy piwie, zawsze rozmowa schodziła prędzej czy później na jego cudowne właściwości.
Stary się zaraz podniecał, nakręcał i opowiadał o kleju, jakby to był żyjący członek rodziny i udany syn, którego Staremu Patyka nigdy nie udało się doczekać.
Z jego opowieści wynikało jakby cała rodzina Patków, czyli Mama Patyk, siostra Patrycja, brat Piotrek czyli Badyl i Patyk właściwy czyli Patryk mieli sobie dzięki temu klejowi życie na nowo ułożyć.
- Synek, jakby Niemcy w czasie wojny ten klej na Atlantyku mieli, to by tak te u-booty poklelili, że dzisiaj na Wiśle by pływały. Niemcy wojny by nie przegrały i dzisiaj w Reichu byśmy żyli!
Minus tego był taki, że to gęste świństwo trzeba było nałożyć pędzlem, bo było tak gęste, że nabierały się dość solidne porcje.
Ponieważ więc zużyty plaster nie chciał trzymać się Patykowi na nosie, pomysł był zajebiście genialny w swej prostocie.
W tajemnicy przed Starym Patyk wyniósł z warsztatu jeden słoik.
Pomyślał, że na tym super kleju na pewno dobrze plaster będzie się trzymał.
Był jednak problem.
Próbowaliście kiedyś sobie samemu przykleić za pomocą kleju plaster do nosa? Jedną ręką?
No właśnie.
Mecz miał się zaraz zacząć, przeciwnicy ani myśleli czekać, aż Patyk sobie przygotuje plaster, więc wszyscy zaczęli się drzeć na niego, żeby się pospieszył.
Patryk stał z tym plastrem w jednej ręce i pędzlem z klejem w drugiej i próbował sobie jakiś to przymocować. Szło mu średnio.
Uznał, że zanim sam sobie to nałoży, to szybciej będzie jak mu Gruby pomoże.
Gruby był mistrzem delikatności i tak zajebiście przykleił Patykowi plaster, że nałożył solidną, dwucentymetrową warstwę na cały nos i pół twarzy.
Nałożył tak solidnie, że skleił Patykowi powiekę. Czy tam rzęsy. Czy brwi. Jak zwał tak zwał.
I pewnie myślicie, że Patyk pobiegł do domu to wypłukać?
Chyba, by go kumple zatłukli jakby odpuścił mecz w takim momencie.
Powiedział – „a tam zaraz klej się wykruszy” i biegał tak dwie połowy strzelając coś koło 15 bramek.
A ponieważ oko go szczypało, to żeby nie trzeć i nie otwierać niepotrzebnie, to wziął od Grubego okulary i tam władował jakiś kawałek starej gazety, którą znalazł obok śmietnika.
Widział w nich blisko kiepsko, ale dobrze daleko. Także jak powiedział „krzyczcie głośno gdzie jesteście, bo widze takie rozmazane plamy, drybling będzie na czuja i strzelał będę z kapy z dystansu”.
A ponieważ Patyk był w gałę naprawdę wymiataczem, to jakoś mu się to udało.
I choć mecz poszedł nieźle, z okiem było gorzej.
Niestety. Mimo głębokie wiary, klej się nie wykruszył.
Więc Patyk wylądował na pogotowiu.
Choć przed ekipą kozaczył, to na pogotowiu obsrał się na miętowo, bo było podejrzenie, że powieka przykleiła mu się do gałki ocznej i czeka go poważna operacja w Warszawie, gdzie była jakaś tam super klinika i w ogóle, że może stracić wzrok…
Na szczęście skleiły się przede wszystkim rzęsy i zewnętrzna część powieki i jakoś lekarze sobie z tym poradzili.
Jako, że znali już Patyka z innych wizyt i złamań, chyba bardziej chcieli go nastraszyć niż faktycznie mu coś groziło.
A jak go zapytali czym sobie to zrobił, to Patyk, żeby nie przyznać się ojcu, że zajmuał mu z warsztatu jego ukochane mazidło, to powiedział, że no takim klejem do dętek co miał „kolega”, żeby plaster się trzymał.
Najlepsze w tym było to, że jak pod koniec meczu uciekali przed wpierdolem, to Gruby przez przypadek kopnął w ten słoik z klejem i rozdupcył to na ziemi.
Ojciec Patyka chyba ze dwa lata szukał zaginionego słoika i oskarżał swego arcywroga, czyli sąsiada Sikorskiego, że ten się wkradł do warsztatu i z zazdrości ukradł mu ten klej.

Źródło: FB/Patykalia
https://www.facebook.com/patykalia/posts/128570926520713
#pasta #heheszki
A było to tak…
Plaster można było kupić w Bravo Sport.
Naklejany miał zdziałać cuda. Dzięki ściągnięciu do siebie i rozchyleniu skrzydełek nosa, zwiększał dopływ tlenu do płuc, wzmacniając jednocześnie kondycję, wytrzymałość i sprawność.
A do tego, w co wierzono, prawidłowo naklejony miał poprawiać drybling, grę głową czy szybkość.
Przynajmniej w teorii.
Niektórzy kupili specjalnie po kilka wydań Bravo, by zdać się szczęśliwymi posiadaczami większej ilości plastrów – o ile ich było na to stać .
I tak też plaster w okresie publikacji królował w ekipie Patyka.
Zachomikowany i skitrany przed starszym rodzeństwem, czekał w tajnej skrytce w domu na najlepszą okazję, jakiś na mecz życia, podczas którego o wyniku miały decydować detale (mógł to być arcyważny klasowy lub placowy lub… osiedlowy).
I właśnie na taki najważniejszy mecz życia, ekipa Patyka postanowiła demokratycznie ze skrytek swe plastry wydobyć.
Ustalili, że wszyscy w nich zagrają.
Do tego rozrysowali taktykę na kartce, ustalili pozycje – kto w ataku, kto w obronie, kto na skrzydle, kto będzie defensywnym pomocnikiem, kto rozgrywającym (przypominam, że grali w 5) i to, że Gruby na bramę.
Do tego doprecyzowali, kto będzie Markiem Citko, a kto Davidem Beckhamem. Gruby rozdarł ryja, że jak on ma być Davidem Seamanem to ma to w dupie i idzie do domu.
Uparł się na Erica Cantonę. Niby z jednej strony jak to Cantona miał stać na bramce? Ale z drugiej…
Sprawa była na ostrzu noża, Gruby gotów był zrealizować swą groźbę rozpieprzając mecz i narażając ich na wiekuisty wstyd i hańbę. Więc mu odpuścili. I tak Eric Cantona w osobie Grubego strzegł budy.
Jeżeli chodzi zaś o plastry u Patyka et consortes to stany magazynowe prezentowały się różnie.
Mati wszedł posiadanie większej ilości plastrów, gdyż uprawiał popularną w latach 90 dziesionę. Czyli kroił młodszych szczyli z fantów. Później sam był krojony przez starszych, ale odpalał tylko część zrabowanych kosztowności, więc finalnie wychodził in plus.
No cóż, tak bywało, jak w Królu Lwie – krąg życia się zamykał.
W czasach wyjścia tej edycji Bravo Sport Mati czaił się pod kioskiem Ruchu i udało mu się złowić kilka egzemplarzy których strzegł zazdrośnie, licząc, że ktoś od niego kiedyś je odkupi (wszystkie zgubił przy przeprowadzce).
Łysy o plastrze mógł pomarzyć, gdyż pochodził z prawdziwie polskiej, dysfunkcyjnej rodziny.
Od matki dostawał zimną obojętność. Od ojca, zapijaczonego sadysty, otrzymywał regularny wpierdol kablem od prodiża. Tym samym kablem, który jest tak nostalgicznie wspominany przez zwolenników tradycyjnej szkoły twardej ręki i bicia dzieci.
W domu Łysego zarówno w przypadku dzieci jak i żony wpierdol był zwykle stosowany prewencyjnie, a więc Łysy dostawał za wszystko, niemalże codziennie. Stary w ten sposób chciał wybić mu zawczasu głupie pomysły ze łba, zanim tam się w ogóle pojawią.
Działało to średnio, bo rządza przygód Łysego była silniejsza. Więc Łysy i tak się oddawał młodzieńczym szaleństwom, z pewnym fatalizmem wiedząc, że pobicie i tak go nie ominie. A skoro czekał go taki edypowy los, to chociaż uszczknie trochę tych drobnych przyjemności z życia.
I tak to skali bólu, ani fioletowego wyglądu skóry na plecach i dupie nie zmieni.
Także Łysy o takich fanaberiach jak nowe buty, wycieczki szkolne, rower, regularny posiłek czy plaster z Bravo Sport mógł zapomnieć.
Przykleił więc sobie zwykły plaster na odciski (bo wyglądał mniej więcej jak ten z Bravo), żeby mieć jakiś tam substytut. Plaster antyodciskowy jakimś przenajświętszym cudem wytrzasnął mu Mały, wykradając go z harcerskiej apteczki swojego ojca.
Tak, ojciec Małego miał pierdolca. Był czynnym harcerzem i nie mógł zaakceptować, że syn trzyma się od bajzlu tego z daleka, nie chce z busolą biegać po lesie, śpiewać „płonie ognisko w lesie” i stać się pożywieniem dla komarów i kleszczy.
Mały zaś twierdził „jego stary w tym obsranym mundurze wygląda jak spasiony zbok, a on nie będzie chodził jak mikropedał w tych podkolanówkach i spodenkach nad kolana”.
Podmienił kiedyś w aucie staremu kasetę Starego Dobrego Małżeństwa i ich balladowych stęknięć o Bieszczadach na Nagły Atak Spawacza, i ich legendarne „ZHP to kurwy i pedały”. Stary dotarł do fragmentu o druhu Wojciechowskim, którego „tak kochamy, że go osramy”.
Wkurwił się wtedy niemiłosiernie na Małego. I skonfiskował mu wszystkie kasety. Nie ocaleli nawet Backstreet Boys czy Spice Girls.
Mały i tak twierdził, że „warto było”.
I przezornie porobił kopie zapasowe, zgrywając najlepsze numery. To była składanka. Obok wspomnianych Backstreet Boys, czy Spicetek, był tam NAS oczywiście, Honor, Legion, Konkwista, Liroy, Yaro, Pidżama Porno, KSU, Offspring, Majka Jeżowska i Smerfne Hity.
Ale wracając do meczu…
Patyk był zajebistym piłkarzem. Na boisku grał praktycznie codziennie, więc plaster doczekał ważnego meczu, był już wymiętoszony i sfatygowany. Trzeba go było więc reinkarować na to najważniejsze spotkanie.
I tu się zasadza cała oś tej historii.
Jak wspomniałem rzecz się działa na jakimś tam arcyważnym meczu tzw. placowym, gdzie ekipa Patyka grała 5 na 5 na asfaltowym boisku z łośkami z drugiej strony osiedla.
Zwykle wojny o dominację i ustalenie kto był lepszy były prowadzone za pomocą grochownic, proc, czy też kamieni.
Ale tym razem postanowili rozstrzygnąć odwieczny spór o to kto dominuje na osiedlu na bardziej rycerskich zasadach.
Nie grali o nic poza honorem. Może to i śmieszne. Może to i głupie. Może to i naiwne.
Ale każdy kto wziął udział w takim najważniejszym meczu życia te wie, ile znaczyło. I jaka waga była takich meczów.
I tu niestety starli się Patyk z Grubym.
Zwykle ekipa zmieniała się na bramie, bo nie można było standardowo na budę wrzucić Grubego. Dlaczego? Bo Gruby ZAWSZE dysponował najlepszą piłką.
Ciotka z Anglii raz w roku wysyłała mu takie piłki, że w Polsce to się pojawiały 3 lata później. Gruby więc miał dość silną pozycję negocjacyjną, bo jakby się wkurwił i poszedł do domu, to zostawała tylko twarda jak skała piłka Patyka.
W tym meczu Gruby akurat wziął piłkę, ale waga spotkania była zbyt wielka, by wystawić go w polu.
Patyk więc przed meczem dyskutował z Grubym, żeby odpalił mu swój plaster, bo i tak stoi na budzie. A Patykowi się przyda, bo musi strzelać bramki, szybciej biegać i w ogóle jest najlepszy (co akurat było prawdą).
Gruby niestety nie dał się przekonać. Uparł się, że ten plaster mu posłuży, bo jak stwierdził będzie więcej tlenu dopływać do mózgu i będzie miał lepszy lerfefleks.
Jako, że jak się Gruby na coś uwziął to był uparty jak cesarz wszystkich europejskich osłów, to Patyk odpuścił. Poza tym Gruby powoli dojrzewał do etapu, w którym zaczął zdawać sobie sprawę, że większość problemów Grubego skutecznie rozwiązuje szybki wpierdol od Grubego.
Patyk przezornie wolał więc nie ryzykować, by go niepotrzebnie nie rozjuszyć.
Oczywiście plaster w meczu niespecjalnie pomógł Grubemu.
Może i ilość tlenu poprawiła jaka dopłynęła do mózgu poprawiła lefreks Grubego, ale musiała też oszołomić, bo w tym meczu wpuścił 17 bramek.

Na szczęście ekipa Patyka strzeliła więcej (w tym Patyk z jednym okiem zaklejonym klejem był królem strzelców) i zanosiło się na zwycięstwo, ale jeden z przeciwników sięgnął po cios poniżej pasa.
Wezwał w sukurs swojego starszego brata z innymi miejscowymi hipkami w wieku późnej zawodówki.
Zanim mecz się skończył i doszło do wygranej drużyny Patyka, starsi kilkoma kopniakami obsikali teren, przegonili wygrywającą drużynę, pyskującego Matiego obili po ryju i dodatkowo skroili Grubemu piłkę.
I zanim ciotka dosłała nową, musiał biedak kisić się na bramce w kolejnych meczach.
I teraz najważniejsze.
Ponieważ Patyk nie dogadał się przed meczem z Grubym odnośnie plastra, to wymyślił sobie, że będzie używał tego swojego
wymiętoszonego, który już praktycznie do niczego się nie nadawał.
Po prostu doklei go sobie do nosa super klejem swojego Starego.
Stary Patyka przywiózł od rodziny z Niemiec dwa słoiki po ogórkach super kleju o kolorze brunatnej sraki i konsystencji gęstej żywicy.
Dostał to od jakiegoś Turasa, który tym kleił w warsztacie samochody.
Matka Patyka w ogóle myślała, że dostanie jakiś super prezent, bo zawsze tak było jak Stary wracał z zagranicznych wojaży, więc radośnie niemalże sfrunęła na dół do auta, licząc na jakieś perfumy, albo chociaż żelazko, a tu Stary Patyka, uśmiech od ucha do ucha, zadowolony i tryskający dumą jak słoneczko w pełni, wyjmuje z bagażnika dwa słoiki maziatego gówna i mówi:
- Patrz Bożena jaki klej ci przywiozłem! Na całe życie nam wystarczy! To jest dopiero prezent! Zobaczysz, sąsiady w kolejce ustawiać się będą żebym im tylko coś skleił, ale ani kropelki im nie dam złodziejom!
Nie muszę chyba opisywać, jaka była reakcja Matki Patyka. I gdzie Stary mógł sobie wsadzić te słoiki.
Stary od Patyka miał tak, że jak sobie coś wszył to raczył tą opowieścią przez dwa miesiące wszystkich dookoła.
I tak bohaterem jego narracji stał się rewelacyjny super klej.
Pół osiedla i wszyscy kumple w robocie wiedzieli, że do mieszkania Patyszczkiewiczów zawitał ósmy cud świata w postaci 3 litrów wunderwaffe substancji klejących. Klej co klei wszystko, ze wszystkim i do wszystkiego. Zasycha w 3 sekundy i łapie na wieczność.
Przy stole, przy obiedzie, przy piwie, zawsze rozmowa schodziła prędzej czy później na jego cudowne właściwości.
Stary się zaraz podniecał, nakręcał i opowiadał o kleju, jakby to był żyjący członek rodziny i udany syn, którego Staremu Patyka nigdy nie udało się doczekać.
Z jego opowieści wynikało jakby cała rodzina Patków, czyli Mama Patyk, siostra Patrycja, brat Piotrek czyli Badyl i Patyk właściwy czyli Patryk mieli sobie dzięki temu klejowi życie na nowo ułożyć.
- Synek, jakby Niemcy w czasie wojny ten klej na Atlantyku mieli, to by tak te u-booty poklelili, że dzisiaj na Wiśle by pływały. Niemcy wojny by nie przegrały i dzisiaj w Reichu byśmy żyli!
Minus tego był taki, że to gęste świństwo trzeba było nałożyć pędzlem, bo było tak gęste, że nabierały się dość solidne porcje.
Ponieważ więc zużyty plaster nie chciał trzymać się Patykowi na nosie, pomysł był zajebiście genialny w swej prostocie.
W tajemnicy przed Starym Patyk wyniósł z warsztatu jeden słoik.
Pomyślał, że na tym super kleju na pewno dobrze plaster będzie się trzymał.
Był jednak problem.
Próbowaliście kiedyś sobie samemu przykleić za pomocą kleju plaster do nosa? Jedną ręką?
No właśnie.
Mecz miał się zaraz zacząć, przeciwnicy ani myśleli czekać, aż Patyk sobie przygotuje plaster, więc wszyscy zaczęli się drzeć na niego, żeby się pospieszył.
Patryk stał z tym plastrem w jednej ręce i pędzlem z klejem w drugiej i próbował sobie jakiś to przymocować. Szło mu średnio.
Uznał, że zanim sam sobie to nałoży, to szybciej będzie jak mu Gruby pomoże.
Gruby był mistrzem delikatności i tak zajebiście przykleił Patykowi plaster, że nałożył solidną, dwucentymetrową warstwę na cały nos i pół twarzy.
Nałożył tak solidnie, że skleił Patykowi powiekę. Czy tam rzęsy. Czy brwi. Jak zwał tak zwał.
I pewnie myślicie, że Patyk pobiegł do domu to wypłukać?
Chyba, by go kumple zatłukli jakby odpuścił mecz w takim momencie.
Powiedział – „a tam zaraz klej się wykruszy” i biegał tak dwie połowy strzelając coś koło 15 bramek.
A ponieważ oko go szczypało, to żeby nie trzeć i nie otwierać niepotrzebnie, to wziął od Grubego okulary i tam władował jakiś kawałek starej gazety, którą znalazł obok śmietnika.
Widział w nich blisko kiepsko, ale dobrze daleko. Także jak powiedział „krzyczcie głośno gdzie jesteście, bo widze takie rozmazane plamy, drybling będzie na czuja i strzelał będę z kapy z dystansu”.
A ponieważ Patyk był w gałę naprawdę wymiataczem, to jakoś mu się to udało.
I choć mecz poszedł nieźle, z okiem było gorzej.
Niestety. Mimo głębokie wiary, klej się nie wykruszył.
Więc Patyk wylądował na pogotowiu.
Choć przed ekipą kozaczył, to na pogotowiu obsrał się na miętowo, bo było podejrzenie, że powieka przykleiła mu się do gałki ocznej i czeka go poważna operacja w Warszawie, gdzie była jakaś tam super klinika i w ogóle, że może stracić wzrok…
Na szczęście skleiły się przede wszystkim rzęsy i zewnętrzna część powieki i jakoś lekarze sobie z tym poradzili.
Jako, że znali już Patyka z innych wizyt i złamań, chyba bardziej chcieli go nastraszyć niż faktycznie mu coś groziło.
A jak go zapytali czym sobie to zrobił, to Patyk, żeby nie przyznać się ojcu, że zajmuał mu z warsztatu jego ukochane mazidło, to powiedział, że no takim klejem do dętek co miał „kolega”, żeby plaster się trzymał.
Najlepsze w tym było to, że jak pod koniec meczu uciekali przed wpierdolem, to Gruby przez przypadek kopnął w ten słoik z klejem i rozdupcył to na ziemi.
Ojciec Patyka chyba ze dwa lata szukał zaginionego słoika i oskarżał swego arcywroga, czyli sąsiada Sikorskiego, że ten się wkradł do warsztatu i z zazdrości ukradł mu ten klej.

Źródło: FB/Patykalia
https://www.facebook.com/patykalia/posts/128570926520713
#pasta #heheszki
zakowskijan72
0
Konto usunięte1
Konto usunięte1
Emrys_Vledig
4