#humorobrazkowy #antykomunizm
Taki żarcik do kolacji z okazji Dnia Żołnierzy Wyklętych / Niezłomnych:
Taki żarcik do kolacji z okazji Dnia Żołnierzy Wyklętych / Niezłomnych:
16
13 grudnia to w naszej historii data szczególna. Tego dnia w 1981 roku wprowadzony został przez generała Wojciecha Jaruzelskiego stan wojenny, oficjalnie by walczyć z ruchem "Solidarności". Jednak w rzeczywistości ten okres wymierzony był w zwykłych Polaków. To oni cierpieli liczne trudności, to oni mogli od tak zostać zatrzymani przez służby Polski Ludowej. Liderzy "wielkiej opozycji" siedzieli natomiast w internowaniu pijąc na umór alkohole, a parę lat później ustawiając nowy ład w już postkomunistycznym państwie. To też ten sam generał Wojciech Jaruzelski, który chciał bronić ustroju komunistycznego w niedługim czasie po stanie wojennym spotkał się jak gdyby nigdy nic z przedstawicielem magnackiego rodu Rockefellerów. Istne przedstawienie kosztem zwykłych ludzi.
"Polska", którą zaserwowała nam klasa rządząca już po rzekomym upadku komunizmu była jej prywatnym kartelem. Polski przemysł wyprzedano, gospodarstwa rolnicze zlikwidowano, wypchano miliony Polaków za granicę w poszukiwaniu zarobku. I jak zwykle ci na górze nie ucierpieli. Ucierpieli zwykli ludzie, jednak prawdziwa Polska to właśnie my. Polską nie są ci kunktatorzy, nie są nią te osobistości medialne, ci coraz szersi w pasie dygnitarze państwowi. Polska to lud, zwykły lud, który ma już coraz bardziej dość tego dosłownego plucia mu w twarz. Inicjatywy patriotyczno - narodowe ostatnimi czasy rosną w siłę, ich kres nareszcie się zbliża. A co do tych wszystkich szarych ludzi, którzy ucierpieli w wyniku stanu wojennego, to im pamięć, i szacunek. Nie możemy o tym zapomnieć.
Obserwuj nas na Instagramie: https://www.instagram.com/gpws_ig/
Telegram: t.me/GPWStg
Facebook: https://www.facebook.com/Grafika-Przeciw-Współczesnemu-Światu-10840240151069
#historia #revoltagainsthemodernworld #antykomunizm #polityka
"Polska", którą zaserwowała nam klasa rządząca już po rzekomym upadku komunizmu była jej prywatnym kartelem. Polski przemysł wyprzedano, gospodarstwa rolnicze zlikwidowano, wypchano miliony Polaków za granicę w poszukiwaniu zarobku. I jak zwykle ci na górze nie ucierpieli. Ucierpieli zwykli ludzie, jednak prawdziwa Polska to właśnie my. Polską nie są ci kunktatorzy, nie są nią te osobistości medialne, ci coraz szersi w pasie dygnitarze państwowi. Polska to lud, zwykły lud, który ma już coraz bardziej dość tego dosłownego plucia mu w twarz. Inicjatywy patriotyczno - narodowe ostatnimi czasy rosną w siłę, ich kres nareszcie się zbliża. A co do tych wszystkich szarych ludzi, którzy ucierpieli w wyniku stanu wojennego, to im pamięć, i szacunek. Nie możemy o tym zapomnieć.
Obserwuj nas na Instagramie: https://www.instagram.com/gpws_ig/
Telegram: t.me/GPWStg
Facebook: https://www.facebook.com/Grafika-Przeciw-Współczesnemu-Światu-10840240151069
#historia #revoltagainsthemodernworld #antykomunizm #polityka
8
#historia #antykomunizm #czescichwalabohaterom #wojna

Opis hrabiego Krasickiego z książki Rafała Gan-Ganowicza. Rzecz ma miejsce w Kongo,w czasie komunistycznej rewolty fundowanej przez ZSRR, na wiosnę 1966 roku. O autorze mój wpis dostępny tutaj https://www.lurker.pl/post/TBCmBCrpE
Była dość wczesna godzina, gdy zajechałem jeepem na miejsce postoju mojego arystokratycznego rodaka.
Ciekaw byłem go poznać. Tyle o nim słyszałem "w sferach towarzyskich" Bukawu. Przed rewoltą był zarządcą na olbrzymich plantacjach Sapiehów. Cudem ocalał z rzezi, jaką zbuntowane plemiona urządziły w momencie, gdy nad Kongo rozszalała się czerwona zaraza. Krasicki przy pierwszej sposobności przyłączył się do wojska. Zaniżył swój wiek, by go przyjęto. Administracja przymkneła oczy: oficerów brakowało. W rzeczywistości Krasicki miał już wtedy 60 lat.
[..]
- Gdzie porucznik? - spytałem rozchłestanego Katangijczyka wyskakując z jeepa.
- Myje się! - odpowiedział z uśmiechem, wskazując w stronę kępki drzew rosnących opodal.
Poprzez zarośla wiła się w tamtym kierunku wydeptana ścieżka. Ruszyłem w gąszcz. Gdy wynurzyłem się w pobliżu zagajnika stanąłęm jak wryty. Pod jednym z drzew stał odwrócony do mnie tyłem nagi, tęgawy męższczyzna. Z podwieszonej na gałęzi drzewa ogrodowej konewki za pociągnięciem sznurka, który trzymałw ręku,lała mu się woda na głowę i plecy. Dwie dorodne murzynki uwijały się obok: jedna mydliła mu plecy, a druga szorowała ryżową szczotką. Różowa pulchność jego ciała nieodparcie narzucała wyobraźni obraz ogromnego niemowlęcia. Ugryzłem sięw język, by nie wybuchnąć śmiechem i wycofałęm się dyplomatycznie. Po kwadransie oczekiwania wynurzyła się z zarośli Murzynka niosąca ręczniki torbę przyborów toaletowych, za nią szedł drobnym krokiem podporucznik Krasicki w starannie wyprasowanej koszuli, w luźnych szortach, very British, trzymając pod pachą laseczkę. Procesje zamykała druga Murzynka z konewką na głowie.
- Krasicki - przedstawił się, podchodząc bliżej. Powiało od niego wodą kolońską Yardleya.
- Gan-Ganowicz - przedstawiłem się, patrząc z niejakim zdumieniem na człowieka, który wynurzył się z haszczów na zagubionej, trzeciorzędowej placówce tak, jakby wyszedł z klubu brytyjskich oficerów w Indiach Kiplinga.
W Bukawu hrabia Krasicki był postacią popularną. Znany jako doskonały fotograf-amator. Wiedziano również, że napisał książkę, relacje z podróży do Azji Środkowej, którą odbył pod koniec lat pięćdziesiątych.
***
Z trzech stron ruszyły ku centrum doliny trzy oddziały pacyfikacyjne. Z SUCARF-u szedł oddział Topora. Niezależny od zgrupowania "Kobra", brał udział w operacji nie podlegając formalnie kapitanowi D. Z Bukawu z dwiema kompaniami Katangijczyków - ruszyłem ja. Od strony Ruizi, w terenie najcięższym, walczył najmniejszy z oddziałów pod dowództwem Krasickiego. Całością jak już wspomniałem dowodził D. Z punktu widzenia wojskowego zadania Krasickiego nie należało do trudnych: siły rebelianckie w bagnach Ruzizi były nieliczne słabe i zdezorientowane. Składały się raczej z niedobitków rozbitych band szukających tam schronienia. Ale to wysiłek fizyczny, jakiego musiał zażądać od swoich podkomendnych i siebie samego, był ogromny.
Kapitan D., pragnąc zadać tym razem ostateczną klęske rebelii postanowił - wbrew temu co stosowano dotychczas nie rozbijać przeciwnika powodując tzw. "pryskanie na boki", lecz wręcz przeciwnie, atakując peryferie regionu spowodować koncentrację jego sił tak, by w walnej bitwie uległy rozbiciu. Na dobre. Nasze operacje "napędzające" przeciwnika w kocioł przewidywaliśmy na pięc dni. Szóstego nasze oddziały miały się spotkać w centrum doliny, na skrzyżowaniu dróg. Pierwszy na miejsce spotkania przybył oddział Topora, nieźle poharatany w walkach, jakie stoczył na pograniczu plantacji. Drugi przybyłem ja. Po pięciu dniach dość ciężkich walk w górach otaczających dolinę Ruzizi, byłem bardzo wyczerpany fizycznie. A przecież czekała nas decydująca bitwa. Każdy odpoczywał jak mógł. Po południu do obozowiska dotarł kapitan D., doprowadzając trochę świeżego wojska z odwodów. Krasickiego nie było. Zaczeliśmy się niepokoić. Nie mieliśmy dobrego sprzętu radiowego, a nasze walkie-talkie wydawały dźwięki podobne do zagłuszania "Wolnej Europy". Oddziału Krasickiego jak nie było, tak nie było!
Mój oddział rozlokował się wzdłuż drogi, którą miał nadejść Krasicki. Kapitan D. wydał mi polecenie,bym czekał jeszcze godzinę i ruszył Krasickiemu naprzeciw z jedną kampanią moich Katangijczyków. W miarę upływu minut niepokój rósł. Czyżby oddział Krasickiego wpadł w zasadzkę? Czyżby wszyscy zgineli? W chwili gdy wstałem, by dać rozkaz wymarszu, na szosie pojawiła się samotna sylwetka. Po paru minutach postać zbliżyła się na tyle, ją rozpoznać: w ręku karabin szturmowy, pod pachą krótka laseczka, zbyt luźne szorty: hrabia Krasicki.
- Co się dzieje? - zawołałem. - Gdzie oddział?
Krasicki podszedł bliżej. Z przeciwnej strony nadbiegł kapitan D.
- Panie kapitanie - rzekł Krasicki spokojnym głosem. - Mój oddział leży w rowie trzy kilometry stąd. Ludzie nie mieli siły już ujść ani kroku. Więc ich zostawiłem, a sam przyszedłem po rozkazy.
Kapitan D. spojrzał na mnie ze zdumieniem. Ja zaniemówiłem. Ten tęgawy, sześćdziesięcioletni mężczyzna zdołał jeszcze przejść trzy kilometry od momentu gdy jego wyborowe tubylcze wojsko padło ze zmęczenia i gdy żaden z jego białych podoficerów nie był w stanie się ruszyć. Kapitan D. wysłał ciężarówki. Po niedługim czasie gramolili się z nich ludzie, pod którymi uginały się kolana, i którzy padali w trawę na pół przytomni ze zmęczenia. Krasicki czuwał nad rozmieszczeniem swojego oddziału na biwaku.
Walki nad rzeką Ruzizi okazały się trudniejsze niż się tego spodziewano. Podczas przechodzenia przez bagna zamoczono walkie-talkie. Od tej pory byli pozbawieni łączności z nami. Drugiego dnia zginął przewodnik, jedyny człowiek znający przejśćia na moczarach. Od tej pory Krasicki kierował się kompasem i... instynktem. Rozbił kilka band po drodzę. Gdy udało mu się wyprowadzić ludzi z mokradeł, zwycięski oddział opadł z sił. Od 24 godzin nie mieli już wody do picia innej niż ta, w której człapali nieraz po kolana, a która roiła się od widzialnego robactwa i niewidzialnych śmiercionośnych ameb. Krasicki pod groźbą rewolweru zabronił ludzion pić. Pijawki, olbrzymie afrykańskie pijawki ssały krew wycieńczonych żołnierzy.
[…]
W "Bodedze" panował przyjemny chłód. Staś (hrabia Krasicki-mój przypis) wyjął z kieszeni paczkę zdjęć. Ze szklanką "Chivas Regal" w ręce przeglądałem fotografie, które Staś robił podczas swoich wypadów wojennych. Ostatnie kilkanaście zdjęć - to ilustracja gehenny, jaką on i jego ludzie przeszli w mokradłach Ruzizi. Znów mnie zatkało. Z jakiej stali był ten człowiek, który w tak potwornych warunkach myślał jeszcze o robieniu zdjęć?
- Robiłem na wypadek, gdybyśmy nie doszli, licząc na to że ktoś znajdzie ten film i wywoła.Żebyście wiedzieli…
Niezwykły człowiek. Szlachetny, prawy i odważny.

Opis hrabiego Krasickiego z książki Rafała Gan-Ganowicza. Rzecz ma miejsce w Kongo,w czasie komunistycznej rewolty fundowanej przez ZSRR, na wiosnę 1966 roku. O autorze mój wpis dostępny tutaj https://www.lurker.pl/post/TBCmBCrpE
Była dość wczesna godzina, gdy zajechałem jeepem na miejsce postoju mojego arystokratycznego rodaka.
Ciekaw byłem go poznać. Tyle o nim słyszałem "w sferach towarzyskich" Bukawu. Przed rewoltą był zarządcą na olbrzymich plantacjach Sapiehów. Cudem ocalał z rzezi, jaką zbuntowane plemiona urządziły w momencie, gdy nad Kongo rozszalała się czerwona zaraza. Krasicki przy pierwszej sposobności przyłączył się do wojska. Zaniżył swój wiek, by go przyjęto. Administracja przymkneła oczy: oficerów brakowało. W rzeczywistości Krasicki miał już wtedy 60 lat.
[..]
- Gdzie porucznik? - spytałem rozchłestanego Katangijczyka wyskakując z jeepa.
- Myje się! - odpowiedział z uśmiechem, wskazując w stronę kępki drzew rosnących opodal.
Poprzez zarośla wiła się w tamtym kierunku wydeptana ścieżka. Ruszyłem w gąszcz. Gdy wynurzyłem się w pobliżu zagajnika stanąłęm jak wryty. Pod jednym z drzew stał odwrócony do mnie tyłem nagi, tęgawy męższczyzna. Z podwieszonej na gałęzi drzewa ogrodowej konewki za pociągnięciem sznurka, który trzymałw ręku,lała mu się woda na głowę i plecy. Dwie dorodne murzynki uwijały się obok: jedna mydliła mu plecy, a druga szorowała ryżową szczotką. Różowa pulchność jego ciała nieodparcie narzucała wyobraźni obraz ogromnego niemowlęcia. Ugryzłem sięw język, by nie wybuchnąć śmiechem i wycofałęm się dyplomatycznie. Po kwadransie oczekiwania wynurzyła się z zarośli Murzynka niosąca ręczniki torbę przyborów toaletowych, za nią szedł drobnym krokiem podporucznik Krasicki w starannie wyprasowanej koszuli, w luźnych szortach, very British, trzymając pod pachą laseczkę. Procesje zamykała druga Murzynka z konewką na głowie.
- Krasicki - przedstawił się, podchodząc bliżej. Powiało od niego wodą kolońską Yardleya.
- Gan-Ganowicz - przedstawiłem się, patrząc z niejakim zdumieniem na człowieka, który wynurzył się z haszczów na zagubionej, trzeciorzędowej placówce tak, jakby wyszedł z klubu brytyjskich oficerów w Indiach Kiplinga.
W Bukawu hrabia Krasicki był postacią popularną. Znany jako doskonały fotograf-amator. Wiedziano również, że napisał książkę, relacje z podróży do Azji Środkowej, którą odbył pod koniec lat pięćdziesiątych.
***
Z trzech stron ruszyły ku centrum doliny trzy oddziały pacyfikacyjne. Z SUCARF-u szedł oddział Topora. Niezależny od zgrupowania "Kobra", brał udział w operacji nie podlegając formalnie kapitanowi D. Z Bukawu z dwiema kompaniami Katangijczyków - ruszyłem ja. Od strony Ruizi, w terenie najcięższym, walczył najmniejszy z oddziałów pod dowództwem Krasickiego. Całością jak już wspomniałem dowodził D. Z punktu widzenia wojskowego zadania Krasickiego nie należało do trudnych: siły rebelianckie w bagnach Ruzizi były nieliczne słabe i zdezorientowane. Składały się raczej z niedobitków rozbitych band szukających tam schronienia. Ale to wysiłek fizyczny, jakiego musiał zażądać od swoich podkomendnych i siebie samego, był ogromny.
Kapitan D., pragnąc zadać tym razem ostateczną klęske rebelii postanowił - wbrew temu co stosowano dotychczas nie rozbijać przeciwnika powodując tzw. "pryskanie na boki", lecz wręcz przeciwnie, atakując peryferie regionu spowodować koncentrację jego sił tak, by w walnej bitwie uległy rozbiciu. Na dobre. Nasze operacje "napędzające" przeciwnika w kocioł przewidywaliśmy na pięc dni. Szóstego nasze oddziały miały się spotkać w centrum doliny, na skrzyżowaniu dróg. Pierwszy na miejsce spotkania przybył oddział Topora, nieźle poharatany w walkach, jakie stoczył na pograniczu plantacji. Drugi przybyłem ja. Po pięciu dniach dość ciężkich walk w górach otaczających dolinę Ruzizi, byłem bardzo wyczerpany fizycznie. A przecież czekała nas decydująca bitwa. Każdy odpoczywał jak mógł. Po południu do obozowiska dotarł kapitan D., doprowadzając trochę świeżego wojska z odwodów. Krasickiego nie było. Zaczeliśmy się niepokoić. Nie mieliśmy dobrego sprzętu radiowego, a nasze walkie-talkie wydawały dźwięki podobne do zagłuszania "Wolnej Europy". Oddziału Krasickiego jak nie było, tak nie było!
Mój oddział rozlokował się wzdłuż drogi, którą miał nadejść Krasicki. Kapitan D. wydał mi polecenie,bym czekał jeszcze godzinę i ruszył Krasickiemu naprzeciw z jedną kampanią moich Katangijczyków. W miarę upływu minut niepokój rósł. Czyżby oddział Krasickiego wpadł w zasadzkę? Czyżby wszyscy zgineli? W chwili gdy wstałem, by dać rozkaz wymarszu, na szosie pojawiła się samotna sylwetka. Po paru minutach postać zbliżyła się na tyle, ją rozpoznać: w ręku karabin szturmowy, pod pachą krótka laseczka, zbyt luźne szorty: hrabia Krasicki.
- Co się dzieje? - zawołałem. - Gdzie oddział?
Krasicki podszedł bliżej. Z przeciwnej strony nadbiegł kapitan D.
- Panie kapitanie - rzekł Krasicki spokojnym głosem. - Mój oddział leży w rowie trzy kilometry stąd. Ludzie nie mieli siły już ujść ani kroku. Więc ich zostawiłem, a sam przyszedłem po rozkazy.
Kapitan D. spojrzał na mnie ze zdumieniem. Ja zaniemówiłem. Ten tęgawy, sześćdziesięcioletni mężczyzna zdołał jeszcze przejść trzy kilometry od momentu gdy jego wyborowe tubylcze wojsko padło ze zmęczenia i gdy żaden z jego białych podoficerów nie był w stanie się ruszyć. Kapitan D. wysłał ciężarówki. Po niedługim czasie gramolili się z nich ludzie, pod którymi uginały się kolana, i którzy padali w trawę na pół przytomni ze zmęczenia. Krasicki czuwał nad rozmieszczeniem swojego oddziału na biwaku.
Walki nad rzeką Ruzizi okazały się trudniejsze niż się tego spodziewano. Podczas przechodzenia przez bagna zamoczono walkie-talkie. Od tej pory byli pozbawieni łączności z nami. Drugiego dnia zginął przewodnik, jedyny człowiek znający przejśćia na moczarach. Od tej pory Krasicki kierował się kompasem i... instynktem. Rozbił kilka band po drodzę. Gdy udało mu się wyprowadzić ludzi z mokradeł, zwycięski oddział opadł z sił. Od 24 godzin nie mieli już wody do picia innej niż ta, w której człapali nieraz po kolana, a która roiła się od widzialnego robactwa i niewidzialnych śmiercionośnych ameb. Krasicki pod groźbą rewolweru zabronił ludzion pić. Pijawki, olbrzymie afrykańskie pijawki ssały krew wycieńczonych żołnierzy.
[…]
W "Bodedze" panował przyjemny chłód. Staś (hrabia Krasicki-mój przypis) wyjął z kieszeni paczkę zdjęć. Ze szklanką "Chivas Regal" w ręce przeglądałem fotografie, które Staś robił podczas swoich wypadów wojennych. Ostatnie kilkanaście zdjęć - to ilustracja gehenny, jaką on i jego ludzie przeszli w mokradłach Ruzizi. Znów mnie zatkało. Z jakiej stali był ten człowiek, który w tak potwornych warunkach myślał jeszcze o robieniu zdjęć?
- Robiłem na wypadek, gdybyśmy nie doszli, licząc na to że ktoś znajdzie ten film i wywoła.Żebyście wiedzieli…
Niezwykły człowiek. Szlachetny, prawy i odważny.
9
#historia #antykomunizm #czescichwalabohaterom
OGLĄDAĆ!
Film bioograficzny o niesamowitej i wyjątkowej postaci jaką był RAFAŁ GAN-GANOWICZ. Urodził się w 1932.
W czasie wojny mieszkał w Warszawie gdzie zgineła jego rodzina. Był świadkiem wkroczenia Armii Czerwonej co spowodowało że został stuprocentowym Antykomunistą. Po wojnie jako kilkunastoletni chłopak działał w antykomunistycznym małym sabotażu, a gdy organizacja wpadła uciekł na zachód (podczepiony pod podwoziem pociągu).
Dalsza część w dużym skrócie: oczekiwał tam (i przeszedł szkolenie) wybuchu III wojny światowej i możliwości walki o Polskę. Gdy okazało się, że nie jest to możliwe postanowił walczyć z komunizmem gdzie indziej. Na początku z komunistyczną rewolucją w Kongo, a potem z autentycznymi sowieciarzami w Jemenie (gdzie, między innymi, ostrzelał moździerzem ambasadę sowiecką
).
Gorąco polecam jego książkę pt. "Kondotierzy". Jest świetnie napisana, a także warto zwrócić uwagę jak szerokie spojrzenie na świat miał autor. Będąc w Kongo starał się o możliwość zatrudniania polskich inżynierów przy odbudowie kraju, co świadczy o jego patriotyźmie. O książce zrobie jescze wpis.
Film nazywa się "Pistolet do wynajęcia czyli prywatna wojna Rafała Gan Ganowicza". W latach 90 zarząd TVP próbował niedopuścić do wyświetlenia filmu, w książce, na końcu jest zamieszczony wywiad na ten temat.
https://www.cda.pl/video/118452037
Link do CDA, film jest także na YT, trwa nieco ponad 50 minut, składają się na niego głównie wypowiedzi bohatera i fragmenty książki.
Na koniec cytat:
Mao Tse Tung powiedział, że jak się chce słonia zabić, to można go zabić nawet szpilką, pod warunkiem, że da się ostateczną ilość ukłuć. Więc doszedłem do wniosku, że ja tego słonia czerwonego kłułem moją szpilką, czyli robiłem mój ludzki obowiązek. Ten słoń sczezł, do dzisiaj śmierdzi, smród roznosi się na całą Polskę, ale to że on zdechł, tam jest jakaś moja mała zasługa. I z tego do końca życia będę dumny.
OGLĄDAĆ!
Film bioograficzny o niesamowitej i wyjątkowej postaci jaką był RAFAŁ GAN-GANOWICZ. Urodził się w 1932.
W czasie wojny mieszkał w Warszawie gdzie zgineła jego rodzina. Był świadkiem wkroczenia Armii Czerwonej co spowodowało że został stuprocentowym Antykomunistą. Po wojnie jako kilkunastoletni chłopak działał w antykomunistycznym małym sabotażu, a gdy organizacja wpadła uciekł na zachód (podczepiony pod podwoziem pociągu).
Dalsza część w dużym skrócie: oczekiwał tam (i przeszedł szkolenie) wybuchu III wojny światowej i możliwości walki o Polskę. Gdy okazało się, że nie jest to możliwe postanowił walczyć z komunizmem gdzie indziej. Na początku z komunistyczną rewolucją w Kongo, a potem z autentycznymi sowieciarzami w Jemenie (gdzie, między innymi, ostrzelał moździerzem ambasadę sowiecką

Gorąco polecam jego książkę pt. "Kondotierzy". Jest świetnie napisana, a także warto zwrócić uwagę jak szerokie spojrzenie na świat miał autor. Będąc w Kongo starał się o możliwość zatrudniania polskich inżynierów przy odbudowie kraju, co świadczy o jego patriotyźmie. O książce zrobie jescze wpis.
Film nazywa się "Pistolet do wynajęcia czyli prywatna wojna Rafała Gan Ganowicza". W latach 90 zarząd TVP próbował niedopuścić do wyświetlenia filmu, w książce, na końcu jest zamieszczony wywiad na ten temat.
https://www.cda.pl/video/118452037
Link do CDA, film jest także na YT, trwa nieco ponad 50 minut, składają się na niego głównie wypowiedzi bohatera i fragmenty książki.
Na koniec cytat:
Mao Tse Tung powiedział, że jak się chce słonia zabić, to można go zabić nawet szpilką, pod warunkiem, że da się ostateczną ilość ukłuć. Więc doszedłem do wniosku, że ja tego słonia czerwonego kłułem moją szpilką, czyli robiłem mój ludzki obowiązek. Ten słoń sczezł, do dzisiaj śmierdzi, smród roznosi się na całą Polskę, ale to że on zdechł, tam jest jakaś moja mała zasługa. I z tego do końca życia będę dumny.
15