Dzisiaj to był najdziwniejszy i zarazem najfajniejszy dzień w mojej „karierze” wolontariusza z uchodźcami.
Oprócz naprawdę sporej ilości podziękowań od przypadkowych osób (pracuję na dworcu) do brania mnie za Kozaka (man wąsa i wygolony częściowo łeb).
Ale tez prawie zadyma w biurze z Hindusem z Ukrainy bo jemu się kurwa należy i czemu mu nie chcą przyznać statusu uchodźcy (podpowiem, może wrócić do Indii). Dopiero moje przybycie go uspokoiło prostym Shut The fuck up or get fuck out. Od tego momentu nagle kurwa najlepszy kumpel.
Druga akcja to zajebisty pracownik kolei. Tak się złożyło ze dzisiaj miałem koszulkę żylety FC Servette, a on się okazał synem twórcy pierwszego „fan klubu” z lat 70’. I właśnie jego wysyłają do obsługi specjalnych pociągów na mecze „Les Grenats”
Zajebista rozmowa.


I ostatnia akcja. Matka, z 5 dzieciaków. Jedno ledwo chodzące, dwójka super aktywnych, jakieś 5-7 lat, jeden z 11 podjarany wojskiem i jakieś 15-17 lat, który musiał wejść w buty ojca. Jak oni kurwa dali radę przejechać tyle kilometrów z tą ilością bagaży i z taką ilością dzieci, to nie wiem. Musieliśmy zamawiać specjalny transport Obrony Cywilnej (dwa samochody) żeby ich zabrali.



#uchodzcyreflexa

16

Brak komentarzy. Napisz pierwszy