Cześć,

był ktoś z Was kiedyś na pielgrzymce? Lokalnej, do Częstochowy albo do Santiago?
Ja byłem raz, w liceum, szliśmy do Częstochowy. Zajęło nam to prawie dwa tygodnie marszu. Można powiedzieć, że to było jedno z lepszych doświadczeń wiary jakie miałem i chyba trochę początek pełnego uczestnictwa w życiu Kościoła - nie tylko jako bierny uczestnik nabożeństw, ale jako osoba świadomie zaangażowana. Myśl, by pójść, kiełkowała we mnie już wcześniej, ale byłem za młody i nie miałem też trochę z kim iść. Potem znalazło się dwóch kolegów, którzy - jak się okazało - też wtedy o tym myśleli i razem dołączyliśmy do całkiem sporej, zorganizowanej grupy. Do dzisiaj pamiętam nazwiska i twarze niektórych uczestników, a minęło całkiem sporo czasu. Tuż przed wyjazdem rodzice kupili specjalnie na tę okazję pierwszy w rodzinie telefon komórkowy, by mieć w ogóle ze mną jakiś kontakt, zapakowali konserw, które popsuły się pierwszego dnia i tak wyposażony wyruszyłem.
Na początku szło się całkiem przyjemnie, ale pierwszy zgrzyt był już pierwszego wieczora. Wszyscy się porozchodzili, każdy znalazł jakiś nocleg, stali bywalcy już wiedzieli co i jak, a myśmy zostali jak sieroty na pustym parkingu. Wlekliśmy się przez wieś i jeden z nas już chciał dzwonić po transport do domu, ale na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie, którzy wcisnęli nas do swojego mieszkania. Wcisnęli, bo nocowało tam wtedy z 15 osób.
Kolejne dni były już organizacyjnie łatwiejsze, choć od początku byliśmy przestrzegani, że piątego dnia przyjdzie kryzys. I kryzys przyszedł, i to taki, że ledwo się z łóżka zwlokłem i chciałem już szukać stacji kolejowej w pobliżu, by wrócić. Na szczęście udało się przemóc i kolejne dni były już coraz łatwiejsze. Pod koniec porannych kryzysów praktycznie nie było wcale. Oczywiście doszliśmy do Częstochowy, zaniosłem różne intencje zbierane od ludzi po drodze i wieczorem powrót podstawionym pociągiem do domu.

I teraz w sprawie tych intencji. To było bardzo suche i gorące lato. Przez cały lipiec nie padało nic. Teraz jesteśmy już trochę przyzwyczajeni, ale tych kilkanaście lat temu to był szok i prawdziwa susza. Żar lał się z nieba, a myśmy szli. Po drodze ludzie prosili nas, byśmy modlili się o deszcz. I tę intencję zanieśliśmy na Jasną Górę. Pamiętam, że słońce grzało, gdy wchodziliśmy do świątyni na Mszę, a gdy wychodziliśmy, wszystko było mokre, jak po deszczu. Nic więcej jednak nie spadło do końca dnia, mieliśmy świetną pogodę przez cały dzień. Jak tylko wieczorem wyruszył nasz pociąg - jadący przez pół kraju - to spadł deszcz i lał całą noc. Mało tego, lało potem cały sierpień. To było w tym samym roku, w którym niektórzy politycy zamówili Mszę w intencji o deszcz. Dworowała sobie wtedy z tego cała Polska. Ja wtedy jednak doświadczyłem potęgi modlitwy po raz pierwszy i wszechmocy Boga.

Dzisiaj niestety nie mogę sobie na pielgrzymowanie pozwolić - ze względów rodzinnych i czasowych. Jak tylko jednak dzieciaki będą większe, to postaram się je zabrać na jakąś krótką pielgrzymkę, 2-3 dniową, które są organizowane ze Śląska czy innych okolic Częstochowy. A na emeryturze - kto wie - może rzucę się na Camino.

A jak Wasze doświadczenia w kwestii pielgrzymowania?
#katolicyzm #wiara #chrzescijanstwo #pielgrzymka #pielgrzymki #czestochowa #swiadectwo

7

@Besteer, raz szłam z pielgrzymką do Częstochowy. Do dziś ją wspominam. Szłam ze swoją intencją - jedną. Bardzo było mi ciężko. Plecak z najpotrzebniejszymi rzexzami typu baton czy woda ważył tyle, że miałam wrażenie, że kamienie niosę. Babcie przede mną szły lekko w klapeczkach, a ja się czułam jakbym z żołnierskim 40-kilowym ekwipunkiem szła. Ramiona mnie bolały, podeszwy stóp mnie piekły (pomimo naprawdę sprawdzonych butów), nogi miałam ciężkie. Jak wreszcie doszłam na Jasną Górę, to moja radość była przeogromna. Ale na kolejny raz się już nie zdecydowałam. Niestety ta intencja, którą niosłam, okupiona ogromnym wysiłkiem, mnie przerosła. Ale myślę, że było warto, bo to dla mnie ważny cel był. No i tak sobie myślę, że skoro tak mnie pielgrzymka wymęczyła, to znaczy, że intencja była ważna. Dalej się modlę o to samo. I choć samego rezultatu jeszcze nie widać, to wszystko wokół mnie się na tyle zmieniło, że być może jestem już na ostatniej prostej.

A tak nawiązując do noclegu, to rzeczywiście gdyby mnie ktoś z grupy nie przygarnął i zabrał do czyjegoś domu, to nie wiem, gdzie bym pierwszą noc spędziła. Ktoś kto idzie pierwszy raz takich rzeczy nie wie.

Fajny wpis Cieszę się, że to wszystko napisałeś
@d00d, ja również dziękuję za piękne świadectwo
@Besteer, niestety nie byłem na pieszej wycieczce. Warto byłoby nadrobić, chociaż nie wiem jak to teraz wygląda w dobie pandemii. A z ciekawości, myślałeś o EDK? Bo wydaje mi się, że ostatnimi czasy spopularyzowało się
@KwarcPL, w czasie pandemii też chodzą, chociaż mniej i z ograniczeniami. W każdym razie ja polecam
Na EDK w tym roku byłem siódmy raz, chodzę odkąd w pyrlandzkim fyrtlu pojawiła się pierwsza. Świetna forma duchowości, chociaż to nie to samo, co pielgrzymka. Pielgrzymka - taka zorganizowana - zakłada jednak jakiś kontakt z ludźmi, zbiorową duchowość, trwa też wiele dni. EDK poza aspektem marszu niewiele ma z tym wspólnego.
Byłem też raz na prywatnej rowerowej z kolegą i to dużo bardziej przypomina taką pieszą. Jeśli więc ktoś nie ma tyle czasu/zdrowia, by iść, to zawsze można jechać na rowerze. Niestety, nie brałem udziału w zorganizowanej rowerowej, ale - kto wie? Może za dwa lata się uda.
Na EDK w tym roku byłem siódmy raz, chodzę odkąd w pyrlandzkim fyrtlu pojawiła się pierwsza. Świetna forma duchowości, chociaż to nie to samo, co pielgrzymka. Pielgrzymka - taka zorganizowana - zakłada jednak jakiś kontakt z ludźmi, zbiorową duchowość, trwa też wiele dni. EDK poza aspektem marszu niewiele ma z tym wspólnego.
@Besteer, o proszę, kolega z Poznania Niemniej tak, EDK i pielgrzymka to dwie różne formy. Ta pierwsza to przede wszystkim ma skłaniać do refleksji, ta druga to forma realizowania swojej duchowości z innymi.
@KwarcPL,
o proszę, kolega z Poznania
Bardziej z okolic, ale niedalekich.
@Besteer,
Ciekawa historia. Dzięki