#wybory #lifehack
Jest taki trik dla osób które chciałby dziś jeszcze zagłosować, a nie zarejestrowały się wcześniej na odpowiedniej liście w komisji. Ale jak to w naszym kartonowym państwie może to zadziałać albo i nie. Chodzi o to, że jak ma się ważny dokument ze zdjęciem to można iść na tzw. Jana do komisji i zażądać dopuszczenia do głosowania, prosząc o dodzwonienie się do koordynatora komisji wyborczej, aby ten sprawdził nasze dane w systemie, czy aby nie jesteśmy gdzieś indziej dopisani. W tamtym roku byłem członkiem komisji wyborczej i mieliśmy takie przypadki, gdzie ludzie przychodzili bez rejestracji i robiliśmy wszystko aby taka osoba mogła legalnie zagłosować, bo naczelną zasadą działania komisji jest to, aby takie głosowanie obywatelowi umożliwić, a technicznie właśnie taka droga jest też możliwa i legalna. Z drugiej strony okazuje się, że wcale tak nie musi być, bo mojemu kumplowi starającemu się zagłosować w jednym z krajów Ameryki Południowej takiego rozwiązania odmówiono. Zgaduję, że wiele zależy od należytego przeszkolenia członków komisji, w tym przewodniczącego, niemniej całość pokazuje w jakim bałaganie prawnym funkcjonujemy, gdzie z jednej strony nakłada się na obywatela obowiązek wcześniejszej rejestracji, jednocześnie robi się furtkę proceduralną, aby jednak maksymalizować systemową frekwencję, a ostatecznie obowiązuje bolszewicka zasada, że kadry decydują o wszystkim. I tak to się żyje w tej demokracji z feudalnym przywiązaniem do adresu.
Jest taki trik dla osób które chciałby dziś jeszcze zagłosować, a nie zarejestrowały się wcześniej na odpowiedniej liście w komisji. Ale jak to w naszym kartonowym państwie może to zadziałać albo i nie. Chodzi o to, że jak ma się ważny dokument ze zdjęciem to można iść na tzw. Jana do komisji i zażądać dopuszczenia do głosowania, prosząc o dodzwonienie się do koordynatora komisji wyborczej, aby ten sprawdził nasze dane w systemie, czy aby nie jesteśmy gdzieś indziej dopisani. W tamtym roku byłem członkiem komisji wyborczej i mieliśmy takie przypadki, gdzie ludzie przychodzili bez rejestracji i robiliśmy wszystko aby taka osoba mogła legalnie zagłosować, bo naczelną zasadą działania komisji jest to, aby takie głosowanie obywatelowi umożliwić, a technicznie właśnie taka droga jest też możliwa i legalna. Z drugiej strony okazuje się, że wcale tak nie musi być, bo mojemu kumplowi starającemu się zagłosować w jednym z krajów Ameryki Południowej takiego rozwiązania odmówiono. Zgaduję, że wiele zależy od należytego przeszkolenia członków komisji, w tym przewodniczącego, niemniej całość pokazuje w jakim bałaganie prawnym funkcjonujemy, gdzie z jednej strony nakłada się na obywatela obowiązek wcześniejszej rejestracji, jednocześnie robi się furtkę proceduralną, aby jednak maksymalizować systemową frekwencję, a ostatecznie obowiązuje bolszewicka zasada, że kadry decydują o wszystkim. I tak to się żyje w tej demokracji z feudalnym przywiązaniem do adresu.