Lewy do Prawego, Prawy do Lewego.
Pewnego dnia głodny lud ruszył na ulice. Krzyczeli ile mieli sił aż wreszcie spadł z nieba zimny deszcz. Smutni, trzęsący się z zimna, ruszyli przed siebie. Mówiono że na rozwidleniu drogi Szczęścia po prawej i lewej mieszkali mędrcy którzy mogli ich doli zaradzić. Po krótkiej naradzie postanowili że ich odwiedzą i ruszyli. Na rozwidleniu znowu zwołąno wiec. Długo rozmawiali nim postanowili że pierw skręcą w lewo. Długo nie musieli iść nim na końcu drogi wyłonił się olbrzymi dom, radość rozbłysła się w sercach kiedy widzieli jego oblicze. Stwierdziwszy że dobrze postanowili zbliżyli się. W środku słychać było huczną muzykę i gromkie śmiechy i krzyki. Dźwięk rozbijanego szkła przebijał szum deszczu niczym wystrzał z armaty. Podchodząc czuć było woń piwa, zapach ludzkiego potu i rozpusty, zapukali. Drzwi otworzył krępy mężczyzna, w dłoni jednej trzymał szklankę drogiego wina, drugą starał się utrzymać wiercącą się nagą kobietę. Zaskoczeni ludzie zaczęli szeptać. Że to niemożliwe że ten pan to mędrca, mówili że może to pomyłka. Jednak stali aż człowiek wreszcie się odezwał a kobieta z rąk wyrwała.

-Co tak stoicie, w prawo skręcić macie, życie biedne, dola doskwiera! Nawet i mi! Chodźcie pójdę z wami nim zapiję się na śmierć! Pieniędzy nie mam, oj matko! Ale wy jesteście biedni! Ciemiężeni! Odkryjmy kto wam to zrobił!- Ludzi, wierzący że jednak ten człowiek jest zasłużonym mędrcom ruszyli tak jak polecił. Wierzyli że mówi prawdę.
Długo ciągneli nogi, a dzieci z zimna przestały płakać i zamarły w rękach matek które rozpaczliwie przygarniałyje do piersi, próbując małe ciałka ogrzać. Nic nie wkrzesiło ich płacz, ni glęgały ni ruszały, jeno powoli zamarzały. Zrozpaczone matki wyprzedziły tłum i prowadziły. Miały już biec kiedy wyłonił się na wzgórzu potężny stary dom z bali. Dom był skromniejszy, chociaż pomieściłby ich wszystkich i jeszcze kilku. W jego oknach tańczyły cienie domowników grzejących się przy licznych kominkach z których umykał dym, a niektóre cienie widać coś podjadały przy stole. Podeszli do drzwi i zapukali zrozpaczeni. Drzwi otworzył dostojny mężczyzna w kwiecie wieku, u jego boku wyłoniło się dziecko które matczyne ręce spokojne odprowadziły w głąb budynku, z dala od głodnych i zrozpaczonych oczu. Ludzie zrozpaczeni palcami niczym pazury wdrapywali się na schody, jeden przeskakując drugiego błagając o pomoc. Kiedy mężczyzna podniósł rękę ciżba ucichła i jeden z nich się zapytał.
-Pomóż miłościwy panie, dzieci umierają z zimna, pola gołe nie obrodziły i zwierzyna pozdychała. Jesteśmy głodni, złagodź naszą dolę miłościwy panie!- Na te lamenty mężczyzna zesztywniał i gromkim głosem prawił. Prawił o wartościach szlachetnych i wartości pracy, prawił o tym jak należy pomagać biednym, o tym jak każdy powinien powierzyć swoje życie Bogu. Prawił tak długo aż starcy zasnęli a dzieci zaczęły sinieć w śnie. Po czym zamknął drzwi zostawiając ludzi na karmionymi opowieściami i zacnymi celami, ale bez chleba, schronienia, i ciepła. Wtedy rozniósł się wrzask, skrzecząc ruszył krępy mężczyzna z pierwszego domu, w jego dłoni wino które chciwo bronił od spragnionych ludzi którzy skwapliwie próbowali mu wytrącić chociaż kroplę. Przemknął przez tłum niczym widmo i wyłonił się na schodach.
-Ludzie, nędzni, jestem jednym z was! Przybyliśmy tutaj tylko po wyrozumiałość, by ktoś nas obdarzył ludzką godnością i miłością, potraktował jak należy! A ten zamiast dać dzieciom ciepło, starcom schronienie, i reszcie chociaż okruch chleba zatrzasnął przed nami drzwi prawiąc swoje samolubne gadki! Po co komu te wartości! Po co komu odwaga, pokora, miłość i wierność kiedy drugiego człowieka tak odgania! Kiedy dzieci zostawia na zamarznięcie! Po co komu własność, którą się nie dzieli! Po co komu goście kiedy ich nie chce widzieć! Po co komu piękno kiedy skazuje innych na brzydotę i śmierć! Po co komu pomaganie, dobroczynność, kiedy się nie udzieli! Po co komu Bóg kiedy ten jest głuchy i ślepy na nasze męki! I nie grzmi widząc cudze zło!- Wtedy piorun przeciął powietrze i za nim złośliwy grom zawarczał. Deszcz nasilający chłostał po twarzy i do kropli dołączył grad. Wiatr się zerwał i ludzie z jękiem zbliżyli do siebie. Mężowie zasłonili kobiety i dzieci własnymi ciałami a starcy oddali się woli przeznaczenia.
-Bracia i siostry! On wam nie dał! Ale wam się należy! Skazać chcecie na śmierć wasze dzieciątka! Na biedę siebie! Na głód! Odbierzcie co swoje! Co jest w tym domu!- Rozbłysły pochodnie i ludzie jeden po drugim ustawiali się w szeregu przed domem. Ruszyli niczym powódź i zmietli dom z powierzchni ziemi. Przez jedną noc rozbierali dom na belki i palili, budując szałasy które stopniowo rozbierali i palili. Spiżarnie rozkradli i rozdawszy zaczęli się bić jak wygłodniałe dzikie zwierzęta o ostatnie okruchy. Bo jedni potrzebowali więcej niż drudzy, przecież dłużej głodowali. Wino rozlano i o dzieciach zapomniano, sceny namiętności i jęków przyjemności wyryły blizny w umysłach ich dzieci i splamiły ich niewinne dusze.
Kiedy poranna zorza rozlała się na niebie właściciel domu siedział między nimi. Trząsł się samotnie w dziurawych szatach, jego żona i dzieci krępo przywarte do niego. Na ich twarzach widniała groza, w oczach dzieci smutek i pustka z zaprzepaszczonej przyszłości. Powoli tłum wstał i, znów głodny, ruszył na rozdroże drogi Szczęścia. Nie widząc krępego mężczyzny wrócili na lewo. W porannym słońcu złoto oddawało karmazynową poświatę, pod drzwiami gospodarzy spali nadzy. Między nimi krępy mężczyzna. Na widok zbliżającego się tłumu wstał i dołączył do nich, i zaprosił spowrotem na rozdroża gdzie, po wielu dniach, powstała biedna wioska składająca się z szałasów. Krępy pan rozkazywał i najmował ludzi, jedni padali ofiarami drugich, i aby sprawiedliwości zrobić zadość ci pierwszi padali ofiarami tych drugich. Pan z Lewej wracał na noc do swojego domu, co rana jednoczył z ludem w cierpieniu. A lud szeptał że nędza chodzi między nimi, że dzieci porywa i do zupy wrzuca kiedy brakuje mięsa. Że kradnie pieniądze oszczędzone i do rzeki wrzuca, by biedę klepali, co do ostatniego. A kiedy ktoś twierdził że trzeba świat zmieniać to rzucali się na niego jak wściekłe psy, podjudzane przez swojego pana z lewej który do swej korony dorobił rogi, i kogo oczy co rana zlewały się z czerwienią zorzy.
Tak powstał współczesny świat. I to jego pragniemy pokonać.
Lewica gra na uczuciach, prawica nie wie o co chodzi. A ludzie, ludzie chodzą głodni.
#polityka #bekazprawactwa #bekazlewactwa #sztuka #odpowiedzi #odpowiedzialność
Pewnego dnia głodny lud ruszył na ulice. Krzyczeli ile mieli sił aż wreszcie spadł z nieba zimny deszcz. Smutni, trzęsący się z zimna, ruszyli przed siebie. Mówiono że na rozwidleniu drogi Szczęścia po prawej i lewej mieszkali mędrcy którzy mogli ich doli zaradzić. Po krótkiej naradzie postanowili że ich odwiedzą i ruszyli. Na rozwidleniu znowu zwołąno wiec. Długo rozmawiali nim postanowili że pierw skręcą w lewo. Długo nie musieli iść nim na końcu drogi wyłonił się olbrzymi dom, radość rozbłysła się w sercach kiedy widzieli jego oblicze. Stwierdziwszy że dobrze postanowili zbliżyli się. W środku słychać było huczną muzykę i gromkie śmiechy i krzyki. Dźwięk rozbijanego szkła przebijał szum deszczu niczym wystrzał z armaty. Podchodząc czuć było woń piwa, zapach ludzkiego potu i rozpusty, zapukali. Drzwi otworzył krępy mężczyzna, w dłoni jednej trzymał szklankę drogiego wina, drugą starał się utrzymać wiercącą się nagą kobietę. Zaskoczeni ludzie zaczęli szeptać. Że to niemożliwe że ten pan to mędrca, mówili że może to pomyłka. Jednak stali aż człowiek wreszcie się odezwał a kobieta z rąk wyrwała.

-Co tak stoicie, w prawo skręcić macie, życie biedne, dola doskwiera! Nawet i mi! Chodźcie pójdę z wami nim zapiję się na śmierć! Pieniędzy nie mam, oj matko! Ale wy jesteście biedni! Ciemiężeni! Odkryjmy kto wam to zrobił!- Ludzi, wierzący że jednak ten człowiek jest zasłużonym mędrcom ruszyli tak jak polecił. Wierzyli że mówi prawdę.
Długo ciągneli nogi, a dzieci z zimna przestały płakać i zamarły w rękach matek które rozpaczliwie przygarniałyje do piersi, próbując małe ciałka ogrzać. Nic nie wkrzesiło ich płacz, ni glęgały ni ruszały, jeno powoli zamarzały. Zrozpaczone matki wyprzedziły tłum i prowadziły. Miały już biec kiedy wyłonił się na wzgórzu potężny stary dom z bali. Dom był skromniejszy, chociaż pomieściłby ich wszystkich i jeszcze kilku. W jego oknach tańczyły cienie domowników grzejących się przy licznych kominkach z których umykał dym, a niektóre cienie widać coś podjadały przy stole. Podeszli do drzwi i zapukali zrozpaczeni. Drzwi otworzył dostojny mężczyzna w kwiecie wieku, u jego boku wyłoniło się dziecko które matczyne ręce spokojne odprowadziły w głąb budynku, z dala od głodnych i zrozpaczonych oczu. Ludzie zrozpaczeni palcami niczym pazury wdrapywali się na schody, jeden przeskakując drugiego błagając o pomoc. Kiedy mężczyzna podniósł rękę ciżba ucichła i jeden z nich się zapytał.
-Pomóż miłościwy panie, dzieci umierają z zimna, pola gołe nie obrodziły i zwierzyna pozdychała. Jesteśmy głodni, złagodź naszą dolę miłościwy panie!- Na te lamenty mężczyzna zesztywniał i gromkim głosem prawił. Prawił o wartościach szlachetnych i wartości pracy, prawił o tym jak należy pomagać biednym, o tym jak każdy powinien powierzyć swoje życie Bogu. Prawił tak długo aż starcy zasnęli a dzieci zaczęły sinieć w śnie. Po czym zamknął drzwi zostawiając ludzi na karmionymi opowieściami i zacnymi celami, ale bez chleba, schronienia, i ciepła. Wtedy rozniósł się wrzask, skrzecząc ruszył krępy mężczyzna z pierwszego domu, w jego dłoni wino które chciwo bronił od spragnionych ludzi którzy skwapliwie próbowali mu wytrącić chociaż kroplę. Przemknął przez tłum niczym widmo i wyłonił się na schodach.
-Ludzie, nędzni, jestem jednym z was! Przybyliśmy tutaj tylko po wyrozumiałość, by ktoś nas obdarzył ludzką godnością i miłością, potraktował jak należy! A ten zamiast dać dzieciom ciepło, starcom schronienie, i reszcie chociaż okruch chleba zatrzasnął przed nami drzwi prawiąc swoje samolubne gadki! Po co komu te wartości! Po co komu odwaga, pokora, miłość i wierność kiedy drugiego człowieka tak odgania! Kiedy dzieci zostawia na zamarznięcie! Po co komu własność, którą się nie dzieli! Po co komu goście kiedy ich nie chce widzieć! Po co komu piękno kiedy skazuje innych na brzydotę i śmierć! Po co komu pomaganie, dobroczynność, kiedy się nie udzieli! Po co komu Bóg kiedy ten jest głuchy i ślepy na nasze męki! I nie grzmi widząc cudze zło!- Wtedy piorun przeciął powietrze i za nim złośliwy grom zawarczał. Deszcz nasilający chłostał po twarzy i do kropli dołączył grad. Wiatr się zerwał i ludzie z jękiem zbliżyli do siebie. Mężowie zasłonili kobiety i dzieci własnymi ciałami a starcy oddali się woli przeznaczenia.
-Bracia i siostry! On wam nie dał! Ale wam się należy! Skazać chcecie na śmierć wasze dzieciątka! Na biedę siebie! Na głód! Odbierzcie co swoje! Co jest w tym domu!- Rozbłysły pochodnie i ludzie jeden po drugim ustawiali się w szeregu przed domem. Ruszyli niczym powódź i zmietli dom z powierzchni ziemi. Przez jedną noc rozbierali dom na belki i palili, budując szałasy które stopniowo rozbierali i palili. Spiżarnie rozkradli i rozdawszy zaczęli się bić jak wygłodniałe dzikie zwierzęta o ostatnie okruchy. Bo jedni potrzebowali więcej niż drudzy, przecież dłużej głodowali. Wino rozlano i o dzieciach zapomniano, sceny namiętności i jęków przyjemności wyryły blizny w umysłach ich dzieci i splamiły ich niewinne dusze.
Kiedy poranna zorza rozlała się na niebie właściciel domu siedział między nimi. Trząsł się samotnie w dziurawych szatach, jego żona i dzieci krępo przywarte do niego. Na ich twarzach widniała groza, w oczach dzieci smutek i pustka z zaprzepaszczonej przyszłości. Powoli tłum wstał i, znów głodny, ruszył na rozdroże drogi Szczęścia. Nie widząc krępego mężczyzny wrócili na lewo. W porannym słońcu złoto oddawało karmazynową poświatę, pod drzwiami gospodarzy spali nadzy. Między nimi krępy mężczyzna. Na widok zbliżającego się tłumu wstał i dołączył do nich, i zaprosił spowrotem na rozdroża gdzie, po wielu dniach, powstała biedna wioska składająca się z szałasów. Krępy pan rozkazywał i najmował ludzi, jedni padali ofiarami drugich, i aby sprawiedliwości zrobić zadość ci pierwszi padali ofiarami tych drugich. Pan z Lewej wracał na noc do swojego domu, co rana jednoczył z ludem w cierpieniu. A lud szeptał że nędza chodzi między nimi, że dzieci porywa i do zupy wrzuca kiedy brakuje mięsa. Że kradnie pieniądze oszczędzone i do rzeki wrzuca, by biedę klepali, co do ostatniego. A kiedy ktoś twierdził że trzeba świat zmieniać to rzucali się na niego jak wściekłe psy, podjudzane przez swojego pana z lewej który do swej korony dorobił rogi, i kogo oczy co rana zlewały się z czerwienią zorzy.
Tak powstał współczesny świat. I to jego pragniemy pokonać.
Lewica gra na uczuciach, prawica nie wie o co chodzi. A ludzie, ludzie chodzą głodni.
#polityka #bekazprawactwa #bekazlewactwa #sztuka #odpowiedzi #odpowiedzialność