Fragment powieści Józefa Mackiewicza "Nie trzeba głośno mówić"
#mackiewicz #jfe
(…) Natomiast te oczy węża, niech się pani im przypatrzy, nie zawierają nic poza nienawiścią, nic. Skąd się biorą? Przez Boga stworzone? Jak boża krówka, i apostoł Paweł? Chyba. Bo niech pani pomyśli, jeżeli wierzyć nauce o ewolucji organizmów od pierwotniaków do człowieka, to musiał być już w amebie jakiś miliardo-miliardowy zaczątek tej trochy ludzkiej dobroci. A niech pani spojrzy w oczy tego węża. Czy można sobie wyobrazić, że on mógłby cokolwiek użałować na globie?http://static.prsa.pl/images/f242832a-a315-4be8-a382-614c9c26af51.jpg
Najbujniejsza fantazja wyobrazić by sobie nie mogła. On by zjadł kulę ziemską, księżyc i wszystkie gwiazdy, gdyby mógł. A pani się zamartwia, czy Irmgarda ma zapalenie płuc czy bronchit. Skąd się bierze miłość? Proszę mi powiedzieć. Bo skąd się bierze nienawiść, to żadna sztuka.
W tej chwili zdawało mu się, że Anastazja Ipolitowna ma tak złożone wargi, jakby niemo, bezgłośnie gwizdała w myśli, patrząc w szybę anakondy. To się wydało dziwne i nieoczekiwane od kobiety jej typu. Urwał mu się wątek myśli.
- O „miłości” jest najwięcej w librettach każdej operetki - powiedziała. Poszli zaciemnionym przejściem, po obu stronach przeświecającym widokiem gadów, płazów i ryb. - Pan wie - podjęła po pewnej chwili - ja miałam młodszą siostrę, Aleksandra było jej na imię. Wyszła przed wojną za mąż za Anglika. Jego nazwisko brzmiało po prostu: Cook. William Cook. On znalazł sobie później inną dziewczynę, która wkrótce oczekiwała od niego dziecka. Aleksandra wniosła posag. Cook i jego dziewczyna postanowili pozbyć się jej, ale posag zachować. Dziewczyna wynajęła mordercę. Cook zaprosił swoją żonę do restauracji za miastem. Pojechali samochodem. A później zaproponował jej przejażdżkę do lasu, na grzyby. Bo ona tylekroć opowiadała o zbieraniu grzybów w jej ojczyźnie.
Musiał być chyba dla niej bardzo uprzejmy, miły w tej chwili, nieprawdaż? Wzięli koszyczek... Gdy ona odeszła, nachyliła się, zerwała i zawołała: „Patrz, znalazłam grzyba!…”, wyskoczył zza drzewa wynajęty morderca, Mister Brown, i rozwalił jej czaszkę żelaznym łomem.
- A skąd wiadomo, że zawołała: „znalazłam grzyba”?
- Bo przypadkowo przez las przechodził świadek, który później zeznawał na procesie; ten okrzyk właśnie go zatrzymał, gdyż Anglicy nie zbierają, nie jadają grzybów. Potem mąż zamordowanej żony, razem z mordercą, zanieśli ją do samochodu i pojechali tak, żeby symulować katastrofę, rozbicie o drzewo. Następnie usadowili ją za kierownicę. I wtedy, gdy usadowili ze zdruzgotaną głową za kierownicą, dostrzegli, że ona daje jeszcze słabe oznaki życia. Ale uznali, że to nawet będzie lepiej tak.
Zostawili i uciekli. Jeden otrzymał zapłatę. A drugi chciał się ożenić z inną, która miała mieć dziecko i to dziecko wychowywać, zapewne grzecznie, troszczyć się i martwić, gdy dostanie zapalenia płuc, czy chociażby bronchitu. Z posagu tamtej. A więc żyć z ciągłą pamięcią... Gdzieś, w otoczeniu ładnego ogródka... Jak to w Anglii.
- A tam są ładne ogródki?
- Są. Brzydkie. Jeżeli pan teraz przeliczy ilość tych swoich kilogramometrów na ich świadomość czynu i zestawi z nieświadomością czynu węża, któregośmy oglądali…
- Już pierwszego dnia zauważyłem, że jest pani dużą pesymistką.
#mackiewicz #jfe
Brak komentarzy. Napisz pierwszy