Mając gówniany humor postanowiłem sobie jeszcze dołożyć, robiąc podejście do nigdy wcześniej nie oglądanej batmanowskiej trylogii Krzysztofa Nolana. Jego filmy generalnie dzielę na długie i nudne oraz na nudne i długie. Czerwona lampka zapala mi się dodatkowo, kiedy widzę, że przy scenariuszu daje zarobić swojemu mniej zdolnemu bratu. I tak było niestety tutaj.
Wybrałem Mrocznego Rycerza z względu na wszędzie polecaną rolę Heatha Ledgera, że taka fajna i w ogóle wariactwo na ekranie. Trzeba przyznać, że napracowane, facet daje radę i aż miło porównać jego kreację z klasyczną kreskówkową oraz tą znaną z filmów Burtona. Nawet myślałem, że tytuł "Mroczny Rycerz" jest o nim, no ale nie jest.
Odnoszę wrażenie, że Nolan musiał być kompletnie zaskoczony kreacją Ledgera i nie był w stanie kontrolować spójności postaci Jokera z rysem reszty bohaterów. Wyszło takie "one man show", tam gdzie Ledger się pojawiał. Już tłumaczę: Kino Nolana jest klasycznym "plot driven story" i to aż do bólu. Akcja determinuje poczynania bohaterów, którzy gdzieś miedzy kolejnymi jej zwrotami prowadzą między sobą dialogi wyjaśniające widzowi, co był właśnie zobaczył. To takie zamaskowane słabiutką ekspozycją aktorską didaskalia.
Ziew totalny, zwłaszcza jak jest się wprowadzanym w meandry dokumentalistyki finansów przestępczości w Gotham i perypetii wymiaru sprawiedliwości. Uczyniło to Batmana kimś na miarę Eliota Nessa ds. przestępczości skarbowej. Nie takiego Batmana mam ochotę oglądać. W każdym razie Ladger widocznie olał nudny jak księgowy raport kwartalny scenariusz i postanowił zagrać "character driven story" wskazując że to nie akcja, a motywacja kreowanej postaci ma wpływ na to co się dzieje.
Powoduje to zupełne rozjechanie się spójności formuły filmu, co przez osoby nieobeznane z teorią sztuki filmowej jest niedostrzegane, bo przecież dostali fajnego Jokera, a dalej... dalej nic pusto i nieciekawie.
Takim szczytem przerostu formy nad treścią jest powierzenie zagrania tej samej postaci mentora i powiernika Batmana aż dwóm aktorom o tej samej, wypróbowanej, wadze gatunkowej - Morgan'owi Freeman'owi i Michael'owi Caen'owi. Bez sensu.
Jakby film zmontować do godziny 1:30, wywalając ten cały wątek księgowo - gangsterski i skupiając więcej uwagi na motywach głównych bohaterów to obraz mógłby być bardzo udany. Z tym co jest przyznaję dwie garści nietoperzowego guana na pięć garści w puli do zdobycia.
Aha, film był długi i nudny.
#batman #joker #nolan #film #recenzja #przemyslenia #memrys
Wybrałem Mrocznego Rycerza z względu na wszędzie polecaną rolę Heatha Ledgera, że taka fajna i w ogóle wariactwo na ekranie. Trzeba przyznać, że napracowane, facet daje radę i aż miło porównać jego kreację z klasyczną kreskówkową oraz tą znaną z filmów Burtona. Nawet myślałem, że tytuł "Mroczny Rycerz" jest o nim, no ale nie jest.
Odnoszę wrażenie, że Nolan musiał być kompletnie zaskoczony kreacją Ledgera i nie był w stanie kontrolować spójności postaci Jokera z rysem reszty bohaterów. Wyszło takie "one man show", tam gdzie Ledger się pojawiał. Już tłumaczę: Kino Nolana jest klasycznym "plot driven story" i to aż do bólu. Akcja determinuje poczynania bohaterów, którzy gdzieś miedzy kolejnymi jej zwrotami prowadzą między sobą dialogi wyjaśniające widzowi, co był właśnie zobaczył. To takie zamaskowane słabiutką ekspozycją aktorską didaskalia.
Ziew totalny, zwłaszcza jak jest się wprowadzanym w meandry dokumentalistyki finansów przestępczości w Gotham i perypetii wymiaru sprawiedliwości. Uczyniło to Batmana kimś na miarę Eliota Nessa ds. przestępczości skarbowej. Nie takiego Batmana mam ochotę oglądać. W każdym razie Ladger widocznie olał nudny jak księgowy raport kwartalny scenariusz i postanowił zagrać "character driven story" wskazując że to nie akcja, a motywacja kreowanej postaci ma wpływ na to co się dzieje.
Powoduje to zupełne rozjechanie się spójności formuły filmu, co przez osoby nieobeznane z teorią sztuki filmowej jest niedostrzegane, bo przecież dostali fajnego Jokera, a dalej... dalej nic pusto i nieciekawie.
Takim szczytem przerostu formy nad treścią jest powierzenie zagrania tej samej postaci mentora i powiernika Batmana aż dwóm aktorom o tej samej, wypróbowanej, wadze gatunkowej - Morgan'owi Freeman'owi i Michael'owi Caen'owi. Bez sensu.
Jakby film zmontować do godziny 1:30, wywalając ten cały wątek księgowo - gangsterski i skupiając więcej uwagi na motywach głównych bohaterów to obraz mógłby być bardzo udany. Z tym co jest przyznaję dwie garści nietoperzowego guana na pięć garści w puli do zdobycia.
Aha, film był długi i nudny.
#batman #joker #nolan #film #recenzja #przemyslenia #memrys