Po solidnej porcji fantastyki z lekkim zacięciem filozoficznym postanowiłem sięgnąć po coś lżejszego. Wybór padł na twórczość rodzimą, a mianowicie na powieść fantasy „Nie ma tego złego” Marcina Mortki.

Mówiąc szczerze trochę się obawiałem, bo w przeszłości miałem nie najlepsze skojarzenia z „lekkimi” fantasy, w których humor w większości wypadków polegał na puszczaniu oka do czytelnika przy „przekręcaniu” w „humorystyczny” sposób klasycznych motywów. No bo czyż można coś więcej wyciągnąć ze schematu elfio-ludzko-krasnoludzkiej drużyny ruszającej w misję mającą na celu uratowanie świata? Okazuje się, że jednak można.

Można, począwszy od głównego bohatera, zwanego Kociołkiem, który czas wolny poświęca zarówno na ratowanie porwanych księżniczek, jak i kucharzowanie, i na obu tych polach przejawia zadziwiające talenty. Dalej mamy Rycerza Doli (najbardziej odpowiadałaby mu w RPG klasa „paladyn”, bo w przerwach od robienia mieczem zajmuje się śpiewaniem psalmów z Kociołkową teściową), milczącego Elfa-prawie-psychopatę, klasycznego Krasnoluda (takiego co tęgo pije, przeklina i buduje katapulty), guślarza z niejasną przeszłością i Goblina zwanego Zwierzakiem. A do tego całkiem zgrabnie napisaną historię z kilkoma zwrotami akcji i niezłą dawką humoru.

Powiem tak - zanim się zdecydowałem napisać ten opis pochłonąłem całość i nabyłem kolejną część pt. „Głodna puszcza”.
#czytajzlurkiem

7

Brak komentarzy. Napisz pierwszy