Hitler i samobójstwo
Hitler przed wojną miał zwyczaj twierdzić, że każdy człowiek musi ponosić konsekwencje swoich czynów. W jego oczach, najgorsze doświadczenia nie mogły usprawiedliwiać rezygnacji z codziennej walki. Hitler szczerze żałował ludzi, których rozpacz popchnęła do dobrowolnego odebrania sobie życia. Był przekonany, że jedna prosta rada lub mała zachęta wystarczyłaby w krytycznym momencie do odzyskania wiary przez samobójcę. Hitler zmodyfikował całkowicie tę opinię w ostatnich latach wojny, a zwłaszcza po zamachu 20 lipca 1944 roku.
Ciekawym jest skonstatować, że jego mentalność zmieniła się pod wpływem lektury dzieł filozofa Schopenhauera. Krok po kroku uznał on za swoją teorię mówiącą, że życie nie jest godne podtrzymywania, gdy ograniczone jest już tylko do rozczarowań i nieszczęść. Podczas wieczorów w kwaterze w Prusach Wschodnich Hitler często opisywał mi stan ducha, w jakim znajdują się ludzie, którzy wobec opuszczających ich sił czują, że powoli umierają: "Jeśli człowiek jest już tylko żywą ruiną, to po co ma ciągnąć takie życie? Nie ma już sensu wypominać mu lenistwa lub ucieczki przed obowiązkami".
Często dzielił się ze mną przykrym wrażeniem, jakie za każdym razem odczuwał w obecności człowieka będącego u kresu życia. Nie wiem wszelako, czy w pełni zdawał sobie sprawę z tego, w jaki sposób on sam, mimo nadzwyczajnych wysiłków woli, popadł w stan fizycznego uwiądu. Podczas jego choroby we wrześniu 1944 roku często składałam mu wizyty w pokoju, który zajmował w swym małym bunkrze, do którego nigdy nie wpadał najmniejszy choćby promień słońca. Stwierdziłam, że Hitler jest u kresu sił. Zgaszonym głosem opisywał straszne bóle wywoływane skurczami żołądka: "Jeśli te ataki będą się powtarzać, moje życie nie będzie miało już sensu. W takim przypadku nie zawaham się położyć mu kres". Słowa te wypowiedziane były z taką bezsilną rozpaczą, że nie mogłam się powstrzymać od litości. Widok tego wycieńczonego ciała dręczonego okrutnymi bólami napełniał mnie wzruszeniem.
Atmosfera miejsca podkreślała jeszcze straszne wrażenie, jakie odczuwałam, patrząc na wszechmocnego władcę Niemiec; wąskie wiejskie łóżko, zimne, betonowe ściany - wszystko tchnęło nędzą więziennej celi. On sam, z twarzą wykrzywianą grymasami bólu, leżał przede mną w swojej białej nocnej koszuli obszytej niebieskimi wypustkami. Wydawało się, że oddycha już zatęchłym powietrzem grobu. Od czasu do czasu próbował jeszcze zachować fason i sztucznie się uśmiechnąć. Nie miałam przed sobą "Fiihrera" wielkich Niemiec, lecz budzącego litość biedaka.
Fragment wspomnień Traudl Junge
#fuhrer #jfe
Hitler przed wojną miał zwyczaj twierdzić, że każdy człowiek musi ponosić konsekwencje swoich czynów. W jego oczach, najgorsze doświadczenia nie mogły usprawiedliwiać rezygnacji z codziennej walki. Hitler szczerze żałował ludzi, których rozpacz popchnęła do dobrowolnego odebrania sobie życia. Był przekonany, że jedna prosta rada lub mała zachęta wystarczyłaby w krytycznym momencie do odzyskania wiary przez samobójcę. Hitler zmodyfikował całkowicie tę opinię w ostatnich latach wojny, a zwłaszcza po zamachu 20 lipca 1944 roku.
Ciekawym jest skonstatować, że jego mentalność zmieniła się pod wpływem lektury dzieł filozofa Schopenhauera. Krok po kroku uznał on za swoją teorię mówiącą, że życie nie jest godne podtrzymywania, gdy ograniczone jest już tylko do rozczarowań i nieszczęść. Podczas wieczorów w kwaterze w Prusach Wschodnich Hitler często opisywał mi stan ducha, w jakim znajdują się ludzie, którzy wobec opuszczających ich sił czują, że powoli umierają: "Jeśli człowiek jest już tylko żywą ruiną, to po co ma ciągnąć takie życie? Nie ma już sensu wypominać mu lenistwa lub ucieczki przed obowiązkami".
Często dzielił się ze mną przykrym wrażeniem, jakie za każdym razem odczuwał w obecności człowieka będącego u kresu życia. Nie wiem wszelako, czy w pełni zdawał sobie sprawę z tego, w jaki sposób on sam, mimo nadzwyczajnych wysiłków woli, popadł w stan fizycznego uwiądu. Podczas jego choroby we wrześniu 1944 roku często składałam mu wizyty w pokoju, który zajmował w swym małym bunkrze, do którego nigdy nie wpadał najmniejszy choćby promień słońca. Stwierdziłam, że Hitler jest u kresu sił. Zgaszonym głosem opisywał straszne bóle wywoływane skurczami żołądka: "Jeśli te ataki będą się powtarzać, moje życie nie będzie miało już sensu. W takim przypadku nie zawaham się położyć mu kres". Słowa te wypowiedziane były z taką bezsilną rozpaczą, że nie mogłam się powstrzymać od litości. Widok tego wycieńczonego ciała dręczonego okrutnymi bólami napełniał mnie wzruszeniem.
Atmosfera miejsca podkreślała jeszcze straszne wrażenie, jakie odczuwałam, patrząc na wszechmocnego władcę Niemiec; wąskie wiejskie łóżko, zimne, betonowe ściany - wszystko tchnęło nędzą więziennej celi. On sam, z twarzą wykrzywianą grymasami bólu, leżał przede mną w swojej białej nocnej koszuli obszytej niebieskimi wypustkami. Wydawało się, że oddycha już zatęchłym powietrzem grobu. Od czasu do czasu próbował jeszcze zachować fason i sztucznie się uśmiechnąć. Nie miałam przed sobą "Fiihrera" wielkich Niemiec, lecz budzącego litość biedaka.
Fragment wspomnień Traudl Junge
#fuhrer #jfe
Nacjonalista
0
JFE
0
Nacjonalista
0
JFE
0
Nacjonalista
0
you_create_me
1
you_create_me
0
JFE
0