Jakoś tak się uchowałem, że za dzieciaka oglądałem tylko pierwszą w kolejności (IV wedle kanonu) część Gwiezdnych Wojen. Więcej nic i nigdy. Idą święta, czas więc nadrobić i poznać na dobre to uniwersum. Pod tagiem autorskim #memrys zbiorę wszystkie mini recenzje GW, oglądane chronilogicznie dla lore. Jak kogoś moja dłubanina zainteresuje, czy rozbawi to zapraszam do śledzenia.
------------------
Jak poszło mi ze #starwars V Imperium Kontratakuje?

Od początku widać duży budżet... Potem ktoś się zorientował, że aż tyle pieniądza nie trzeba ładować w tę historię, a że sprytniej jest wydać na głupoty, niż oddawać, więc częściej lepiej, a rzadziej gorzej twórcy poszli w rozszerzanie świata z części IV.

Jest więc całkiem fajny krwawy Yeti, robiące wrażenie, acz zupełnie nieporadne, niczym koszmarki inżynierskie, maszyny kroczące, więcej statków w przestrzeni oraz więcej strzelaniny w kosmosie i w lokacjach.
Bardzo mi się podobał wielki asteroidowy robak i podniebne miasto. Ale kosztem tego wszystkiego wolałbym dostać więcej czasu filmowego na takie trzy aspekty jak:

Moc - w końcu wiem, czym jest. Rozumiana w dość taoistycznym stylu, niczym ogród zen pozwala się nam nauczyć, że o ile ważne są w nim ułożone kamienie, to kluczem do ich ważności jest przestrzeń między nimi. Kukiełkowa postać Jody jest tu rozpisana fenomenalnie i sporo odzyskuje w moich oczach po częściach I-III.
Te całe mitochloriany, czy inne takie to se Dżordżu Lucasie we własną czarną dziurę możesz zaimplementować... Mehhh.

Relację Leia - Han Solo. W części IV wydawało mi się, że to Leia obgryza dla zabawy wokół delicję Hana z czekoladki, zostawiając na później najsmaczniejszą galaretkę, a tu dostajemy zupełną zamianę miejsc. Księżniczka już ani taka wyszczekana, ani dowcipna. Szkoda, bo to mogła być fantastyczna szkoła kreacji naturalnie silnej kobiecej postaci. Bo wiecie, teraz to w filmie, aby kobieta coś znaczyła to musi mieć większe działo, szybsze ciosy karate i tyle samo za dzień zdjęciowy co facet. Było ogólnie znośnie, ale wyobraźcie sobie tę scenę, kiedy chcą zamrozić Hana Solo, a ten ze łzami w oczach mówi:
- Kocham Cię Leio!
- Wiem. - podpowiada oznajmująco księżniczka, wpatrując się obojętnie w oszroniałą twarz byłego, już za niedługo, kochanka.
- W końcu, kim od dla mnie był? Piratem? - zadrwiła w myślach - Nawet prędkość nadprzestrzenna mu się nie odpalała.
- Well... Lando, bądź uprzejmy i odprowadź mnie do komnaty, bo słabo mi się robi od patrzenia na tortury.

Strasznie mi się taka scena dowcipa wydaje i spójna z częscią IV. Ale widocznie to była jedna z tych niesławnych marketingowych decyzji Lucasa, który szybko zlustrował kto na jego filmy przychodzi.

Relacja Luke - Vader - to najważniejsza oś tego filmu. Sam Darth wydaje się panować od początku do końca nad intrygą i co prawda można by było próbę perswazji na młodym Skywalkerze rozpisać lepiej, ale... czy Vader w czasie walki nie zmienił aby zdania i zamiast wsadzać go do zamrażarki by dostarczyć Imperatorowi, to próbuje przekonać Luka do przejścia na Ciemną Stronę Mocy, ale głównie w celu wspólnego obalenie Imperatora? To zaproponował, prawda?
Przecież mógł mu nie pozwolić spać w ten komin, a pozwolił. Mam nadzieję, że nie zawiedzie mnie tu część VI.
------------------------------------------------
Porównać film mogę generalnie do wszelkich części II wszystkich trylogii, gdzie kosztem rozwoju samej przygody rozbudowuje się uniwersum, wprowadza wiele postaci pobocznych i pokazuje się upadek i przemianę protagonisty. Nie są to części łatwe ani dla aktorów, ani dla scenarzystów, a zazwyczaj są one najtrudniejsze dla widzów, którzy często mają uzasadnione prawo do oburzenia. Imperium Kontratakuje wypada na tym tle naprawdę solidnie i spokojnie może zawstydzać prequele i sequele nie tylko ze swojego uniwersum.

Ocena końcowa: 8/10
#heheszki #recenzja #film #gwiezdnewojny

6

Brak komentarzy. Napisz pierwszy