Henryk Kempisty w roku 1935 na łamach wileńskiego "Słowa" opisuje żydowskie ghetto. Porażający obraz.
Całe życie ghetta koncentruje się na ulicy. Po obu stronach zawsze brudnej i zawsze zaśmieconej jezdni, w odrapanych kamienicach, z których każda ma pełną niesamowitych tradycji historię, rozłożyły się sklepiki, małe, brudne, wypełnione jakimś ckliwym zapachem.
Jakieś podejrzane sklepiki, gdzie wszystkiego można dostać, poczynając od pasty do butów, a kończąc na wyrabianej po kryjomu samogonce. (…) Zapuśćmy się w podejrzane zakamarki. Dzielnica ta ma ich mnóstwo. Roi się od dwubramnych podwórz, jakichś przybudówek, w których łatwo zabłądzić.

Jesteśmy na jednym z nich. Otacza nas swarliwy tłum. Jest piątek. Pod ścianami rozłożyły się stragany ze starzyzną odzieżową, ciemne, ponure, zarzucone łachmanami, których pochodzenia łatwo się domyślić - to też częstym gościem jest tu policja. Odbywa się targ. Jakiś wieśniak kupuje sobie znoszone ubranie. Otacza go kilku handełesów, wydzierają go sobie - chłop jest otumaniały, pozwala się ciągnąć na wszystkie strony, zdzierają z niego sukmanę, by mu przymierzyć jakąś stłamszoną, zrudziałą marynarkę. (... )

Nędza ghetta jest straszliwa. Cały ich zarobek - to właśnie te transakcje, albo niezgodne z prawem, albo z sumieniem. W tych kilku norach jest kopalnia ich groszowych zarobków. Mieszkańcy tej zadżumionej dzielnicy żyją jak ludzie pierwotni. Wstępujemy do jednego z mieszkań. Odór, zatykający nozdrza, jakaś mieszanina śledzi, cebuli i moczu, zabija po prostu oddech. Na barłogach nieprzewietrzanych, brudnych, gromady cherlawych dzieci.

Podobno ta ogromna rozrodczość żydów jest ich siłą. Mnie się wydaje, że tylko straszliwą nędzą, skazującą mieszkańców ghetta z pokolenia na pokolenie na tę wegetację, już nie ludzką i chyba nie zwierzęcą... Ghetto tętni życiem cały tydzień - zamiera tylko w soboty. Wówczas z nor wysuwają się postacie prawowiernych żydów, którzy cały tydzień żyli według zakonu. (…) Nad prawowiernością czuwa synagoga. W soboty do bożnic dążą charakterystyczne postacie, z tobołkiem pod pachą, owiniętym w atłas (…) A jednak! A jednak stąd właśnie, z tej zakazanej dzielnicy idą na świat cały potężne fluidy, które sprawiają, że żydostwo w djasporze, mimo tak ciężkich warunków, nie asymiluje się, nie łączy się z nikim - lecz tworzy społeczeństwo, najbardziej pod względem struktury moralnej silne, a przez to może dla nas, mimo wszystko, społeczeństwo o zasięgu międzynarodowym - dziwaczne.
Fragment książki "Józef Mackiewicz, pisarz dla dorosłych"
#mackiewicz #żydzi #polska

11

@JFE, Inaczej to przedstawiono w muzeum Polin. Wspaniały i tajemniczy folklor starożytnej żydowskiej kultury opierający się asymilacji ze strony prymitywnych Polaków.