Nowy wspanialy świat, A. Huxley - o książce i zaproszenie do dyskusji

W ramach cyklicznych odchyleń od normy znów zapostuję własnoręcznie zamiast udzielać się wyłącznie pod postami waszymi.

Dziś podsumowanie książki, która walnęła mnie mocniej w głowę, niż pewnie zrobiłby to "baranek" w ścianę. Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya.

Jest to tytuł głośny, o czym to jest, to wiedziałem od lat, ale jednak czytanie tego od "a", do "z" to inna bajka.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Z GÓRY UPRZEDZAM - MOŻE BYĆ ZASPOILEROWANE ZA WIELE PRZY OPISIE BOHATERÓW

Chciałem jednak, by w temacie mogli się także wypowiedzieć ci, co książki nie przeczytali, bo problematyka w niej zawarta moim zdaniem wykracza poza komentarz wyłącznie wydarzeń ksiażkowych, a jednocześnie świetnie wpasowuje się w dyskusje o aborcij, czym jest "nowoczesność", czym jest "za starość" itp.

Książka nie jest przesadnie gruba, język mimo 100 lat na karku jest w pełni zrozumiały, a treść w niej zawarta jest i bardzo aktualna i generalnie rzadko można ją przyłapać na zestarzeniu się.

Nie zamierzam się tutaj bawić w jakąś wielką krytykę, ani ze mnie wielki czytelnik, ani tym bardziej wielki krytyk. Co nie zmienia faktu, że treść kopnęła mnie jak ten koń. Wiedziałem mniej więcej o czym jest, ale kompletnie nie wiedziałem co tam jest RÓWNIEŻ.

No to tak bardzo, bardzo, bardzo skrótowo co do treści.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Rzecz dzieje się w dalekiej przyszłości [chyba z sto lat w przód od naszej tereaźniejszości]. Jest jedno - wielkie państwo - Republika Świata, acz centralna osią ksiązki jest zachodnioeuropejska część z Londynem na czele. Można jednak bez większych problemów i to w błyskawicznym tempie podróżować nawet do USA. W zasadzie poza cywilizacją są tylko jakieś rezerwaty, do których za moment wrócę.

Najpierw może jednak o cywilizacji. Cywilizacja jest rozumiana jako absolutne optimum optymalności; zero problemów, zero buntów, zero narzekań, zero kreatywności, zero przemyśleń, zero pragnień, zero wojen. Jest za to maksimum poddaństwa, maksimum afirmacji do systemu, maksimum spłycenia emocji, bardzo ograniczona liczba czynności do robienia w czasie wolnym, seks bez emocji, a wśród najznamienitszych na dowód ich poziomu w społczeństwie wyniosłe orgie, zaraz po cyklu peanów pod adresem systemu. Ludzie się nie rodzą, a są dosłownie hodowani, trochę jak dzisiejsze komórki macierzyste. Cały proces jest od poziomu pojedynczej zygoty. Następnie taki człowiek w procesie wzrostu jest "kodowany", a w książce nazywa się to warunkowany do docelowej roli w życiu. System społeczny w książce jest systemem castowym. Od osobników alfa +, aż do epsilonów -, od tych którzy są umyślnie odżywani najlepiej, ich mózgi są uczone najbardziej złożonych rzeczy, pewnych kojarzeń, aż po tych, którzy celowo są upośledzani, by przypadkiem nie zamarzyło im się wychylenie poza swój własny nawias. Dla mądrych są madre czasopisma, dla idiotów są wyłącznie idiotyczny czasopisma złożone wyłącznie z wyrazów jednosylabowych.

Warto dodać, że wszystkie osobniki, bez wyjątku na castę są warunkowane na awersję do pewnych cech innych cast. Na przykład do koloru ubioru, do ich innego wzrostu, są dosłownie turbo indoktrynowani od momentu zygoty by lubili to co robią oni sami i nie lubili tego co robią, jak robią, jak wyglądają inni. Wszystkie casty też, bez wyjątku pałają wręcz obrzydzeniem do cech ludzi z rezerwatów.

Nie rozumieją jak to jest mieć... ojca, matkę, rodzeństwo, jak to jest być żyworodnym, jak to jest być w ogóle narodzonym, jak to jest być brudnym, brzydkim, nie idealnie gładkim, szczupłym, idealnie jędrnym, spoconym. Nie dość, że nie rozumieją, to są zaprogramowani tak, by instynktownie czuć do wszystkiego tego absolutną odrazę.

Społeczeństwo cywilizowane w tej książce nie ma miejsca na żadne uczucia wyższe, nie ma tęsknoty, nie ma miłości, nie ma przywiązania, nie ma spełnienia, nie ma wzruszenia, a jak występuje jakikolwiek błąd w systemie, to każdy uczestnik systemu zaopatrywany jest w somę. Podręczny narkotyk, który jest wentylem bezpieczeństwa na jakiekolwiek odstępstwa od rzeczy, które są podręcznikowo tłoczone do głów. Zażywa się tego, gdy się w głowie jawią pytania, gdy się chce zasnąć, gdy się chce odpocząc, gdy się chce uciec od czegokolwiek.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

W książce nie ma zbyt wielu bohaterów, z całej tej szarej masy, taśmowo tworzonych ludzi castowych jest wyróżnionych kilku. Pozwolę sobie wymienić tylko tych, którzy są doysć symboliczni w całym przekazie:

Bohater ukryty, czyli Henry Ford - wprost metafora do Boga, w tym przypadku boga postępu, ucieleśnienie absolutnej zajebistości, absolutnego diesla cywilizacji, esencji perfekcji, doskonałości, postępu, optymalizacji, mechanizacji

Mustafa Mond - jeden z kilku najważniejszych ludzi na świecie, zarządca Europy Zachodniej - taka dzisiejsza Von der Layen. Co ciekawe, człowiek, który wymknął się systemowi, jest zdolny do pełni postrzegania, rozumienia, i czerpania z "starych", "zakazanych" źródeł jak chociażby klasyczne dzieła literackie. Jest jednak pragmatycznym cynikiem, który tkwi w systemie, mimo iż dostrzega rzeczy, które można w systemi kwestionować. Kiedyś próbował buntu, ale pragmatycznie "usiadł na dupie" i konformistycznie umocował się w systemie [Kukiz vibe ].

Helmholtz Watson - Ważny członek casty alpha +, który jednak zaczyna się buntować i mimo, że nie jest w pełni zdolny do zrozumienia uczuć, to jednak dostrzega on, że wyprany z emocji świat jest straszliwie generyczny, bez smaku, bez sensu.

Bernard Marks - Mój ulubiony bohater, członek casty alpha +, który jednak odstaje, jest egzemplarzem, który chyba wymknął się spod nadzoru kontroli jakości. Jest niższy od innych, z tej samej casty, jest mniej muskularny, przez to ma pewne kompleksy, ma jednak pewne przebłyski. Przebija się gdzieś w jego głowie to, że z tym światem jest coś nie tak, że cywilizacja nie jest taka doskonała, jak jest prezentowana, że jest przede wszystkim sztuczna. Nie jest co prawda zdolny w pełni czuć, ale coś mu podpowiada, że elementy życia "dzikich" w rezerwatach są po prostu bardziej interesujące.

Linda - Przedstawicielka cywilizacji, raptem z casty beta. Na jej nieszczęście zaszła w ciążę z pewnym prominentnym członkiem cywilizacji, w efekcie czego została karnie wydalona do rezerwatu, by przypadkiem nie zakazić cywilizacji swoim porodem i macierzyństwem. W rezerwacie się roztyła, pogorszyło się jej zdrowie, popsuły jej się zęby, straciła dostęp do stałych narktotyków i straszliwie cierpi przez to. Jej najważniejszym życzeniem jest powrót do cywilizacji.

John - Klasyka gatunku, bohater, który ma się przeciwstawić całej lawinie błota społecznego. Jego podróż jest najbardziej szczegółowo opisana, mimo, że postać pojawia się dosyć późno, jakoś w połowie książki. Jest on synem Lindy, wychowującym się w rezerwacie. Na jego zgubę jest zbyt jasny dla tubylców, przez to odrzucony. Jednocześnie nie może on otrzymać w pełni matczynch uczuć od Lindy, bo ona nie umie ich okazać, poza tym znacznie bardziej tęskno jej do cywilizacji, niż do własnego dziecka. John, początkowo niepiśmienny spotyka jednak w pewnym momencie dzieła Shakespeara. Najpiew uczy się z nich czytać, a potem nabiera wielkiej euforii życia zaczerpniętej od arcymistrza pióra i jego wielkim pragnieniem jest podróż do cywilizacji. Ta prośba zostaje spełniona. Szybko jednak jego marzenia rozstrzaskują się o zastaną rzeczywistość. Świat którego tak pragnął doświadczyć jest dla niego po prostu martwy, sztuczny, kompletnie jałowy. Bojkotuje on go w ostentacyjny sposób i domaga się, by mieszkańcy cywilizacji odstawili narkotyki, by mieli okazję poczuć ból, poczuć niedostatek, niewygodę, zmęczenie, cierpienie, by poczuć się człowiekiem. Jest on jednak kompletni niezrozumiany.

Lenina Crowne - Idealna, generyczna piękność, jędrna, zgrabna i powabna, jednakże całkowicie pusta, jak dmuchana lala. Początkowo, gdy Bernard próbuje się z nią podzielic pewną fascynacją łamania przyjętych zasad, podzielić się fascynacją do tego co niecywilizowane czuje ona zakłopotanie. Później jednak zaczyna sie łamać, odczuwa pociąg do Johna. Ten z kolei jest w niej niesamowicie zakochany. W pewnym momencie, gdy wydaje się, że jest między nimi pewna wzajemność w punkcie kulminacyjnym Lenina błyskawicznie chciałaby skonsumować znajmość, co doprowadza Johna do furii. Postrzegana od tego momentu przez niego jest jako ladacznica, symbol klejnotu ze skazą, zbrukanego piękna.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To taka krótka charakterystyka, zachęcam do całej lektury. To jednak nie koniec, bo chciałem jeszcze dwa elementy zmieścić.

Po pierwsze wydaje mi się, że ta wizja cywilizacji powołana do życia na potrzeby ksiązki jest delikatnym miksem skrajnego piekła prawaków i lewaków zarazem. Tutaj pozwolę sobie rozgraniczyć, lewość - absolutne minimum odpowiedzialności, zero trosk, zero bólu, zero cierpienia, zero marzeń, zero planów, zero miłości, zero zazdrości, zero sentymentów, maksimum komfortu, maksimum rozkoszy, łatwych uciech, bezproblemowych i krótkich uniesień, kultywowanie postępu jako ucieleśnienie doskonałości, absolutna optymalizacja wszystkiego kosztem jakichkolwiek "starych" przyzwyczajeń jak sentyment, przywiązanie, poczucie straty, intymności wzgledem kogoś,

prawość - bardzo mała tolerancja dla inności; jednakowe ciała, jednakowe ciuszki, jednakowe zachowania, wszystko na kształt dzisiejszej "prawilności".

Moim zdaniem, może to nawet jest niezamierzonym przesłaniem autora, a może wtedy, gdy on to pisał, to jeszcze tak tego nie szło odebrać, ale jest to bardzo cenną nauczką, że ze wszystkim można przegiąć. No i że każde przegięcie jest tragiczne w skutkach. Najbardziej mnie jednak z tej książki w głowę kłuje kilka pytań. Co to znaczy być człowiekiem? Co to znaczy być cywilizowanym? No i kto faktycznie żyje życiem prawdziwym w tym ksiazkowym porównaniu? dzicy? czy "miastowi"? Czy bycie cywilizowanym oznacza bycie "nieczłowieczym"? Czy bycie dzikim oznacza bycie niszczęśliwym, głodnym, brudnym, niecywilizowanym, ale ludzkim?

Zapraszam do dzielenia się waszymi opiniami.

#czytajzlurkiem #kultura #rigcz

7

@Skalp, Słuchałem audiobooka w robocie. Idea zawarta w książce zajebista. Przede wszystkim kontrola liczebności populacji i kwestia przydziału pracowników względem intelektu - genialne.
@bogunieslaw, Czyli jak uważasz, jest to przedstawienie utopii, czy antyutopii?
@Skalp,

Dzięki za ten skrót. Odsłuchałem połowę audiobooka i nie niestety nie siadł. Nie wiem czemu, bo wykreowany świat Jest ciekawy. Może to język książki a może brak mocniejszego uwiązania czytelnika z losami jakiejś konkretnej osoby

Książkę"czytałem" po 1984 , która wgniotła mnie w ziemię przenikliwością rozmachem i wizja bezdusznegi systemu, który w walce może pokonać, albo i nie, nawet ..... (Bez spoilerów)

Stąd, może w kontraście, nie dałem rady przetrawić całości Huxleya
@Dps, Ja 1984 również czytałem najpierw, może to nie byl właściwy moment życiowy na to. Bardzo niewiele z niej pamiętam, a czytałem z 10 lat temu, będąc 3 dni w szpitalu, w ramach artroskopii. Na pewno Orwell posunął machinę dalej. U Orwella jest pokazane dosyć mocno, co może Ci system zrobić, gdy się postawisz. Poza tym sama brutalność jest bardziej surowa.

Skoro połowę "przeszedłeś", to z pewnością zdążyłeś zauważyć gdzie są różnice. Cywilizacja u Huxleya jest trochę bardziej subtelnym więzieniem - szklarnią. Niby wszystko jest tam ultra czyste, ultra nowoczesne, ładne, budynki przeogromne, nie ma starości, nie ma zmarszczek, ludzie są sztucznie trzymani w idealnej gładkości, aż do stanu agonalnego, wtedy taka skorupa w wieku 30 lat, z częściami wewnętrznymi wieku lat 70 umiera. Wszystko jednak jest przeliczone na optymalizację. Ze śmierci robi się tanatonaukę, oswaja się z nią wycieczki młodych, a same trupy obowiązkowo się kremuje, by odzyskać z nich fosfor!

Ta szklarnia bardziej przypomina mi jednak dzisiejszy świat w swojej podstępności, u Orwella inne rzeczy się pokrywały z teraźniejszością. U Huxleya jest mrowie dobrowolnych niewolników, którzy nie widzą ścian szklarni, nie mają punktu odniesienia. W ramach prawidłowego funkcjonowania tego tałatajstwa człowiek jest uwarunkowany na strach przed pięknem, strach przed innością, z kolei miłość do Forda, ma szuflą do łba od probówki wsadzane jakieś mantry, które są krótkim, rymowanym wyjaśnieniem dlaczego należy robić cokolwiek. Człowiek nie myśli, człowiek recytuje [dosłownie jak w dzisiejszych szkołach, gdzie wielu ludzi domaga się, by szkoły były fabrykami pracowników, a nie tam jakimiś inteligentami...po co komu tacy?]. O ile dobrze pamiętam u Orwella ludzie mogą być "prawdziwi", ale bardzo w ten sposób się narażają. U Huxleya 99,9% społeczeństwa w ogóle nie jest w stanie rozumować, czuć, być autonomiczną jednostką, wszyscy są w zasadzie jak klawisz w jednych wielkich, kościelnych organach.