Szwedzi budują największy żaglowiec na świecie. Oceanbird pomieści aż 7 tys. pojazdówdzienniknaukowy.pl

Inżynierowie ze Szwecji pracują nad wizjonerskim projektem, który może zrewolucjonizować współczesny transport morski i uczynić go bardziej ekologicznym. Wszystko za sprawą powrotu do rozwiązań znanych od około 7000 lat.


Łodzie żaglowe wykorzystywano od tysięcy lat, najstarsze odkrycia archeologiczne wskazują, że ludzkość znała je już w piątym tysiącleciu przed naszą erą. Podobne łodzie przez wieki odgrywały kluczową rolę w odkryciach geograficznych, wojnach i handlu.
Nowa era w transporcie morskim?

Dziś żaglówki są wykorzystywane głównie do rekreacji. Supertankowce i wielkie transportowce napędzane tanim i mającym negatywny wpływ na środowisko paliwem, zastąpiły wiatr. Miało to swoją cenę. Spalanie paliw kopalnych w żegludze odpowiada za emisję do atmosfery nawet 30 procent tlenków azotu, 9 procent tlenków siarki i 3 procent dwutlenku węgla.

W odpowiedzi na rosnące obawy związane z globalnym ociepleniem Międzynarodowa Organizacja Morska (będąca agencją ONZ) zdecydowała, że do końca tej dekady transport odbywający się drogą morską musi ograniczyć emisję szkodliwych substancji o 40 procent.

Rosnąca świadomość ekologiczna sprawia, że wiele firm już zaczęło poszukiwać bardziej ekologicznych sposobów na transport towarów. Wykorzystują w tym celu najnowocześniejsze technologie oraz nowo powstałe materiały. Być może stoimy u progu nowej ery w transporcie morskim.
Oceanbird

Szwedzka firma Wallenius Marine ogłosiła plany budowy nowoczesnego, napędzanego wiatrem statku transportowego, który mógłby przewozić jednocześnie nawet 7000 samochodów i ciężarówek.

Transportowiec nazwano Oceanbird, co na język polski można przetłumaczyć jako „Ptak Oceanu”. Statek będzie posiadał pięć niemal 80-metrowych, chowanych żagli wykonanych z metalu i materiałów kompozytowych. Żagle będą mogły być opuszczane w taki sposób, aby ich wysokość nie przekraczała 20 metrów. Ma to umożliwić przepływanie pod mostami oraz dostosowanie się do zmiennych warunków pogodowych.
https://youtu.be/pZVDs4n_a0M

Okręt będzie miał 200 metrów długości i 40 metrów szerokości. Po zakończeniu budowy będzie on zatem największym żaglowcem na świecie. Oceanbird ma podróżować ze średnią prędkością 10 węzłów (ok. 18-20 km/h). Będzie zatem nieco wolniejszy, niż konwencjonalne transportowce. Jednak wykorzystanie wiatru oznacza, że może on wyeliminować szkodliwe emisje nawet o 90 procent.
Ekologiczna żegluga

- Naszą wizją jest wytyczenie drogi do prawdziwie zrównoważonej ekologicznie żeglugi - przekonywał dyrektor Wallenius Marine Per Tunell, podczas konferencji prasowej. - Oczywiście chcemy też, aby inni do nas dołączali – mówił.

Na pytanie, dlaczego firma była skłonna podzielić się tak wieloma szczegółami na temat budowy statku Tunell odpowiedział, że „w tym przypadku nie chodzi o konkurencję”. - Chodzi raczej o kierunek, który wszyscy musimy obrać. Będąc transparentni w tym procesie, chcemy zainspirować innych do przekraczania granic wyobraźni… Musimy dokonać zmiany i nie może to już dłużej czekać – stwierdził.

Podczas konferencji zauważono, że jak na ironię ekologiczny transportowiec będzie wykorzystywany do przewozu zanieczyszczających powietrze samochodów. - Przemysł samochodowy również przechodzi poważne zmiany i to szybko. Powiedziałbym, że znacznie wyprzedzają one przemysł żeglugowy i jestem przekonany, że samochody przyszłości będą zeroemisyjne. Oceanbird wpisuje się w to, co wielu producentów pojazdów robi już dziś – odpowiedział Tunell.

Wallenius Marine wraz ze szwedzkimi naukowcami zbudowali już niewielki model statku i w ciągu najbliższych kilku miesięcy będą go testować na wodach morskich. Do końca przyszłego roku mają zakończyć się prace projektowe. Pierwszy statek tego typu ma opuścić stocznię przed 2025 rokiem.
#deadlyowrzuca #ciekawostki #ekologia #statki

Źródło: Techxplore, fot. Wallenius Marine

9

Żywność ekologiczna – czyli jaka?dzienniknaukowy.pl

Moda na żywność spod znaku „bio”, „organic”, „eko” zatacza coraz szersze kręgi. Kiedyś była ona dostępna tylko w specjalistycznych sklepach. Dziś można ją znaleźć już w prawie każdym większym markecie. Jest jednak znacznie droższa od „zwykłej” żywności. Czy naprawdę warto ją kupować?


Zacznijmy od tego, że określenia „bio” (biologiczny), „organic” (organiczny) i „eko” (ekologiczny), zgodnie z obowiązującym w UE prawem, oznaczają dokładnie to samo, czyli żywność wytworzoną na bazie surowców pochodzących z rolnictwa ekologicznego, produkowaną w kontrolowanych i certyfikowanych gospodarstwach, zakładach i przetwórniach. Tylko takie produkty mogą być oznaczane wspomnianymi określeniami, a także unijnym logo żywności ekologicznej (tzw. eko-liściem).

Zgodnie z prawem, każdy spożywczy produkt ekologiczny musi więc posiadać specjalny certyfikat, będący dowodem jego produkcji w oparciu o ściśle określony reżim jakościowy i sanitarny. System kontroli i certyfikacji żywności ekologicznej w Polsce tworzą: Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS), a także niezależne jednostki certyfikujące (obecnie jest ich 13), upoważnione do przeprowadzania kontroli oraz wydawania i cofania certyfikatów. Dodajmy, że IJHARS nadzoruje też import żywności ekologicznej z krajów trzecich (m.in. poprzez kontrolę graniczną).
Jakie kryteria musi spełniać żywność ekologiczna?
Aby uzyskać eko-certyfikat producenci żywności muszą spełnić wiele szczegółowych kryteriów, które w dużej mierze sprowadzają się do stosowania dość ograniczonego, ściśle określonego wachlarza dozwolonych, naturalnych środków i sposobów produkcji oraz surowców. Są one oczywiście różne w zależności od rodzaju produkcji rolno-spożywczej. O tym, że przestawienie się na produkcję ekologiczną nie jest łatwe, świadczyć może m.in. fakt, że gospodarstwa rolne chcące uzyskać eko-certyfikat muszą najpierw odczekać 2-3 lata w ramach tzw. „konwersji”, która ma przyczynić się m.in. do rozkładu pozostałości stosowanych wcześniej środków agrochemicznych oraz służyć osiągnięciu „równowagi ekologicznej” w gospodarstwie.

„Podstawą nawożenia jest próchnica (humus) uzyskiwana w procesie kompostowania obornika i/lub innych materiałów organicznych pochodzenia roślinnego i zwierzęcego (obornik, jeśli nie przekompostowany - musi być wstępnie rozłożony)” – czytamy na stronie internetowej jednej z najstarszych jednostek certyfikujących w Polsce.

Eko-ograniczenia dotyczą również hodowli zwierząt. Na przykład w ich żywieniu w gospodarstwach ekologicznych wyklucza się pasze przemysłowe, zawierające różne syntetyczne dodatki.

„Warunki chowu i utrzymania zwierząt muszą być zgodne z ich wymaganiami gatunkowymi, czyli – zapewniać im dobrostan. Regułą jest wychów pastwiskowy latem i dostęp do wybiegów zimą: zwierzęta muszą mieć możliwość ruchu na powietrzu. W budynkach inwentarskich należy im zapewnić dostateczną wielkość stanowiska, stały dostęp do wody i pasz, wystarczającą ilość światła i naturalną ściółkę” – czytamy w wytycznych dla eko-rolników.

To jednak dopiero początek tzw. łańcucha żywnościowego – który prowadzi od pola do stołu. Na etapie przechowywania, transportu i przetwarzania żywności ekologicznej także obowiązują liczne ograniczenia.

„Przetwórstwo oraz dalsze etapy postępowania z eko-produktami mają na celu zachowanie, w jak największym stopniu, pierwotnej jakości ekologicznych płodów rolnych. Dopuszczalne są tradycyjne metody: mechaniczne, fizyczne, fermentacyjne oraz ograniczona liczba sprawdzonych od lat substancji dodatkowych” – zaznaczają eksperci od certyfikacji.

W praktyce oznacza to, że w eko-przetwórstwie nie mogą być stosowane m.in.: syntetyczne dodatki i substancje wspomagające (np. sztuczne barwniki, emulgatory, stabilizatory, konserwanty, przeciwutleniacze, substancje powlekające itd.). Na tym jednak nie koniec obostrzeń.

„Stosowanie w produkcji ekologicznej organizmów modyfikowanych genetycznie (GMO) jest zabronione. Napromienianie żywności jest zabronione. Pomieszczenia składowe nie mogą być traktowane pestycydami. Wykluczone są toksyczne materiały budowlane, farby, etc.” – wyliczają eksperci z jednostki certyfikującej.

Obostrzenia dotyczą także opakowań produktów oraz informacji używanych w marketingu eko-żywności.

„Wieloskładnikowe produkty przetworzone muszą zawierać co najmniej 95 proc. składników eko-rolniczych, by dany środek spożywczy mógł być oznakowany jako produkt rolnictwa ekologicznego. Jako składniki konwencjonalne (do 5 proc.) mogą być stosowane wyłącznie produkty wymienione w urzędowym wykazie, ustalanym na szczeblu Komisji Europejskiej” – zaznacza jednostka certyfikująca.

Dodajmy jeszcze, że inspektorzy kontrolujący jakość produkcji ekologicznej realizują nie tylko kontrole stałe, regularne i zapowiedziane, lecz także wyrywkowe, w czasie których, poza samą wizytacją, mogą być pobierane do badań m.in. próbki gleby, wybranych produktów, a także środków używanych w produkcji (np. pasz czy nawozów). Badania takich próbek realizowane są w niezależnych, akredytowanych laboratoriach, których w Polsce działa około 40. System kontroli ma gwarantować jakość certyfikowanych produktów ekologicznych oraz przeciwdziałać ich „zafałszowaniom”, przez nieuczciwych lub nieprofesjonalnych producentów.
Czy żywność ekologiczna jest „zdrowsza” od „zwykłej”?
Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka oczywista. Z jednej strony producenci żywności ekologicznej podkreślają na każdym kroku, że ich wyroby są wolne od „chemii”, a więc pozostałości m.in. pestycydów, nawozów sztucznych i innych syntetycznych środków wykorzystywanych w nowoczesnej, wysokowydajnej produkcji rolnej. Z drugiej strony duża część lekarzy, dietetyków i ekspertów ds. zdrowia publicznego zwraca uwagę na fakt, że brakuje wciąż jednoznacznych, przekonujących i wysokiej jakości dowodów naukowych na to, że pod względem wartości odżywczej żywność ekologiczna istotnie różni się od konwencjonalnej.

„Są badania wskazujące, że niektóre partie żywności ekologicznej, np. owoce i warzywa, maja wyższą zawartość np. polifenoli i antocyjanów (substancji o właściwościach przeciwutleniających) oraz mniejszą zawartość kadmu. Czasami jednak nie stwierdza się istotnych różnic w zawartości pozostałych składników odżywczych w porównaniu z produktami z upraw konwencjonalnych. Zatem certyfikat eko nie daje pewności, że wartość odżywcza lub smak produktu będą lepsze niż takiego samego produktu, ale otrzymanego metodami konwencjonalnymi” – przyznali eksperci Narodowego Instytut Zdrowia Publicznego - Państwowego Zakładu Higieny (NIZP-PZH).

Warto w tym miejscu przypomnieć głośne swego czasu badanie porównawcze dotyczące żywności ekologicznej i konwencjonalnej, przeprowadzone przez naukowców z London School of Hygiene Tropical Medicine, na zlecenie brytyjskiej rządowej agencji Food Standards Agency. Wyniki tego badania zostały opublikowane w renomowanym czasopiśmie naukowym „The American Journal of Clinical Nutrition". Polegało ono na systematycznym przeglądzie tysięcy publikacji naukowych dotyczących wartości odżywczej żywności ekologicznej oraz konwencjonalnej, pochodzących z okresu aż 50 lat. Wnioski z tej analizy były takie, że bardzo niewiele publikacji na ten temat miało wysoką jakość (jedynie 55), a na podstawie tych prac stwierdzono, że żywność ekologiczna nie różni się istotnie pod względem wartości odżywczej, od konwencjonalnej. Główną stwierdzoną różnicą było to, że eko-żywność pochodzenia roślinnego zawierała więcej fosforu, a żywność konwencjonalna więcej azotu.

Skoro jednak żywność ekologiczna nie przewyższa wyraźnie konwencjonalnej pod względem wartości odżywczej, to może przynajmniej jest od niej dużo bardziej bezpieczna, z uwagi na mniejszą zawartość tzw. agrochemii?

„Wyniki badania żywności w Europie opublikowane przez EFSA nie wykazują, w ok. 97-98 proc. pobranych próbek, przekroczeń pozostałości pestycydów w żywności konwencjonalnej. Tam gdzie wykrywane są przekroczenia, żywność jest wycofywana natychmiast z rynku. Nie ma również badań, które by potwierdzały, że stosowanie żywności ekologicznej w porównaniu do żywności konwencjonalnej daje korzyści dla zdrowia” – przyznają eksperci z NIZP-PZH.

Oczywiście, ludzie kupują eko-żywność nie tylko z uwagi na jej wartość odżywczą i walory zdrowotne, lecz także w trosce o środowisko naturalne i dobrostan zwierząt. Ci, którzy jednak wydają duże pieniądze na eko-żywność, licząc przede wszystkim na wymierne korzyści zdrowotne, mogą się czuć powyższym stanowiskiem ekspertów lekko zawiedzeni.

Food Standards Agency przestrzegała jednak po publikacji wyników wspomnianego wcześniej badania przed wyciąganiem z niego zbyt daleko idących wniosków, np. że nie warto jeść żywności ekologicznej. Oczywiście, że warto, jeśli tylko kogoś na to stać. Jednak przedstawiciele FSA, podobnie zresztą jak i eksperci NIZP-PZH podkreślają, że najważniejsze jest nie to, czy spożywamy żywność ekologiczną czy konwencjonalną (która co do zasady także jest bezpieczna dla zdrowia i podlega kontroli różnych inspekcji), lecz to, czy żywimy się w zdrowy, to znaczy zbilansowany i adekwatny dla swojego stanu zdrowia sposób - zgodny z ogólnymi zasadami zdrowego żywienia (np. tzw. piramidą zdrowego żywienia czy zasadami tzw. diety śródziemnomorskiej) lub też ze spersonalizowaną dietą, ustaloną dla nas przez lekarza czy profesjonalnego dietetyka.

„Najważniejsze dla zdrowia jest prawidłowe zbilansowanie i komponowanie różnorodnej diety” – podsumowują specjaliści z NIZP-PZH.
#deadlyowrzuca #zdrowie #nauka #ciekawostki
Źródło: zdrowie.pap.pl, Wiktor Szczepaniak

7

Hisashi Ouchi: człowiek, który umierał najbardziej bolesną śmierciąposty.pl

Japonia ma długą historię związaną z energią atomową. Składają się na nią zarówno wypadki, choćby ten z 2011 roku - czyli Katastrofa Elektrowni Atomowej Fukushima nr 1 w wyniku tsunami wywołanego przez trzęsienie ziemi, jak i mroczne wydarzenia z dalekiej przeszłości - zrzucenie przez Amerykanów bomb atomowych na Nagasaki i Hiroszimę, które zakończyło II wojnę światową, zabijając natychmiast setki cywilów i w miarę upływu czasu tysiące więcej z powodu promieniowania.

Najsłynniejszy popkulturowy produkt eksportowy z Japonii XX wieku, Godzilla, także został stworzony jako przypowieść o niebezpieczeństwach związanych z pychą ludzi eksperymentujących z energią jądrową. Sam potwór jest pokryty łuskami, które miały przypominać blizny ofiar z Hiroszimy i Nagasaki.

Ale przypadek ekspozycji na promieniowanie Hisashiego Ouchi i jego późniejszego "leczenia" wciąż pozostaje przestrogą ponad dwie dekady po fakcie. To kolejne traumatyczne wydarzenie w bolesnej nuklearnej przeszłości Japonii.
Tokaimura


Hisashi Ouchi został zatrudniony jako pracownik elektrowni jądrowej w Tokaimurze, a jego zadaniem było przetwarzanie uranu dla firmy JCO. Raport opublikowany przez Światowe Stowarzyszenie Nuklearne wykazał, że oprócz nielegalnych procedur firmy w zakresie polityki regulacyjnej i używania przestarzałego sprzętu, pracownicy przeszli minimalne przeszkolenie lub takie jedynie na papierze - w zakresie swych obowiązków.

30 września 1999 roku Ouchi wlewał silny roztwór azotanu uranylu do zbiornika, który nie był przystosowany do obsługi takiej ilości materiału radioaktywnego. Z tego powodu osiągnięto masę krytyczną, pojawił się niebieski błysk, nastąpiła reakcja jądrowa i olbrzymia emisja promieniowania neutronowego i gamma.


Jedyny ocalały z tego zdarzenia, Yutaka Yokokawa, potwierdził, że usłyszał głośny huk i zobaczył intensywny niebieski błysk, gdy ogromne ilości wiązek neutronów i promieniowania gamma wypełniły pomieszczenie. Ta sekwencja wydarzeń jest szczegółowo opisana w raporcie wydanym przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej. Yokokawa obserwował incydent zza biurka oddalonego o 4 i pół metra, a Masato Shinohara stał bliżej Ouchiego.

Po wybuchu ewakuowano pracowników elektrowni i okolicznych mieszkańców. Zakazano wychodzenia z domu i picia wody z kranu. Przeprowadzono badania kontrolne, które potwierdziły, że narażonych na wyższe promieniowanie było kilkaset osób.
17 siwertów

Ouchi przyjął 17 siwertów promieniowania, ponad dwukrotnie więcej niż dawka śmiertelna. To największa ilość promieniowania, na jakie kiedykolwiek był narażony człowiek w udokumentowanej historii wypadków. Tak ekstremalna ekspozycja spowodowała natychmiastowe zawroty głowy, nudności, problemy z oddychaniem, obfite wymioty i na końcu utratę przytomności.

Drugi z pracowników, Shinohara, przyjął dawkę 10 siwertów i miał podobne, choć łagodniejsze objawy bezpośrednio po eksplozji. Mimo to zmarł w kwietniu 2000 roku. Tymczasem Ouchi trafił na pokład helikoptera, który przetransportował go do Narodowego Instytutu Nauk Radiologicznych. Umieszczono go w odseparowanym pomieszczeniu, w którym ku zaskoczeniu lekarzy jego stan się ustabilizował. Przez kilka dni żartował z pielęgniarkami o poprawie zdrowia i powrocie do domu. Ale to była tylko cisza przed popromienną burzą.
Piekło "leczenia"

Lekarze wykonali mikrofotografię szpiku kostnego i odkryli, że jego chromosomy zostały zniszczone, a liczba białych krwinek jest na wyczerpaniu.

Japończycy zastosowali wiele metod leczenia, w tym eksperymentalną terapię komórkami macierzystymi z wykorzystaniem komórek jego siostry. Zabiegi utrzymujące Ouchiego przy życiu stawały się coraz bardziej drastyczne, ale jego stan i tak się pogarszał. Zatrucie siało spustoszenie w narządach wewnętrznych powodując ich niewydolność. Trzy tygodnie później zaczął krwawić z jelit - wykonano mu aż 10 transfuzji krwi w ciągu 12 godzin.


Jego skóra pękała, a ciało zaczęło dosłownie rozpadać się na oczach medyków. Z miejsc, w których odpadła skóra, wyciekały płyny, jakby organizm roztapiał się. Jego żona wspominała, że wyglądało jakby płakał krwią. Stracił prawie wszystkie płyny ustrojowe w ciągu jednego dnia. Próbowano je uzupełniać oraz dokonano przeszczepu skóry, ale nie chciała w ogóle przylegać do ciała.

Pielęgniarki pisały w raporcie służbowym: „Nigdy więcej” , „Wracam do domu”, „Proszę, przestańcie”, „Mamo”.


Na krótki czas zapadł w śpiączkę. Po 2 miesiącach od wypadku ciało Ouchiego ciągle krwawiło. Jego serce pracowało ostatkiem sił. W pewnej chwili 27 listopada zatrzymało się, ale lekarze poddali go trzykrotnej reanimacji - mimo że pacjent błagał o zakończenie cierpienia.

Próby uleczenia wkrótce stały się coraz bardziej skomplikowane i można było odnieść wrażenie, że lekarze eksperymentują na Ouchim. Jego reakcje i prośby przestały się liczyć - wyparła je chora ciekawość - jak długo wytrzyma.

Uzasadnienie utrzymania Ouchiego przy życiu przez tak długi czas stało się przedmiotem gorącej debaty po jego śmierci. Naukowcy twierdzili, że dane z tego przypadku będą przydatne w razie przyszłych obrażeń popromiennych. Członkowie rodziny przez długi czas mieli nadzieję, że po wypadku Ouchi w cudowny sposób wyzdrowieje. Tymczasem on sam szeptał: "Nie jestem królikiem doświadczalnym". W końcu po zatrzymaniu akcji serca, którejś z kolei, jego funkcje życiowe zaczęły się wyłączać.

Po 83 dniach piekła lekarze pozwolili Hisashiemu umrzeć. Był 21 grudnia 1999 roku.

Następstwa

Książka napisana przez dziennikarzy telewizji NHK pt. "Powolna śmierć" omijała winę lekarzy, ale podkreślała odpowiedzialność firmy zatrudniającej niedoświadczonych pracowników w tak niebezpiecznym środowisku pracy. Raporty agencji, które badały wypadek, również nie wspomniały o moralnych implikacjach leczenia, ponownie skupiając się na fatalnych praktykach biznesowych JCO. W konsekwencji firma była zmuszona do wypłacenia wysokiego odszkodowania, wprowadzono też restrykcyjne procedury. Mimo to działalność ruchów antynuklearnych w Japonii wzmogła się, a coraz więcej reaktorów ma być w najbliższych latach wycofanych z eksploatacji.
#deadlyowrzuca #nauka #wypadki #japonia

12

Dar bogów azjatyckich, który pomaga prawie na wszystkoposty.pl

Pochodzi z południowej Azji. Jest blisko spokrewniony z kurkumą i kardamonem. Jako przyprawa nadaje potrawom bardzo charakterystycznego, ostrego i cytrynowego smaku. Korzeń tej rośliny jest stosowany w popularnych lekach, takich jak lokomotiv i awiomarin. Zawiera aż kilkanaście związków działających przeciwbakteryjnie oraz co najmniej 6 składników przeciwbólowych i 6 przeciwskurczowych, co sprawia że jest pomocny przy np. bolesnych miesiączkach.

Masz wrzody….bam! Posiada 11 składników, o których wiadomo, że mają działanie przeciwwrzodowe. Według raportów z Arabii Saudyjskiej, znacząco zwiększa on ruchliwość i ilość plemników! Często pijesz? No to proszę: 8 składników chroniących twoją wątrobę.

No i najważniejsze dla każdego inteligentnego człowieka: wspomaga krążenie krwi, poprawia pracę mózgu, przez co zwiększa się koncentracja i wydajność umysłowa, co może mieć również zbawienne działanie przy "lekkiej depresji".

Neutralizuje toksyny w ciele, dzięki swoim silnie odtruwającym właściwościom. Pomaga także w walce ze zbędnymi kilogramami, pobudza metabolizm i rozgrzewa organizm (zimne dłonie i stopy) oraz może mieć wpływ na twój okropny zapach.

Każdy kiedyś widział tę roślinę, czy to w Biedronce, czy w Lidlu. To IMBIR LEKARSKI!


No ok, a z czym to się je?

Jest wiele sposobów na podanie imbiru. Można go poszatkować, pokroić, mielić i zetrzeć. Świetnie uzupełnia się z zupami ziemniaczano/marchwiowymi. Idealnie nadaje się do herbaty, lemoniady, ciepłej wody, świeżo wyciśniętych soków oraz koktajli. Natomiast imbir w proszku sprawdzi się jako dodatek do deserów, ciast i ciasteczek ze względu na swoją sypką konsystencję.

Imbir wykorzystywany w kuchni, powinien być świeży ze względu na swój niezwykły aromat. Najlepiej dokładnie obrać, zeskrobać kawałek skórki z korzenia, który będziemy używać. Odradzam łączenie go z ziołami, ponieważ gryzą się oba aromaty, ale za to idealnie komponuje się z korzennymi przyprawami.

Uwaga:

Niestety, nie każdy może cieszyć się z właściwości zdrowotnych imbiru, powinny go unikać kobiety w ciąży, karmiące piersią i osoby cierpiące na słabą krzepliwość krwi.

Względnie pełny zakres działania: Działa korzystnie na procesy trawienne i układ krążenia. Łagodzi bóle żołądkowe i zębów. Pobudza układ odpornościowy organizmu. Pomaga przy przeziębieniach, kaszlu, nieżytach gardła i oskrzeli. Zapobiega mdłościom. Obniża stężenie cholesterolu we krwi. Dezynfekuje jamę ustną.

U szczurów podnosi poziom testosteronu!

Cenną właściwością imbiru jest jego działanie odtruwające, polegające na dezaktywacji różnych szkodliwych czynników, zarówno toksyn, które powstały w procesie wadliwej przemiany materii, jak i substancji, które dostały się do organizmu "przypadkowo"…


Imbir wpływa na układ oddechowy, działając wykrztuśnie, rozgrzewająco i napotnie, zapobiegając wnikaniu zimna i toksyn do głębszych warstw organizmu. Wyciągi z imbiru stosowane przez dłuższy czas (ponad 3 miesiące) doustnie zmniejszają dolegliwości bólowe, obrzęki i wysięki w przebiegu chorób reumatycznych.

Od dawna znane są również właściwości przeciwbakteryjne, przeciwwirusowe i przeciwpasożytnicze wyciągów z imbiru. Hamują one rozwój rhinowirusów, bakterii Escherichia coli, Proteus vulgaris, Vibrio cholerae, Salmonella typhimurium, Staphylococcus aureus, Streptococcus viridans, wielu pierwotniaków i bezkręgowców pasożytniczych.

Jakby tego było mało, ta roślina posiada bardzo dźwięczną nazwę - idealną jako imię dla kota lub psa. Nic tylko jeść i przytulać!

Autorem tekstu jest szary186 z jbzd.com.pl
#ciekawostki #deadlyowrzuca #nauka #natura

7