Jeden z dzisiejszych wpisów na lurku przypomniał mi dobry wpis użytkownika Slonx z wykopu, jak jeszcze było tam w miarę normalnie. Wpis oczywiście usunięty, ale znalazłem go w google cache.
"tl;dr Pokaż spoilerMieszkanie ze sobą przed ślubem jest pierwszym krokiem do rozpadu związku po ślubie.
Jest jedna rzecz, której nie zrozumiem. Mieszkanie ze sobą, dopiero potem ewentualne oświadczyny i ślub, do którego często wcale nie dochodzi (a często też niedługo po nim dochodzi do rozwodu).
Badania naukowe są bezlitosne. Większość z nich przekonuje, że mieszkanie ze sobą przed ślubem to poważne zagrożenie dla późniejszej trwałości związku małżeńskiego. W niektórych z nich jest to nazwane "efektem kohabitacji".
Małżeństwa takie charakteryzują się wyższą częstością rozwodów i separacji, prawdopodobieństwo rozpadu jest tym większe, im dłużej para zamieszkiwała ze sobą przed ślubem, natomiast jeżeli ten okres przed ślubem trwa krócej niż sześć miesięcy, to w świetle badań nie występuje podwyższone ryzyko rozpadu związku małżeńskiego.
Naukowcy starają się również odpowiedzieć na pytania, dlaczego młodzi ludzie decydują się na wspólne mieszkanie bez ślubu. Wnioski są różne, mniej lub bardziej trafne, wiele z nich jednak godnych rozważenia. Oto kilka z nich:
- Brak dojrzałości do tworzenia związku i podejmowania zobowiązań długoterminowych, czyli osoby, które nie czują się gotowe do małżeństwa, ale fajnie sobie będzie razem pomieszkać, bo rodzice nie będą truli, seksy będą częstsze i nieuzależnione od osób trzecich, imprezę też będzie można zorganizować bez ryzyka, że się wapniaki wkurzą... I długo można wymieniać. Związek zwyczajnie oparty na korzyściach. Kiedy bilans zysków i strat przestaje wychodzić na nasze, mówimy "adios" i wychodzimy.
- Wspólne mieszkanie uwypukla cechy, które nie sprzyjają dobremu małżeństwu. Mimo zawartego ślubu, wciąż myślimy głównie o sobie, mniej nam zależy na sprawach istotnych, łatwiej się godzimy z porażką w związku i możliwością jego rozpadu, nie chce nam się przezwyciężać trudności w nim.
- Staż konkubinatu i małżeństwa się dodaje, przez co wcześniej wkracza się w fazę kryzysu małżeńskiego, który w każdym związku jest nieunikniony.
Wreszcie dochodzimy do kolejnego zagadnienia, zwanego w badaniach "inercją kohabitacji przedmałżeńskiej", czyli podejmowania decyzji o małżeństwie pomimo niskiej satysfakcji ze swojego związku. Wspólne mieszkanie zmienia relacje między partnerami, a na decyzję o małżeństwie wpływają już inne czynniki. Czasem jest to np. przeświadczenie o tym, że dużo się w związek włożyło pracy, trudno z tego zrezygnować, a może ślub coś zmieni na lepsze, powróci magia itp. Albo naciska rodzina, albo inne kwestie... Okazuje się, że w sumie nie zmienia się nic, czar pryska, oprócz niskiej satysfakcji dochodzi rozczarowanie. I wychodzi na to, że tak jak było do chrzanu wcześniej, tak jest jeszcze gorzej teraz.
Tekst pisany w oparciu o badania:
Links between premarital cohabitation and subsequent marital quality, stability, and divorce: A comparison of covenant versus standard marriages. Social Science Research, 2006, nr 35.
Cohabitation and Marital Stability: Quality or Commitment? Journal of Marriage and the Family, 1992, nr 54.
Sliding Versus Deciding: Inertia and the Premarital Cohabitation Effect. Family Relations, 2006, nr 55.
A przede wszystkim o opracowania dr Ulfik-Jaworskiej czy dr Iwony Janickiej + kilka własnych, luźnych uwag.
Tu teraz moje prywatne spojrzenie, na podstawie obserwacji związków znajomych, swojego, rodziny itp. A naoglądałem ich się całkiem sporo.
Serio, nie pojmuję tego pędu do wspólnego pomieszkiwania przed ślubem. Bez ślubu na całe życie - potrafię jeszcze jakoś objąć rozumem, chociaż to zdecydowanie nie jest forma związku, którą akceptuję. Zamieszkanie ze sobą "na próbę" na zasadzie: "podobamy się sobie, spróbujmy się trochę zaangażować, ale broń Boże niezbyt dużo, może weźmiemy kiedyś ślub, jak się przekonamy, że dobrze się nam żyje ze sobą" jest idiotyczne.
Nie piszę o tym po to, by kogoś umoralniać, prawić kazania itp. Sam nie jestem jeszcze po ślubie. Jestem w związku dopiero 7 lat. Przez ten okres mieszkaliśmy ze sobą może 4 miesiące. Nie dlatego, że było nam źle ze sobą. Było ekstra.
Wtedy decydowały inne czynniki. Od początku mieliśmy jasno określony cel. Lecimy do Wielkiej Brytanii do pracy, nie ma sensu mieszkać osobno, skoro to praca wakacyjna. Tak było rok po roku. Od razu mówiliśmy sobie, że kończy się praca, zaczynają studia w Polsce, kończy się wspólne mieszkanie. Mieszkanie bez ślubu.
Ile osób w związkach, które chcą ze sobą mieszkać, odpowiada sobie na pytanie: w jakim celu?
Wielu ludzi odpowiada sobie na pytanie "dlaczego?" całkowicie pomijając to pierwsze, o wiele istotniejsze.
Łatwo jest wskazać, dlaczego. "Dobrze nam razem", "ona jest piękna", "on jest zabawny", "on dużo zarabia", "ona jest świetna w łóżku", "fajnie nam się spędza czas" itp. Zwłaszcza, kiedy jesteśmy zakochani, wyolbrzymiamy zalety, ukrywamy wady, nie myślimy o przyszłości, tylko żyjemy chwilą. Nie widzimy jednak przed sobą celu.
Jestem pewien, że z różnym zaangażowaniem będziecie wykonywać daną czynność, jeżeli będziecie wiedzieć, czemu służy i chcieli ten cel osiągnąć, a z innym poziomem zaangażowania dokładnie tę samą czynność, której sensu nie widzicie.
Cele oczywiście można sobie ustalić. Przyziemne, tj. kochać się z nią, grać razem na konsoli czy inne takie brednie. Ale każdy z nas dobrze wie, że celem w życiu nie jest napić się w dany dzień piwa, w inny zagrać jakąś mapę w Heroes, czy obejrzeć jakiś mecz. Wielu ludzi stawia sobie cele w życiu i poświęca swój czas na ich realizację. Czuje się spełniony, gdy ten cel osiągnie, szuka sobie następnych. Czerpie z tego satysfakcję.
W związku nie może być inaczej. Celem nie może być "poznajmy się lepiej". Czego ty kurwa o niej nie wiesz po np. dwóch latach związku? Wspólne mieszkanie nie da ci na to odpowiedzi. Jeżeli regularnie spędzacie odpowiednio dużo czasu ze sobą, zdążysz już się przekonać, że ona nie lubi, jak nie opuścisz deski po szczaniu, czy kiedy zostawisz szklankę na stole, zamiast odnieść ją do kuchni. Na pewno zdąży przez ten czas znaleźć się w przykrych, stresujących sytuacjach, w których będzie szukać w tobie oparcia, pozwalając ci zaobserwować, jak sobie w takiej sytuacji radzić.
To samo tyczy się kobiet. Jak gość ogląda mecz i jest w to zaangażowany, to nie trzeba z nim mieszkać by wywnioskować, że to nie jest dla niego odpowiednia sytuacja do rozmowy o pierdołach, czy nawet na poważne sytuacje.
To tylko luźne, krótkie przykłady. Całą masę informacji (chociaż to i tak wierzchołek góry lodowej) możemy zdobyć po prostu z daną osobą przebywając, mieszkanie z nią jest niepotrzebne. Reszty nie dowiemy się i po 10 latach wspólnego mieszkania. Bo człowiek stale się zmienia.
Trzeba sobie stawiać cele. Jeżeli myślicie o wspólnym mieszkaniu, zapytaj sam siebie "i co dalej? Dokąd będziemy zmierzać?". Odpowiedz na nie uczciwie i zapytaj partnera czy partnerkę. To ważne, by cel był wspólny. Jeżeli tego celu nie ma, to związek póki co nie jest zbyt poważny. Skoro dwóch ludzi nie podchodzi do siebie tak poważnie, by planować wspólną przyszłość, to związek nie ma fundamentów, na czym więc chcą stawiać ten dom? Przecież się zawali.
Tak, wiem, że na wykopie jest wielu ludzi w udanych związkach małżeńskich, którzy mieszkali z partnerem przed ślubem. Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości, że jest mnóstwo ludzi, którzy zakończyli kilkuletni związek, w którym mieszkali z partnerką, a ślubu nawet nie planowali. I wiem, że są też ludzie, którym takie małżeństwo się rozpadło.
Czyńcie jak chcecie, to nie mój problem. Piszę to wszystko w jednym celu: Abyście tylko nie pisali bzdur. Co i rusz czytam, że trzeba ze sobą zamieszkać na próbę, żeby się dograć, żeby poznać i tego typu brednie.
Zapamiętaj wykopku, że dając tego typu poradę, polecając komuś konkubinat, wyrządzasz bliźniemu niedźwiedzią przysługę i bardzo prawdopodobne, że robisz mu krzywdę. Siejesz w nim ziarno niepewności i zamiast zaproponować rozwiązanie, które wątpliwości w pewnym stopniu rozwieje, tylko je podsycasz. Zmieniasz człowieka.
Zakochanie minie. To, co może zostać, to miłość. A miłość łatwo utracić, pierwszą oznaką jest to, że komuś przestaje zależeć. A przestaje zależeć, kiedy można się bez konsekwencji wypisać z jakiegoś układu, w którym dodatkowo cele nie zostały określone, zaś korzyści zaczyna ubywać.
Pamiętam ból dupy o pewien sympatyczny plakacik. O jak on mi się podobał. I plakat, i ból dupy.
Zapamiętajcie ludzie, że on nie chroni tak naprawdę interesu kleru, biskupów, episkopatu itp. On chroni wasze interesy. Chce was ustrzec przed popełnieniem dużego błędu i dać impuls do podejmowania ważnych i wielkich decyzji."
#zwiazkipartnerskie #katolicyzm
"tl;dr Pokaż spoilerMieszkanie ze sobą przed ślubem jest pierwszym krokiem do rozpadu związku po ślubie.
Jest jedna rzecz, której nie zrozumiem. Mieszkanie ze sobą, dopiero potem ewentualne oświadczyny i ślub, do którego często wcale nie dochodzi (a często też niedługo po nim dochodzi do rozwodu).
Badania naukowe są bezlitosne. Większość z nich przekonuje, że mieszkanie ze sobą przed ślubem to poważne zagrożenie dla późniejszej trwałości związku małżeńskiego. W niektórych z nich jest to nazwane "efektem kohabitacji".
Małżeństwa takie charakteryzują się wyższą częstością rozwodów i separacji, prawdopodobieństwo rozpadu jest tym większe, im dłużej para zamieszkiwała ze sobą przed ślubem, natomiast jeżeli ten okres przed ślubem trwa krócej niż sześć miesięcy, to w świetle badań nie występuje podwyższone ryzyko rozpadu związku małżeńskiego.
Naukowcy starają się również odpowiedzieć na pytania, dlaczego młodzi ludzie decydują się na wspólne mieszkanie bez ślubu. Wnioski są różne, mniej lub bardziej trafne, wiele z nich jednak godnych rozważenia. Oto kilka z nich:
- Brak dojrzałości do tworzenia związku i podejmowania zobowiązań długoterminowych, czyli osoby, które nie czują się gotowe do małżeństwa, ale fajnie sobie będzie razem pomieszkać, bo rodzice nie będą truli, seksy będą częstsze i nieuzależnione od osób trzecich, imprezę też będzie można zorganizować bez ryzyka, że się wapniaki wkurzą... I długo można wymieniać. Związek zwyczajnie oparty na korzyściach. Kiedy bilans zysków i strat przestaje wychodzić na nasze, mówimy "adios" i wychodzimy.
- Wspólne mieszkanie uwypukla cechy, które nie sprzyjają dobremu małżeństwu. Mimo zawartego ślubu, wciąż myślimy głównie o sobie, mniej nam zależy na sprawach istotnych, łatwiej się godzimy z porażką w związku i możliwością jego rozpadu, nie chce nam się przezwyciężać trudności w nim.
- Staż konkubinatu i małżeństwa się dodaje, przez co wcześniej wkracza się w fazę kryzysu małżeńskiego, który w każdym związku jest nieunikniony.
Wreszcie dochodzimy do kolejnego zagadnienia, zwanego w badaniach "inercją kohabitacji przedmałżeńskiej", czyli podejmowania decyzji o małżeństwie pomimo niskiej satysfakcji ze swojego związku. Wspólne mieszkanie zmienia relacje między partnerami, a na decyzję o małżeństwie wpływają już inne czynniki. Czasem jest to np. przeświadczenie o tym, że dużo się w związek włożyło pracy, trudno z tego zrezygnować, a może ślub coś zmieni na lepsze, powróci magia itp. Albo naciska rodzina, albo inne kwestie... Okazuje się, że w sumie nie zmienia się nic, czar pryska, oprócz niskiej satysfakcji dochodzi rozczarowanie. I wychodzi na to, że tak jak było do chrzanu wcześniej, tak jest jeszcze gorzej teraz.
Tekst pisany w oparciu o badania:
Links between premarital cohabitation and subsequent marital quality, stability, and divorce: A comparison of covenant versus standard marriages. Social Science Research, 2006, nr 35.
Cohabitation and Marital Stability: Quality or Commitment? Journal of Marriage and the Family, 1992, nr 54.
Sliding Versus Deciding: Inertia and the Premarital Cohabitation Effect. Family Relations, 2006, nr 55.
A przede wszystkim o opracowania dr Ulfik-Jaworskiej czy dr Iwony Janickiej + kilka własnych, luźnych uwag.
Tu teraz moje prywatne spojrzenie, na podstawie obserwacji związków znajomych, swojego, rodziny itp. A naoglądałem ich się całkiem sporo.
Serio, nie pojmuję tego pędu do wspólnego pomieszkiwania przed ślubem. Bez ślubu na całe życie - potrafię jeszcze jakoś objąć rozumem, chociaż to zdecydowanie nie jest forma związku, którą akceptuję. Zamieszkanie ze sobą "na próbę" na zasadzie: "podobamy się sobie, spróbujmy się trochę zaangażować, ale broń Boże niezbyt dużo, może weźmiemy kiedyś ślub, jak się przekonamy, że dobrze się nam żyje ze sobą" jest idiotyczne.
Nie piszę o tym po to, by kogoś umoralniać, prawić kazania itp. Sam nie jestem jeszcze po ślubie. Jestem w związku dopiero 7 lat. Przez ten okres mieszkaliśmy ze sobą może 4 miesiące. Nie dlatego, że było nam źle ze sobą. Było ekstra.
Wtedy decydowały inne czynniki. Od początku mieliśmy jasno określony cel. Lecimy do Wielkiej Brytanii do pracy, nie ma sensu mieszkać osobno, skoro to praca wakacyjna. Tak było rok po roku. Od razu mówiliśmy sobie, że kończy się praca, zaczynają studia w Polsce, kończy się wspólne mieszkanie. Mieszkanie bez ślubu.
Ile osób w związkach, które chcą ze sobą mieszkać, odpowiada sobie na pytanie: w jakim celu?
Wielu ludzi odpowiada sobie na pytanie "dlaczego?" całkowicie pomijając to pierwsze, o wiele istotniejsze.
Łatwo jest wskazać, dlaczego. "Dobrze nam razem", "ona jest piękna", "on jest zabawny", "on dużo zarabia", "ona jest świetna w łóżku", "fajnie nam się spędza czas" itp. Zwłaszcza, kiedy jesteśmy zakochani, wyolbrzymiamy zalety, ukrywamy wady, nie myślimy o przyszłości, tylko żyjemy chwilą. Nie widzimy jednak przed sobą celu.
Jestem pewien, że z różnym zaangażowaniem będziecie wykonywać daną czynność, jeżeli będziecie wiedzieć, czemu służy i chcieli ten cel osiągnąć, a z innym poziomem zaangażowania dokładnie tę samą czynność, której sensu nie widzicie.
Cele oczywiście można sobie ustalić. Przyziemne, tj. kochać się z nią, grać razem na konsoli czy inne takie brednie. Ale każdy z nas dobrze wie, że celem w życiu nie jest napić się w dany dzień piwa, w inny zagrać jakąś mapę w Heroes, czy obejrzeć jakiś mecz. Wielu ludzi stawia sobie cele w życiu i poświęca swój czas na ich realizację. Czuje się spełniony, gdy ten cel osiągnie, szuka sobie następnych. Czerpie z tego satysfakcję.
W związku nie może być inaczej. Celem nie może być "poznajmy się lepiej". Czego ty kurwa o niej nie wiesz po np. dwóch latach związku? Wspólne mieszkanie nie da ci na to odpowiedzi. Jeżeli regularnie spędzacie odpowiednio dużo czasu ze sobą, zdążysz już się przekonać, że ona nie lubi, jak nie opuścisz deski po szczaniu, czy kiedy zostawisz szklankę na stole, zamiast odnieść ją do kuchni. Na pewno zdąży przez ten czas znaleźć się w przykrych, stresujących sytuacjach, w których będzie szukać w tobie oparcia, pozwalając ci zaobserwować, jak sobie w takiej sytuacji radzić.
To samo tyczy się kobiet. Jak gość ogląda mecz i jest w to zaangażowany, to nie trzeba z nim mieszkać by wywnioskować, że to nie jest dla niego odpowiednia sytuacja do rozmowy o pierdołach, czy nawet na poważne sytuacje.
To tylko luźne, krótkie przykłady. Całą masę informacji (chociaż to i tak wierzchołek góry lodowej) możemy zdobyć po prostu z daną osobą przebywając, mieszkanie z nią jest niepotrzebne. Reszty nie dowiemy się i po 10 latach wspólnego mieszkania. Bo człowiek stale się zmienia.
Trzeba sobie stawiać cele. Jeżeli myślicie o wspólnym mieszkaniu, zapytaj sam siebie "i co dalej? Dokąd będziemy zmierzać?". Odpowiedz na nie uczciwie i zapytaj partnera czy partnerkę. To ważne, by cel był wspólny. Jeżeli tego celu nie ma, to związek póki co nie jest zbyt poważny. Skoro dwóch ludzi nie podchodzi do siebie tak poważnie, by planować wspólną przyszłość, to związek nie ma fundamentów, na czym więc chcą stawiać ten dom? Przecież się zawali.
Tak, wiem, że na wykopie jest wielu ludzi w udanych związkach małżeńskich, którzy mieszkali z partnerem przed ślubem. Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości, że jest mnóstwo ludzi, którzy zakończyli kilkuletni związek, w którym mieszkali z partnerką, a ślubu nawet nie planowali. I wiem, że są też ludzie, którym takie małżeństwo się rozpadło.
Czyńcie jak chcecie, to nie mój problem. Piszę to wszystko w jednym celu: Abyście tylko nie pisali bzdur. Co i rusz czytam, że trzeba ze sobą zamieszkać na próbę, żeby się dograć, żeby poznać i tego typu brednie.
Zapamiętaj wykopku, że dając tego typu poradę, polecając komuś konkubinat, wyrządzasz bliźniemu niedźwiedzią przysługę i bardzo prawdopodobne, że robisz mu krzywdę. Siejesz w nim ziarno niepewności i zamiast zaproponować rozwiązanie, które wątpliwości w pewnym stopniu rozwieje, tylko je podsycasz. Zmieniasz człowieka.
Zakochanie minie. To, co może zostać, to miłość. A miłość łatwo utracić, pierwszą oznaką jest to, że komuś przestaje zależeć. A przestaje zależeć, kiedy można się bez konsekwencji wypisać z jakiegoś układu, w którym dodatkowo cele nie zostały określone, zaś korzyści zaczyna ubywać.
Pamiętam ból dupy o pewien sympatyczny plakacik. O jak on mi się podobał. I plakat, i ból dupy.
Zapamiętajcie ludzie, że on nie chroni tak naprawdę interesu kleru, biskupów, episkopatu itp. On chroni wasze interesy. Chce was ustrzec przed popełnieniem dużego błędu i dać impuls do podejmowania ważnych i wielkich decyzji."
#zwiazkipartnerskie #katolicyzm
18