Jednym z największych "sukcesów" środowisk lewicowych jest obrzydzenie Polakom wszystkiego co nie jest praca umysłową albo pseudoumysłową w zachodniej korporacji.

Niby normalne zawody jak sprzątaczka, budowlaniec, sprzedawca - ale gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl, że to jednak nie są synonimy sukcesu. A tzw. śmieciarze? Na co dzień pracują z rzeczami które nie dość, że śmierdzą to jeszcze są niemiłe w dotyku. Można upaść niżej?

Jedyna wartościowa praca to ta "kreatywna". Piszę w cudzysłowie, bo często tym terminem określa się pracę która z kreatywnością nie ma nic wspólnego, a od typowej ohydnej pracy fizycznej odróżnia ją tylko cyfrowa forma. To jest zresztą najważniejsze - praca "wartościowa" musi być jak najmniej związana z fizycznością. Im bardziej cyfrowa i ulotna tym oczywiście mądrzejsza. Ten swojego rodzaju snobizm nie byłby niczym szczególnie problematycznym gdyby pozostał w swojej pierwotnej formie - prostego sposobu nad podreperowanie ego cyfrowych robotników niskiego szczebla. Ale pokłosie tego myślenia sięga dużo dalej i jest dużo bardziej dotkliwe niż to się może na pierwszy rzut oka wydawać.

Po pierwsze to usprawiedliwianie własnej niezaradności. Chełpienie się brakiem umiejętności jeśli jest ona fizyczna czy po prostu brudna. Brudna w dosłownym znaczeniu. Przysłowiowa już wymiana koła. Na palcach jednej ręki starego stolarza mogę policzyć razy gdy przydała mi się ta umiejętność, i patrząc po ludziach których znam nie jestem wyjątkiem. Ale już ludziom w wieku mojego ojca braknie palców na całym ciele by policzyć ile razy mieli okazję doświadczyć tej wulkanizacyjnej przygody. Czy nastąpiła jakaś zmiana pokoleniowa w trwałości opon? A może ludzie mniej gwoździ zostawiają na drogach? Nieistotne. Istotne jest to, że nadal jest to coś, z czym zwykły kierowca ma szanse się spotkać. Więc i coś, co warto znać, przynajmniej w formie obejrzenia paru minut filmiku na YouTube. A okazuje się, że dla ludzi postępowych modne jest tego nie wiedzieć. Chełpić się wręcz tym, że "ja się na tym nie znam", "ja mam od tego ludzi" i z fałszywie ukrywaną skromnością oznajmiać, że od tego są inni, w domyśle - gorsi. Bo to przecież sprawa nie dość że fizyczna, to brudna. Często w takich sytuacjach podnosi się argument, że nie warto sobie zaprzątać głowy takimi rzeczami, że przecież wysokiej klasy specjalista nie może skupiać się na błahostkach. Argument tak samo śmieszny jak próby wprowadzania analogii między narządami płciowymi a wszelkiego rodzaju przedmiotami które psują się przy częstym używaniu. Ani genitalia, ani głowa nie mają na szczęście limitu użyć. Przykłady podobne do sflaczałej opony można mnożyć - przeczyszczenie syfonu, wywiercenie otworu w ścianie, przyszycie guzika. Ktoś może zapytać - zapytać słusznie - no więc gdzie jest ta granica, które rzeczy "wypada" umieć żeby nazywać się dorosłym i odpowiedzialnym? Czy zmiana koła wystarczy, czy trzeba jednak umieć je wyważyć? Czy wymiana oleju to jednak czynność podstawowa, czy już nie? Tutaj jedyne co mogę powiedzieć to - nie wiem. Ale na swoją obronę powiem, że nie o granicę tu chodzi - tylko o kierunek w którym się przesuwa. To, że społeczeństwo coraz MNIEJ potrafi zrobić. A im mniej potrafimy sami zrobić, tym mocniej uzależniamy się od innych.

Prawdziwy problem jednak pojawia się nieco dalej, na poziomie nie jednostki, a społeczeństwa i gospodarki. Wizja pracy w wielkim szklanym wieżowcu, do którego w pośpiechu wpadają eleganccy ludzie z kawką z pobliskiej kawiarni kusi. Za tą wizją idą jednak sensowne argumenty. I nie zamierzam ich bagatelizować. Im wyższy poziom skomplikowania tym większe pieniądze, większa wartość dodana. Innowacja i specjalizacja daje też dominacje. To wszystko prawda, to wszystko jest dobrym kierunkiem. Jest tylko pewien problem, a właściwie trzy:

Po pierwsze, większość tych zagranicznych korporacji które otwierają oddziały w Polsce, to tak zwany outsourcing - to żadna wyższa technologia, żadne R&D, a po prostu cyfrowa fabryka. Przekładanie cyfrowych papierów, katalogowania faktur, archiwizowania raportów. Jak się eufemistycznie określa - wsparcie biznesowe. Nie ma tu oczywiście nic zdrożnego - praca jak praca, firma ma takie potrzeby, zatrudnia, płaci. Świetne do budowania ego tam zatrudnionych, jeszcze jak doda się angielskie nazwy stanowisk albo wręcz codziennie korzystanie z jakiegoś obcego języka... Nietrudno zobaczyć dlaczego niektórym się wydaję, że, mówiąc kolokwialnie, bez nich tak firma upaaaadnie.

Po drugie, te faktycznie innowacyjne i nowoczesne firmy, biznesy, cała szeroko pojęta innowacja, ta prawdziwa tym razem po prostu nie może istnieć bez solidnej podstawy. Pięknie się patrzy na gigantów jak Apple czy Google, miliardy dolarów zysku. Ale te firmy nie powstały z niczego. Nie powstały w próżni. Powstały w Dolinie Krzemowej która rozwijać się zaczęła dzięki przemysłowi wojennemu, gdzie produkowali te brudne i brzydkie fizyczne przedmioty. Dopiero z tego wyewoluowały oddziały technologiczne gdzie tworzono "nowe" rzeczy. Z tego wyewoluowały pierwsze firmy technologiczne które jednak dalej były "fizyczne". HP, Apple, Intel, Cisco - wszyscy do tej pory zresztą są mocno związani z produkcją namacalnych towarów. Co prawda faktyczna produkcja obecnie odbywa się na drugim końcu świata, ale w początkach wszystko wytwarzano na miejscu. Dopiero kolejne "pokolenia" firm stawały się coraz mniej "materialne", tworząc wartości niematerialne, poprzez usługi i oprogramowanie. Często stosowany, chociaż już nieaktualny skrót FAANG (Facebook teraz Meta, Apple, Amazon, Netflix, Google teraz Alphabet) określa 5 największych czy najbardziej prestiżowych firm technologicznych regionu. I tylko jedna z nich produkuje przedmioty czy tzw. hardware jako znaczące źródło dochodu. Owszem, Google czy FB/Meta sprzedają swoje urządzenia ale stanowią one niewielki procent udziału w zyskach i są bardziej metodą promowania innych usług. Ale wszystkie te firmy, i tysiące innych, dalej potrzebuje podstawy czyli działającej infrastruktury. Wyszukiwanie w Google dalej odbywa się na fizycznym, metalowym, zapewne przykurzonym serwerze. A raczej dziesiątkach tysięcy serwerów. Serwery ktoś musi przywieźć, musi mieć gdzie przywieźć, a żeby mieć gdzie przywieźć to ktoś musi zbudować. A żeby było z czego budować... i tak dalej.

Po trzecie i chyba najważniejsze - pieniądze i ich dystrybucja. Wspomniana powyżej sieć połączeń gospodarczo-biznesowych to także sieć przepływów pieniężnych. To sieć zysków i kosztów. To uczciwie zarobione pieniądze. 100zł zarobione na np. transporcie to dalej takie samo 100zł jak to zarobione przez korposzczura który wypełnia Excela. Pecunia non olet, pieniądz nie śmierdzi.

Lata temu, gdy jeszcze w dyskusji publicznej pojawiały się jakieś rozmowy oparte na wiedzy, popularną fraza była "pułapka średniego wzrostu". W uproszczeniu chodzi o to, że kraje rozwijające się nie mogą "przeskoczyć" pewnego poziomu właśnie ze względu na to, że polegają na eksporcie (względnie) taniej siły roboczej, a jednocześnie nie są w stanie rozwinąć silnej i innowacyjnej gospodarki. Brzmi znajomo? Jako ciekawostkę podam, że polska wikipedia podaje okolice 17000 USD PKB per capita jako górną granicę typowego dochodu krajów które w taką pułapkę wpadły. A według Międzynarodowego Funduszu Walutowego, polskie PKB per capita w 2021 ma wynosić 17 815 USD. Nie sądzę, by dało się odpowiedzieć porównując jednowymiarowe dane liczbowe.

Nie można powiedzieć wprost, że średni rozwój jest idealnym miejscem dla podległego partnera. Ale można mamić go wizjami innowacji i pięknej czystej gospodarki opartej na kreatywnych naukowcach. A zamiast samemu zabrać mu ten metaforyczny klocek z dołu piramidy, wystarczy przekonać że jest on niepotrzebny, a "gracz" sam go wyciągnie albo całkowicie pominie.

Przykładów nie trzeba szukać daleko. Największym i najbardziej dyskutowanym jest chyba CPK. Pomińmy plemienne argumenty polityczne - i jakie mamy najczęstsze głosy przeciw? Że to przecież jakieś brudne samoloty i pociągi, a to samo jest w Niemczech. Megalomania, a my musimy się skupić na innowacyjnej gospodarce. Przekop mierzei? Czy w ostatnich dniach kwestia żeglugi na Odrze. Wszystko to złe, brzydkie i śmierdzące. Mam wrażenie, że niektórzy wręcz się cieszą, że takie rzeczy to to biorą na siebie ci głupi sąsiedzi.

A czy jest coś piękniejszego niż gonienie króliczka? Co z tego że inni dawno je mają, my przynajmniej nie pobrudzimy sobie rąk.

#przemyslenia #polskawruinie

9

@dodge_durango, najwyraźniej to nie dotarło wszędzie albo może żyję w bańce odizolowanej od reszty.

Pierwszą kategorią jest wolność/zależność:

Za pracę najlepszą uważana jest taka w której nie masz nikogo nad sobą - ewentualnie gdy masz nad sobą tylko klienta którego wybierasz sobie sam. Wtedy sam decydujesz o wszytkim.

Trochę niżej jest praca w kilka osób (mała spółka) gdzie trzeba liczyć się ze zdaniem wspólnika/wspólników.

Potem jest praca dla małej firmy w której wszystkich znasz osobiście, możesz pogadać z szefem/właścicielem on wysłucha twojego pomysłu i jak będzie dobry to zrobi tak jak powiedziałeś.

A na samym końcu jest praca w urzędzie albo w wielkiej korporacji.

Ludzie wybierający pracę w urzędzie uważani są za miernych, bez ambicji, takich którzy wybrali stałość zarobków ponad wolność.

Drugim kryterium jest nudność pracy. Nudna = zła. Praca przy taśmie w fabryce jest nudna, w urzędzie też jest nudna choć tam nie jest ona fizyczna.

Na drugim końcu jest praca w której każde zadanie jest inne, każde jest wyzwaniem któremu nie wiesz jak sprostać i dopiero się nauczysz (albo i nie). Choć jest to uważane za najlepszą pracę, większość wcale takiej pracy nie chce bo boi się porażki gdy sobie nie poradzi. Wolą coś po środku, co nie jest trudne ale i nie jest tak całkiem powtarzalne. Jednak mimo wszystko traktują tych nielicznych podejmujących wyzwania jako mających lepszą pracę.

Trzecią kategorią jest użyteczność i możliwość zobaczenia efektu swojej pracy.

Praca takiego tradycyjnego stolarza który robi meble na indywidualne zamówienie jest dość wysoko oceniana - to co robi nie jest powtarzalne (ale i nie jest przesadnie trudne), sam o sobie decyduje, widzi efekt swojej pracy i wie że dla klienta jest on użyteczny.

Praca mechanika też nie jest zła - choć zmiana kół będzie nudna, to i trafiać będą mu się ciekawsze rzeczy do naprawy.

Przy programowaniu innowacyjność występuje tylko w przypadku gdy sam realizujesz swój pomysł - czyli gdy jesteś twórcą niezależnym, albo masz jakąś mini spółkę z kilkoma kolegami i razem tworzycie swój własny program. Wtedy rzeczywiście taka praca jest bardzo wysoko oceniana.

Ale programowanie dla wielkiej korporacji jest gorsze niż praca hydraulika złotej rączki który potrafi rurę przetkać, dziurę zatkać jak coś się leje, ale i wszystkie inne prace w domu wykonać które nie są związane bezpośrednio z hydrauliką.

Dlatego że praca klepacza kodu z korpo jest nudna, musi wykonywać bezsensowne polecenia i nie widzi on efektu swojej pracy.

> Ale programowanie dla wielkiej korporacji jest gorsze niż praca hydraulika złotej rączki

@borubar, zależy od poziomu, i od wielkości korporacji. Swego czasu jak jeszcze robiłem w Allegro w zasadzie nie było czasu sie nudzić, bo przy tej skali w zasadzie tworzyliśmy technologię, wtedy jeszcze publicznych rozwiązań czy to cloudów, czy to zintegrowanego monitoringu środowisk rozproszonych albo jeszcze nie było, albo dopiero raczkowały i nie nadawały się do zastosowań produkcyjnych, zwłaszcza w takiej skali. Wiadomo, praca zwykłego klepacza CRUDów będzie nudna z punktu widzenia albo seniora albo kogoś zupełnie z zewnątrz, ale "nudność" pracy bierze się głównie z percepcji złożoności dla danego pracownika
@dodge_durango, czytuję lewicowców na X i akurat ich banieczka najbardziej gardzi ludźmi pracującym w korporacji i biurach. Nazywa ich libkami i uznaje za naturalnych wrogów klasowych. Co jest głupie bo pan z biura często żyje na gorszym poziomie niż spawacz.